Skoki narciarskie. Jakub Kot: Nigdy nie będę Walterem Hoferem. Atmosfera ze skoczni przenika do domu

- Skoki rozwijały się jak Shinkansen, a ja próbowałem gonić je PKP. Nie miałem szans - mówi Jakub Kot. Zakończył karierę. Jest delegatem FIS-u, trenerem i ekspertem Eurosportu. Ocenia słabo skaczącego brata. - Nie mogę owijać w bawełnę - dodaje.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
Jakub Kot Materiały prasowe / Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jakub Kot
Trzy lata temu zachwycił świat. W Pucharze Świata skakał znakomicie. Wygrał próbę przedolimpijską. I nagle wszystko prysło niczym bańka mydlana. Drugi rok z rzędu Maciej Kot zmaga się z kryzysem formy. Skacze słabo. Ledwo kwalifikuje się do konkursów Pucharu Świata. Zawody kończy na 1. serii. Uśmiechu na jego twarzy nie ma. A wszystko widzi brat. Jakub Kot jako ekspert musi zmierzyć się z pytaniami o słabą formę Maćka. Nie jest to łatwe zadanie.

Szymon Łożyński, WP SportoweFakty: Pan i brat jesteście dziećmi małyszomanii?

Jakub Kot, ekspert ds skoków stacji Eurosport, brat Macieja Kota: Tak. Gdy mieliśmy 4-5 lat, to mieliśmy już narty na nogach. Jeździliśmy na górki i zjeżdżaliśmy. I nagle przyszły sukcesy Adama. Po znakomitym w jego wykonaniu Turnieju Czterech Skoczni, każdy chciał być jak on. Robiliśmy na stokach górki i skakaliśmy z nich. W końcu padł pomysł, żeby spróbować bardziej poważnie. W Zakopanem trafiliśmy na trenera Długopolskiego i tak zostaliśmy przy skokach. Gdyby jednak nie sukcesy Adama, tego zainteresowania nie byłoby.

W domu temat skoków narciarskich jest pomijany?

Czasami nie da się tego uniknąć. To na pewno jest dla nas trudna sytuacja. Mieszkamy w domu rodzinnym. Na jednym piętrze dziadkowie, rodzice, a moja rodzina i Maćka mieszka na górze. Czasami atmosfera ze skoczni przenika do domu.

ZOBACZ WIDEO: Skoki. Maciej Kot szczerze po konkursie w Zakopanem. "Patrząc na skoki Dawida czuję mieszankę motywacji i frustracji"
O słabszych skokach Maćka rozmawiacie?

Gdy Maćkowi nie idzie, to w domu przenika to na rodziców i dziadków. Przecież nie zrobimy wtedy imprezy. Jest smutek, ale nie roztrząsamy tego. Wiem, że w domu brat potrzebuje odpoczynku psychicznego, takiej oazy. Udziela wywiadów wcześniej. Tłumaczy się w nich, dlaczego jest gorzej. Gdyby w domu usłyszał kolejne pytania o kryzys, to nic dobrego z tego by nie wyszło.

Sam jestem ekspertem. Chciałbym coś dodatkowego wiedzieć od niego. Nie robię jednak tak, bo za dużo nie mówi, a sam nie chcę pogłębiać kryzysu. Od rozwiązywania problemów są trenerzy, a ja na siłę nie ciągnę go za język. Też przeżywam jednak słabsze skoki brata.

Czytaj także: alarm w polskich skokach narciarskich. W Zakopanem padły propozycje rozwiązania problemów

W studiu telewizyjnym trudno jest oceniać słabe skoki Maćka?

Gdy skakałem, to każdy zawodnik był dla mnie konkurentem. Z jednym wyjątkiem - Maciek zawsze był i jest moim bratem. Gdy zajmował lepsze miejsca ode mnie, to nie czułem zazdrości. Dopingowaliśmy się wzajemnie. Moja kariera skoczka już się skończyła, za wielu trzymam kciuki, ale najbardziej za brata. Serce bije mi mocniej, gdy usiądzie na belkę.

