10 miesięcy temu Markus Eisenbichler przeżywał prawdopodobnie najpiękniejsze chwile w swojej karierze. Na kultowej Bergisel został mistrzem świata, przysparzając ogrom radości sobie, ale i kończącemu swoją trenerską posługę, Wernerowi Schusterowi .
Szalony, pełen emocji okrzyk, jaki zaprezentował stojąc na podium podczas ceremonii medalowej, był jednym z dowodów na to, jak ważny jest dla niego ten triumf. Smakował wyśmienicie także dlatego, że było to jego pierwsze indywidualne zwycięstwo w całej karierze.
Podczas czempionatu dorzucił jeszcze dwa złote krążki wywalczone z kolegami z drużyny i w składzie mieszanym, a wisienką na torcie całego sezonu był doskonały dla niego finał w Planicy - jeden z konkursów wygrał, w drugim zajął trzecią lokatę, i w efekcie stanął na drugim stopniu podium cyklu Planica 7.
ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. PZN nie zapłacił ani złotówki za nowe buty. "Na badania jest specjalny grant"
Czytaj także: Skoki narciarskie. Puchar Świata Klingenthal 2019. Słabszy początek sezonu, ale jest jeden duży pozytyw
Skoczka nie mógł nachwalić się były już szkoleniowiec, Werner Schuster. - To nie była droga usłana różami. Było w niej mnóstwo dziur. Niemcy mogą być dumni, że mają takiego sportowca. Może być wzorem do naśladowania - opowiadał o Eisenbichlerze jeszcze podczas mistrzostw świata w Seefeld, a jego słowa wcale nie były na wyrost.
7 lat temu, po upadku podczas treningu w Oberstdorfie, 28-latek otarł się o kalectwo. Leżąc w szpitalu obiecał sobie, że jeśli tylko będzie mógł stanąć na nogi, a potem jakimś cudem wrócić do skakania, już zawsze da z siebie sto procent zaangażowania.
Wrócił, i nie poddawał się w obliczu sportowych porażek, które pojawiały się mimo kompletnego poświęcania się i niezłomności: jak na przykład wtedy, gdy na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu trener postawił na innego zawodnika, i zamiast walczyć w "drużynówce", swoich kolegów oglądał z trybun.
Niespełna rok po sukcesie w Seefeld, Niemiec znów musi przełykać gorzką pigułkę. Od początku sezonu 2019/20 jest w tak słabej dyspozycji, że tylko raz zdołał zakwalifikować się do drugiej serii zawodów. 23. miejsce, jakie ostatecznie zajął w Kuusamo, to jednak niewielkie pocieszenie. Tym bardziej, że w awansie do finału pomogła mu dyskwalifikacja dwóch innych zawodników.
Czytaj także: Skoki. Anders Fannemel przeszedł kolejną operację
Rodzime media coraz głośniej mówią o głębokim kryzysie formy, co zupełnie nie pomaga emocjonalnemu zawodnikowi z Siegsdorfu. Jeszcze we wrześniu został mu przyznany tytuł najlepszego sportowca roku, "Der Beste 2019", a teraz jego nazwisko plasuje się wśród mało znanych i mało znaczących zawodników w Pucharze Świata.
Po konkursach w Rosji na jednym z portali społecznościowych, Eisenbichler zamieścił wymowne zdjęcie swojej zasmuconej twarzy, opatrzone wpisem: "Brak formy. Czas wracać do pracy". W rozmowach z dziennikarzami przyznał także, że w jego obecnej sytuacji coraz mniej w nim pewności siebie, bez której w sporcie nie da się wiele zdziałać. Mimo wielkich chęci jest to przecież jego najgorsze rozpoczęcie sezonu w całej karierze.
Spokój zdaje się jednak zachowywać Stefan Horngacher, nowy szkoleniowiec Niemców. Nie planuje dla Eisenbichlera dodatkowych treningów kosztem startu w zawodach. - Jak na razie nie myśleliśmy o tym. Jeśli o niego chodzi, musimy dalej pracować, bez stresu - powiedział po konkursach w Niżnym Tagile, dodając, że planuje przeprowadzić rozmowę ze skoczkiem.
Sęk w tym, że czasu na poprawę jest coraz mniej. "Wielki Szlem", podczas którego mistrz świata błysnął formą rok temu, rozpoczyna się za niewiele ponad dwa tygodnie. Oznacza to jeszcze większe oczekiwania i większą presję dla naszych zachodnich sąsiadów. W końcu ostatnim Niemcem, który wygrał prestiżowy turniej, wciąż jest Sven Hannawald. Sztuka ta nie udała się nawet mistrzowi olimpijskiemu, Andreasowi Wellingerowi, który podobnie jak Eisenbichler, po wielkim sukcesie, przeżywał poważny kryzys.