W październiku zawrzało w polskich skokach narciarskich. Stało się tak po ogłoszeniu informacji, że Andrzej Stękała i Krzysztof Biegun zostali skreśleni z reprezentacji Polski. To jednocześnie oznaczało, że stracili wsparcie finansowe z Polskiego Związku Narciarskiego.
- To była decyzja sztabu szkoleniowego i Adama Małysza, który jest dyrektorem koordynatorem ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej. Wniosek natomiast był Stefana Horngachera. Trener już w maju, powołując kadrę, jasno podał kryteria. Do października miała trwać weryfikacja. Skład kadry B miał został zmniejszony do siedmiu zawodników - tłumaczył w rozmowie z WP SportoweFakty Andrzej Kozak, wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego i prezes Tatrzańskiego ZN.
PZN jednak zapewniał, że skoczkowie będą mieli możliwość wrócić do kadry. Będą jednak musieli trenować indywidualnie za własne pieniądze. Decyzja należała do nich. Albo zaryzykują i powalczą o powrót, albo zrezygnują i znajdą inny pomysł na życie. Właśnie doszło do spotkania skoczków z Apoloniuszem Tajnerem (prezes PZN), Tomaszem Wieczorkiem (sekretarz generalny PZN) oraz Adamem Małyszem (dyrektor kadry).
- Chcieliśmy wysłuchać opinii zawodników i zdiagnozować, w czym leży problem, również w kontekście całej drugiej drużyny. (...) Biegun oraz Stękała nie skończyli definitywnie ze skokami, ale znaleźli się w próżni i sami do końca nie wiedzą, co robić. W tej chwili pracujemy nad systemowym rozwiązaniem tej sytuacji - mówi Tajner w rozmowie ze "Sportem".
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Zawsze staramy się pomóc każdemu nowemu zawodnikowi
Na razie nie ma konkretów. Jest pomysł, aby Stękała i Biegun mogli trenować z kadrą, ale na razie muszą czekać na ostateczne decyzje. Co jednak najważniejsze, to fakt, że obaj podjęli rękawice i na razie nie kończą ze skokami.
- Otrzymaliśmy od skoczków potwierdzenie, że wrócą do skakania. Zaleciłem im, by znów zaczęli zachowywać się jak profesjonalni sportowcy - dbali o dietę, masę ciała i skupili się na treningu. Szkoda byłoby stracić takich zawodników. Przede wszystkim na ich szkolenie poszło sporo środków. Poza tym, są to już bardzo dojrzali zawodnicy. Na tym poziomie jednak albo robisz coś z pełnym zaangażowaniem, albo nie. Nie można być dobrym na pół gwizdka - wyjaśnia Tajner.