Kiedy Andreas Kofler ogłosił zakończenie sportowej kariery, jego koledzy "po fachu" i trenerzy z marszu zaczęli zamieszczać w mediach społecznościowych pamiątkowe zdjęcia, wspominać wspólne sukcesy i dziękować za nieustającą postawę "fair play".
Kibice też nie szczędzili ciepłych słów. Życzyli mu powodzenia na nowych życiowych ścieżkach i przywoływali największe dokonania. Chyba wszyscy zapamiętają go jako sympatycznego, pomocnego i wiecznie uśmiechniętego skoczka. Tego, który w Pragelato o włos przegrał z Thomasem Morgensternem, i musiał zadowolić się "tylko" srebrem olimpijskim. Choć przez większość swojej kariery pozostawał w cieniu wspomnianego "Morgiego" i Gregora Schlierenzauera, miał też swoje momenty chwały.
Wychowanek klubu SV Innsbruck Bergisel w Pucharze Świata zadebiutował w 2002 roku. Choć jego debiut przypadł na wietrzne, loteryjne i owiane niezbyt dobrą sławą Kuusammo, uplasował się wtedy na dobrej 16. pozycji. Już dwa tygodnie później mógł się z kolei cieszyć z pierwszego pucharowego podium. Na debiutanckie zwycięstwo czekał 4 lata. Odniósł je w Willingen - miejscu, w którym w tamtych czasach zawody miały ponoć niesamowity klimat. Potem konkursy Pucharu Świata wygrywał jeszcze jedenastokrotnie.
ZOBACZ WIDEO FC Barcelona zagra w finale Ligi Mistrzów? "Messi przerasta Liverpool i całą Ligę Mistrzów"
Czytaj także: Wesele trwało do 8 rano, ale kaca nie było. Dawid Kubacki: Musiałem się pilnować!
Lata świetności Koflera przypadły na złotą erę austriackich skoków narciarskich. Tyrolczyk znalazł się więc w słynnej ekipie podopiecznych Alexandra Pointnera, o których mówiono "Superadler", czyli "Super Orły". Już w 2006 roku, oprócz wspomnianego srebrnego medalu, razem z kolegami wywalczył też złoty medal igrzysk olimpijskich. Za cztery lata, w Vancouver dorzucił kolejny krążek tego samego koloru. Dwukrotnie był też członkiem teamu, który został mistrzem świata w lotach narciarskich.
Po największe trofea Kofler sięgał jednak także i indywidualnie. Jednym z nich jest słynny "Złoty Orzeł" za zwycięstwo w generalniej klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni. Austriak zdobył go w 2010 roku. - To niesamowite! Marzyłem o tym od zawsze i po dwóch latach ciężkiej pracy marzenie się ziściło! - cieszył się 25-letni wówczas zawodnik.
Powody do radości miał też rok później, podczas czempionatu w Oslo. Został wtedy wicemistrzem świata indywidualnie oraz dwukrotnym mistrzem świata w drużynie. Swój ostatni konkurs Pucharu Świata wygrał w sezonie 2012/2013 w szwajcarskim Engelbergu. Z biegiem czasu forma Koflera zaczęła jednak słabnąć, a on nie potrafił nawiązać do wcześniejszych sukcesów.
Czytaj także: Marcin Bachleda asystentem Łukasza Kruczka. "Mam nadzieję, że przed nami udany sezon"
Jedną z przyczyn mizernych wyników i pogarszającego się samopoczucia skoczka była choroba autoimunnologiczna, którą u niego zdiagnozowano. Fakt, iż na nią cierpi, ogłosił w 2017 roku. To właśnie z jej powodu zmuszony był zrezygnować ze startu w sezonie 2017/2018. Mimo wielkich starań, dwa lata później nie był też w stanie zrealizować swojego wielkiego marzenia, jakim był start w mistrzostwach świata w Seefeld. Podobnie jak jego kolega Gregor Schlierenzauer, podczas czempionatu mógł być tylko widzem.
Choć podjęcie i ogłoszenie decyzji o zakończeniu sportowej kariery nie należało do łatwych, Austriak ma świadomość, że było konieczne. - To dla mnie ważny dzień. Trudny, ale równocześnie piękny. To moment, w którym zrobię krok w nowy etap mojego życia - powiedział podczas poniedziałkowej konferencji prasowej w Wiedniu.
W tym ważnym dla niego momencie towarzyszyły mu żona i kilkumiesięczna córeczka. To właśnie im po zawieszeniu nart na przysłowiowym kołku "Kofi" chce poświęcać najwięcej czasu. No i pracy w policji, bo kombinezon skoczka zamienił na policyjny mundur.