Kiedy dostaję pytania o skoki brata, to nie jest dla mnie łatwa sytuacja. Z jednej strony nie mogę owijać w bawełnę. Przecież nie jest dobrze, więc nie powiem, że jest super. Z drugiej strony spotykam się z opiniami innych, że "tylko krytykuję Maćka, a sam już nie skaczę". Inaczej byłoby, gdyby był sukces. Wtedy łatwo jest chwalić. Gdy idzie gorzej, co nie powiesz, to i tak będzie złe.

Maciek wróci na szczyt?

Ma ogromny potencjał. Wierzę w niego. Wyjdzie z tego kryzysu. Będzie jeszcze skakał na wysokim poziomie.

Był pan przekonany, by w wieku 27 lat zakończyć karierę?

Do tej pory nie jestem, zwłaszcza gdy patrzę na skoki Dawida Kubackiego. Przychodzą myśli, że może trzeba było jeszcze zostać przy skokach. To jednak tylko gdybanie. Pamiętam czasy, gdy w zawodach młodzieżowych wygrywałem z Dawidem czy Maćkiem. Lałem ich, jak chciałem (śmiech). Później nie poszło jednak tak, jakbym chciał. Moja historia nie jest odosobniona. Wielu skoczków wcześnie skończyło kariery, chociaż wydawało się, że zostaną mistrzami świata. Z kolei inni byli słabi młodzieżowo, a teraz są na szczycie.

Czyli do skoków nadal pana ciągnie?

Jak patrzę na skoczków, to czasami zazdroszczę im, że siedzą na tej belce startowej, skaczą w Zakopanem, czy zdobywają medale olimpijskie. Po to się trenuje, żeby uczestniczyć w tych zawodach. Myślę sobie "kurczę, też tam mogłem być". Ja też pracowałem ciężko, czasami może aż za ciężko. Ciągnie wilka do lasu, ale trzeba zaakceptować to, co jest. Nie ma dnia, żebym nie myślał, kiedy znów zapnę sobie narty i oddam taki skok rekreacyjny dla siebie. Żeby znów to poczuć.

Brat próbował pana przekonać, żeby nie kończyć kariery?

Wydaje mi się, że nie próbował. Nie miałem wtedy 18 lat. Byłem starszy, zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Byłem poza kadrą, nie miałem sponsora, pieniędzy na sprzęt, rozwój, technologie. Serce chciało pozostać przy skokach, a rozum mówił "chłopie, daj już sobie spokój". To było tak jakby jechał Shinkansen (japoński pociąg - przyp. red.), a ja próbowałem gonić go PKP. Nie ma szans.

Miałem rodzinę na utrzymaniu. Trenowałem codziennie, a sukcesów i pieniędzy nie było. Wracałem po zawodach załamany. Tylko się nakręcałem. Nie miałem depresji, ale to było robione już na siłę. Brat wiedział jaka była moja sytuacja i zapewne miał podobne zdanie. Rozum też mu podpowiadał, że w moim przypadku czas powiedzieć "pas".

Czytaj także: Szymon Łożyński: Kubacki ruszył po Kryształową Kulę. Musi uważać na Kamila Stocha

Został pan przy skokach w innej roli. Praca jako ekspert, trener i delegat FIS-u sprawiają satysfakcję?

Czasami miałem myśli, że gdy zakończę karierę, odetnę się od skoków w stu procentach. Znajdę sobie inną pracę. Nie będę oglądał skoków. Za dużo czasu spędziłem jednak w tym środowisku. Nabrałem doświadczenia. Zwiedziłem kawał świata. Zdecydowałem, że podzielę się tą wiedzą jako trener i ekspert. Otworzyłem sobie różne furtki. Odnajduję się w tych zadaniach i wciąż się uczę. Mam ambicję. Nie poszło mi w karierze sportowej, to chcę być coraz lepszym trenerem, delegatem, ekspertem. Nie chcę stać w miejscu, tylko działać.

A w pracy trenerskiej nie jest łatwo. Z podopiecznymi ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem dojeżdża pan na treningi do Szczyrku.

