Na finał 65. edycji niemiecko-austriackich zawodów czekaliśmy z dużym napięciem. Po 16 latach od triumfu w tym turnieju Adama Małysza pojawiła się realna szansa na kolejną wiktorię Polaka. Blisko Złotego Orła był Kamil Stoch, który przed finałowym konkursem w Bischofshofen zajmował 2. miejsce w klasyfikacji i do lidera Daniela Andre Tandego tracił zaledwie 1,7 punktu czyli niecały metr.
W czołowej dziesiątce zestawienia byli także czwarty Piotr Żyła i siódmy Maciej Kot. O ile jeszcze wiślanin nie miał wielkiej straty do czołowej trójki, o tyle Kot tracił już prawie 30 punktów do trzeciego Stefana Krafta. Tym samym trudno było zakładać, że trójka naszych reprezentantów zajmie całe turniejowe podium. Tymczasem to niesamowite osiągnięcie było bardzo blisko. Tak naprawdę o tym, że go nie było, zadecydowała nieuwaga sędziów. Ale po kolei...
Podczas konkursu na Paul-Ausserleitner-Schanze (HS140) uwaga dziennikarzy i kibiców skupiona była przede wszystkim na dwóch skoczkach. Walkę o Złotego Orła mieli rozstrzygnąć między sobą Tande i Stoch. Przed finałowym konkursem Norweg był lepszy o zaledwie 1,7 punktu. Już jednak po pierwszej serii klasyfikacja uległa zmianie. Polak miał nad podopiecznym Alexandra Stoeckla przewagę 4,5 "oczka" w konkursie, a w turnieju 2,8 punktu.
O wszystkim miała zadecydować finałowa seria. Tej wojny nerwów nie wytrzymał Tande. Skakał przed Stochem. Wiedział, że musi oddać świetny skok, po którym publika na trybunach zacznie szaleć, co mogłoby zdeprymować reprezentanta Polski. Nic z tego. Norweg miał zaatakować, a tymczasem sam przegrał z własnymi emocjami. Miał problemy zaraz po wyjściu z progu i zaczął rozpaczliwie walczyć o odległość. Doleciał do 117. metra. Stracił mnóstwo punktów i w efekcie przegrał zarówno 1. jak i 2. miejsce w 65. TCS, odpowiednio na rzecz Kamila Stocha i Piotra Żyły (Polacy zajęli w Bischofshofen 1. i 3. lokatę).
ZOBACZ WIDEO: Polacy zaskoczyli podczas lotów narciarskich. "Loty to pewna nagroda i frajda"
Tande zajął miejsce na najniższym stopniu podium, ale tak naprawdę zawdzięcza to tylko i wyłącznie nieuwadze sędziów. Tuż po finałowym konkursie polscy dziennikarze i sami zawodnicy byli tak szczęśliwi z podwójnego zwycięstwa Biało-Czerwonych w turnieju, iż nie zauważyli, że jedną z nart Tande dotknął o zeskok wcześniej niż na 117. metrze. Tymczasem było to bardzo ważne, bowiem w ostatecznej klasyfikacji czwarty Maciej Kot przegrał z Norwegiem zaledwie o 7,5 punktu.
Tymczasem, gdy przyjrzało się dobrze powtórkom telewizyjnym, Tande nie wylądował równomiernie obiema nartami na 117. metrze. Pierwsza z nart dotknęła zeskoku około 112. metra. Dlatego, gdy już opadła euforia po wyczynie Stocha i Żyły, nad Wisłą głośno podnoszono temat, że tak naprawdę całe podium powinni zająć Biało-Czerwoni. O opinię poprosiliśmy wtedy eksperta.
- Podstawowa zasada jest taka, że mierzymy odległość wówczas, gdy stopy skoczka zetkną się z podłożem, czyli zeskokiem. Jest specjalna siatka na skoczni, którą widać w komputerze i do niej ma dostęp sędzia zajmujący się odległością. Po wylądowaniu zawodnika sędzia klika w odpowiednią kratkę i wyświetla nam się rezultat skoczka - podkreślił wówczas Rafał Kot.
- Jeśli lądowanie było nietypowe, a w tym przypadku mieliśmy właśnie z takowym do czynienia, wówczas za wynik rzeczywiście należy wziąć pod uwagę kontakt pierwszej stopy z zeskokiem. Tande prawą nogę położył właśnie około 112. metra, a drugą dostawił na mniej więcej 117. metrze. Czy zatem sędzia popełnił błąd? Moim zdaniem jest już za późno na roztrząsanie tego - dodał były fizjoterapeuta polskiej kadry skoczków.
Tym samym do historycznego całego podium Polaków w Turnieju Czterech Skoczni zabrakło niewiele. Zaważyła nieuwaga sędziego, który przy tak chaotycznym skoku jaki oddał Tande, nie zauważył, że pierwsza z jego nart dotknęła zeskoku wcześniej niż na 117. metrze. Cóż... trzeba było obejść się smakiem. Podkreślmy jednak, że Macieja Kota i całej polskiej reprezentacji nie interesowało, żeby już po zakończeniu zmagań - przy tzw. zielonym stoliku - został zweryfikowany wynik Tandego. Skoro nie zostało to dobrze zmierzone podczas zawodów, należało taką sytuację po prostu zaakceptować.
Przed finałem 67. Turnieju Czterech Skoczni Biało-Czerwoni nie mają realnych szans na całe podium w zawodach. O znalezienie się na nim walczy jednak jeszcze Kamil Stoch, który przed zmaganiami w Bischofshofen zajmuje 4. miejsce, tracąc 15,3 punktu do trzeciego Norwega Andreasa Stjernena. Początek finałowego konkursu o 17:00.
Pismaku pajacu od wiktorii polskich skoków - przestań już pier..lić !