Szymon Łożyński: Johansson był bez szans. Czapki z głów przed Stochem (komentarz)

Jeszcze przed finałowym konkursem 2. edycji Raw Air Robert Johansson odgrażał się, że może odrobić straty do lidera. Nic takiego się nie stało, bo przy równych warunkach, stać się po prostu nie mogło. W Norwegii Kamil Stoch był za mocny dla rywali.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
Robert Johansson Getty Images / Stanko Gruden / Na zdjęciu: Robert Johansson
W niedzielny wieczór cieszyliśmy się z podwójnego sukcesu Kamila Stocha. Polski mistrz pewnie obronił się przed Johanssonem i wygrał 2. edycję Raw Air oraz zapewnił sobie triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Mogła pojawić się jedynie nutka niedosytu, że 30-latek z Zębu nie skompletował hat-tricka, i nie wygrał również niedzielnych zawodów w Vikersund. Szybko przyszła jednak refleksja, że Kamil przez kilka wcześniejszych dni zrobił tyle w tym turnieju, że wymaganie od niego kolejnego zwycięstwa byłoby po prostu sportową pychą.

Styl zwycięstw trzykrotnego mistrza olimpijskiego w Lillehammer i Trondheim przejdzie na zawsze do historii skoków. Tak jak pomimo upływu lat zachwycamy się triumfami Adama Małysza w Turnieju Czterech Skoczni gdy znokautował rywali w Innsbrucku i Bischofshofen, tak na zawsze będziemy pamiętać wyczyny Stocha w Norwegii.

Gigantycznymi, jak na skoki, różnicami podopieczny Stefana Horngachera wypracował sobie tak dużą przewagę, że w Vikersund mógł po prostu kontrolować sytuację. To inni musieli gonić, chociaż przy równych warunkach byli skazani na porażkę. Tak było w niedzielę. Dzień wcześniej Johansson odgrażał się, że wszystko jeszcze może się zdarzyć, ale chyba były to słowa typowo pod media.

Skoczkowie doskonale zdają sobie sprawę w jakiej formie są oni i rywale. Johansson wiedział, że jeśli na skoczni nie zdarzy się nic nieprzewidywalnego (czytaj bardzo częste i duże zmiany wiatru), to może wygrać ze Stochem bitwę, ale nie wojnę. I tak rzeczywiście się stało. Skakał w niedzielę dalej od Polaka i zasłużenie wygrał pierwszy konkurs Pucharu Świata w karierze. Stoch był szósty, ale to w zupełności wystarczyło, by wygrał norweski turniej (ostatecznie o 37 punktów) i zgarnął zasłużoną premię 60 tysięcy euro.

ZOBACZ WIDEO Dawid Kubacki. Wyścig z policją i konstrukcja samolotów

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w niedzielę Polak kontrolował sytuację. Na pewno czuł zmęczenie po tak ekstremalnych zwycięstwach i to mogło odbić się na jego formie. Mimo to latał w finałowych zawodach daleko i dbał o lądowanie. Dzięki temu w finałowej serii, mimo że skoczył 9 metrów bliżej niż Johansson, stracił do Norwega tylko 2 punkty, ponieważ znokautował rywala stylem swojej próby.

To czego Kamil w tym sezonie dokonuje jest trudne do wytłumaczenia. Utrzymuje wysoką formę od początku sezonu. Wygrał Turniej Czterech Skoczni w stylu Hannawalda, później triumfował w Willingen Five, zdobył dwa medale mistrzostw świata w lotach i dwa krążki olimpijskie. Teraz dołożył Raw Air i już zapewnił sobie Kryształową Kulę.

Dzięki temu podczas finału PŚ w Planicy będzie skakał na luzie i bez presji. Gdy dodamy do tego kilka dni odpoczynku, to możemy spodziewać się, że w Słowenii polski mistrz pokusi się o lot, a może nawet i loty powyżej 250. metra.

P.S. Brawa dla organizatorów, że tuż przed startem wycofali się z pomysłu, by finałowa seria niedzielnych zawodów została rozegrana według klasyfikacji Raw Air. To wywołałoby wielki chaos, który nie przystoi konkursowi, który kończy tak trudny turniej. Oby Norwegowie definitywnie porzucili ten pomysł i za rok nie wrócili do niego.

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy w Planicy Kamil Stoch odda przynajmniej jeden skok powyżej 250. metra?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×