Piłkarz Lecha zginął w katastrofie lotniczej. Rodzina do dzisiaj nie poznała prawdy

W Polsce spędził zaledwie jedną rundę, ale to wystarczyło, by zdobył mistrzostwo kraju. W reprezentacji Zambii był natomiast wielką gwiazdą. Zginął w katastrofie lotniczej, wraz z kolegami z kadry. To był dramat, który wstrząsnął całym światem.

Robert Czykiel
Robert Czykiel
Materiały prasowe / Twitter

Początek lat 90. ubiegłego wieku to okres, w którym Polska przechodziła transformację. Zmieniała się także ligowa piłka. Do naszych klubów zaczęli trafiać piłkarze z różnych zakątków świata, w tym z Afryki. Jednym z nich był Derby Mankinka. Pomocnik, który w swoim kraju był wielką gwiazdą, ale grając w barwach Lecha Poznań, rozczarował kibiców.

Zanim jednak Mankinka trafił do Wielkopolski, przebył długą drogę. Urodził się w Zimbabwe. Miał szczęście, bo nie wychowywał się w biedzie. Jego rodzina była dość zamożna, dzięki czemu mały Derby mógł skupić się tylko na futbolu. Uczył się go w zespole Darryn Textiles Africa United, który jest dobrze znany polskim kibicom. Tam lekcje kopania piłki pobierali m.in. Dickson Choto, Costa Nhamoinesu czy Dzikamai Gwaze.

Derby Mankinka w górnym rzędzie trzeci od lewej (numer10.blox.pl) Derby Mankinka w górnym rzędzie trzeci od lewej (numer10.blox.pl)
Mankinka wyjechał jednak z Zimbabwe. Trafił do klubu Profund Warriors z Zambii. I to ten kraj postanowił reprezentować. W kadrze, która nosi przydomek "Chipolopolo" ("Miedziane Pociski"), był wielką gwiazdą. Klasę potwierdził w 1988 roku, na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Kwestią czasu były jego przenosiny do europejskiej ligi. Tak się zresztą stało rok po igrzyskach, ale wybór afrykańskiego pomocnika był dość zaskakujący.

Do Polski przez Tadżykistan

Derby zdecydował się transfer do klubu z Tadżykistanu. Pamir Duszanbe występował wówczas w ekstraklasie Związku Radzieckiego. Zambijczyk mógł zatem liczyć, że dobrymi występami zwróci na siebie uwagę któregoś z tamtejszych potentatów.

Plany planami, ale życie brutalnie je zweryfikowało. Mankinka zagrał w Pamirze trzy mecze. To oznaczało, że znowu musiał spakować walizki i ruszyć w świat. Wtedy z pomocą przyszedł Wiesław Grabowski. Menedżer świetnie znany w Afryce, który do Polski sprowadził wielu zawodników z tego kontynentu. Grabowski, przy współpracy z Jerzym Kopą, zaoferował piłkarza z Zambii Lechowi.

Poznaniacy przystali na transfer, ale pod warunkiem, że umowa będzie obowiązywała tylko przez cztery miesiące. Piłkarz musiał zatem się wykazać, aby myśleć o dłuższym pobycie w naszym kraju. On sam zresztą nie chciał być rezerwowym, by tylko pobierać wypłatę.

- Jest tu paskudnie zimno. W Zambii czołowi gracze zarabiają dziesięć razy mniej niż w Polsce. Jeżeli miałbym siedzieć na ławce, to natychmiast wracam do Zambii - mówił Mankinka (za numer10.blox.pl).

Egzotyczny transfer wzbudził ogromne zainteresowanie. Reprezentant Zambii był bowiem pierwszym czarnoskórym piłkarzem w historii Lecha. Pojawił się jednak pewien problem. To trener Henryk Apostel prowadzący wówczas "Kolejorza". Późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski nie chciał tego pomocnika w swojej drużynie. W efekcie Mankinka często trenował indywidualnie i miał małe szanse na grę.

- Ja go nie chciałem i dopóki ja trenuję Lecha, u mnie taki piłkarz grać nie będzie - mówił Apostel.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×