Kiedyś powiedział to fajnie Klemens Murańka, że "kolorowo jest w kadrze A, bo tam są sponsorzy. Już w Pucharze Kontynentalnym jest o wiele słabiej". Rzeczywiście, wierzchołek, czyli nasza główna kadra, ma wszystko czego potrzebuje. Może skutecznie rywalizować z najlepszymi. Im głębiej w las, tym coraz ciemnej. Tak jest jednak w wielu krajach.

Nie mieliśmy przez pięć lat wyciągu w Zakopanem. Treningi były, ale mało efektywne. Teraz kompleks mniejszych skoczni w Zakopanem jest remontowany, więc już w ogóle nie mamy do nich dostępu. Większość pieniędzy w naszym klubie trzeba wydać na dojazd do Szczyrku. Na paliwo, zakwaterowanie, wyżywienie. Później nie mamy na sprzęt, wyjazdy zagraniczne. Jest to sytuacja bardzo trudna.

Drogę Zakopane-Szczyrk znamy już na pamięć. Tymczasem dzieci chodzą jeszcze do szkoły. Latem były sytuacje, że o siódmej mieliśmy zbiórkę. Potem trzy godziny jechaliśmy w busie. Oddaliśmy sześć skoków, obiad i kolejnych sześć skoków. Nie są to komfortowe warunki do treningu. Czekamy aż kompleks skoczni w Zakopanem zostanie wyremontowany i oddany. Wtedy drugie po Szczyrku obiekty ułatwią zadanie. Będzie można skupić się na rozwoju, a nie tylko na podtrzymaniu tej dyscypliny w Zakopanem.

Kariera sportowa się skończyła, ale i tak większość czasu jest pan poza domem.

Żona czasami narzeka. Jestem jednak przyzwyczajony do regularnych wyjazdów. Najpierw szkoła, potem kariera, teraz praca. Gdybym miał w domu usiąść na tydzień, to bym zgłupiał. Jestem przyzwyczajony do rytmu pracy. Trudno byłoby mi to zmienić. Żona jest do innego trybu przyzwyczajona i musimy to wszystko pogodzić.

Od listopada i początku sezonu w Wiśle, pierwszy wolny weekend będę miał po Planicy. Jak nie praca w studiu Eurosportu w Warszawie lub na wyjazdach, to zawody Lotos Cup albo rola delegata. Każdy weekend wypełniony jest do granic możliwości.

Jaka jest pana pozycja w FIS-ie?

Nie będę z siebie robił Waltera Hofera. Nigdy nim nie będę. W Polsce nie mieliśmy młodych delegatów. Najpierw nie ciągnęło mnie do tego za bardzo. Było jednak zapotrzebowanie, więc zdecydowałem się zrobić uprawienia. Gdy już zrobiłem polskie, to odbyłem dwa lata stażu, jeździłem na seminaria i po zdaniu egzaminu zostałem asystentem delegata technicznego FIS-u. Taką rolę ma też Łukasz Kruczek.

Krytyka FIS-u za prowadzenie niektórych konkursów Pucharu Świata jest słuszna?

Z tej drugiej strony wygląda to zupełnie inaczej. Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś nie będzie pasowało. Nigdy nie chciałbym być osobą odpowiedzialną za puszczanie skoczków w Pucharze Świata i mierzyć się z pretensjami. Czasami puszcza się zawodnika w dobrych warunkach, a gdy dojeżdża do progu, to wiatr już się zmienia. Jestem na razie delegatem i asystentem, ale nic na siłę nie będę robił. Zobaczymy, jak to dalej się potoczy.

***

Jakub Kot karierę zakończył w 2017 roku w wieku 27 lat. W Pucharze Świata nie zdobył punktów. Na mistrzostwach świata juniorów wywalczył brązowy medal w rywalizacji drużynowej. Dwa brązowe medale zdobył również w zmaganiach zespołowych na Uniwersjadach.

Kolejne konkursy Pucharu Świata w skokach odbędą się w Sapporo. Sobotnie zmagania o 8:30 czasu polskiego, a niedzielne o 2:00 w nocy. Transmisja na żywo w TVP 1, TVP Sport i na kanałach Eurosportu.

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×