Polacy dali przykład, jak organizować Puchar Świata

PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: skocznia w Bischofshofen
PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: skocznia w Bischofshofen

Niemcom przeszkodził brak śniegu, Austriakom za duże opady. Tymczasem, kiedy mówiło o się o zagrożeniu zawodów w Wiśle, Polacy wprost przekonywali, że są przygotowani na każdą ewentualność.

Niedługo przed inauguracją Pucharu Świata w Wiśle panowała aura wręcz wczesnowiosenna. Kilkanaście stopni Celsjusza, zero śniegu. Na pytanie, skąd wziąć biały puch, organizatorzy twierdzili, że mają go przygotowanego w dostatecznej ilości. Było rozwiązanie nawet w przypadku sytuacji, gdyby szybko się stopił.

- Gdyby była taka potrzeba, dowieziemy śnieg ze Szczyrku. Dyrektor Andrzej Wąsowicz już tam był, wszystko jest uzgodnione - tłumaczył w rozmowie z WP SportoweFakty Apoloniusz Tajner. Mówił to 2 listopada! A więc wszystko w przygotowaniach było dopięte na ostatni guzik już 14 dni przed oddaniem pierwszych skoków na obiekcie im. Adama Małysza.

Tajner tłumaczył też, że nawet jeśli podczas konkursów temperatury będą wyższe niż spodziewają się organizatorzy, to zostaną zastosowane substancje chemiczne, które utwardzą śnieg. Nie było więc mowy o tym, żeby myśleć o odwołaniu zawodów. Trudno powiedzieć, co musiałoby się stać, aby Polacy zrezygnowali ze skoków na swoim terenie.

Zawody, ze względu na wysokie temperatury, odwołano jednak w Titisee-Neustadt. I to na trzy dni przed kwalifikacjami. A więc Niemcy już wtedy wiedzieli, że nie podołają. A trzeba zaznaczyć, że lokalna społeczność bardzo chciała konkursów w swoim regionie. Podobno to właśnie działacze z Titisee-Neustadt mocno naciskali, aby przyznano im organizację zawodów.

- Jak zawsze kilka dni przed zawodami przeglądałem sobie portale pogodowe. Według zapowiedzi meteorologów miało mocno wiać. Co do samej temperatury, prognozowano około siedmiu stopni Celsjusza. Jednakże po tym jak w Polsce udało się przygotować skocznię przy kilkunastu stopniach na plusie, nie byłem tym bardzo zmartwiony. Myślałem, że tak bogaty kraj, o takich tradycjach w skokach jak Niemcy, nie będzie mieć problemów z przygotowaniem skoczni - komentował całą sytuację Rafał Kot, ekspert TVP, były fizjoterapeuta polskiej kadry.

Był to jeden z nielicznych głosów krytykujących organizatorów. Większość osób przyznawała, że warunki do rozegrania konkursów w Niemczech były niezwykle trudne. Polacy jednak podołali. Fakt, podczas skoków w Wiśle temperatury wahały się w okolicy zera, ale tam organizatorzy mieli rozwiązanie na każdą ewentualność. Ani wysokie wskaźniki termometrów, ani brak śniegu nie mógł przekreślić święta sportów zimowych w Polsce.

Zresztą, niech potwierdzeniem zaufania, jakimi cieszą się działacze w Polsce, będzie fakt, że Walter Hofer, dyrektor PŚ, wiedząc o fiasku zawodów w Niemczech, zadzwonił do... Zakopanego z pytaniem, czy nie udałoby się właśnie do stolicy polskich Tatr przenieść zmagań światowej czołówki skoczków.

W Bischofshofen nie zmagają się natomiast z wysokimi temperaturami. Tam odwrotnie - śniegu jest za dużo. Treningi i kwalifikacje przełożono na niedzielę. Faktycznie opady w Austrii są obfite, jednak, jak poinformowała stacja Eurosport, na skoczni działał tylko jeden ratrak.

- Ratrak może być jeden, a mogą być i dwa, i trzy. Zależy, kto organizuje zawody. Sytuacja jest nieporównywalna do tego, co działo się np. w Wiśle. Jeśli w Bischofshofen sypie tak, jak na Podhalu, to nie dziwię się, że organizatorzy nie byli w stanie przeprowadzić zawodów - tłumaczy Agnieszka Baczkowska, polska pracowniczka Międzynarodowej Federacji Narciarskiej.

Zdania są więc podzielone, ale opierając się na doświadczeniu i determinacji polskich organizatorów, trudno obawiać się np. o przygotowanie do zawodów Wielkiej Krokwi. Przypomnijmy, Puchar Świata w Zakopanem ruszy już 18 stycznia.

ZOBACZ WIDEO: Co z następcami polskich skoczków? "Wyrwa może być widoczna"

Źródło artykułu: