Odważna misja żony Stocha. Ujawnia, jak zareagował na to Kamil
- Powiedziałam Kamilowi, że się zgłosiłam. On pokręcił nosem i przyznał, że ten pomysł średnio mu się podoba - przyznaje w rozmowie z Interią Ewa Bilan-Stoch. Żona polskiego skoczka w marcu pojechała do Ukrainy, by dostarczyć pomoc.
Najpierw przekazała czapki Kamilandu na ukraiński front. Takiego podstawowego sprzętu na początku brakowało ukraińskim żołnierzom.
Później zaangażowała się w pomoc w Hali Kijowskiej w Korczowej. Jeździła także do Lwowa, by transportować cywilów do naszego kraju. - Jakaś wolontariuszka uznała, że uciekłam przed wojną i przyniosła mi zupę. To było zabawne, ale i bardzo miłe - wspomina.
W działaniach żony skoczka dużą rolę miał Mateusz "Exen" Wodziński. Internauta noszący ten pseudonim mocno zaangażował się w pomoc Ukrainie po rozpoczęciu wojny. Wysyła tam samochody terenowe.
Ewa Bilan-Stoch zaproponowała, że zostanie kierowcą, który będzie brał udział w dostarczaniu pomocy napadniętemu krajowi. Jak zareagował na to sam Kamil Stoch?
- Powiedziałam Kamilowi, że się zgłosiłam. On pokręcił nosem i przyznał, że ten pomysł średnio mu się podoba. Z drugiej strony rozumiał mnie, bo wiedział, że zawsze chciałam robić takie rzeczy. Wtedy jednak Kamil ucieszył się, że nie zostałam wybrana do wyjazdu. Minęły jednak dwa dni i "Exen" napisał, że szykuje duży konwój i zapytał, czy podtrzymuję swoją gotowość - opowiada o swoich początkach pomocy Ewa Bilan-Stoch.
Zdradziła także, że w miejscach, które odwiedzała było słychać wybuchy. Czy była przestraszona?
- Bardziej bałam się, słysząc je rok temu, po polskiej stronie, kiedy Rosjanie mocno ostrzeliwali Jaworów. To było straszne. Teraz, w czasie tego wyjazdu, było słychać te wybuchy w oddali. W pewnych cyklach - wyjaśnia.
Czytaj więcej:
Małysz stawia sprawę jasno ws. Kubackiego