Kamaz zmiażdżył jego samochód. Tragiczna historia polskiego mistrza olimpijskiego

Talent, ale przede wszystkim sumienna i bardzo ciężka praca doprowadziły Bronisława Malinowskiego na sportowe szczyty. W 1980 r. zdobył wymarzone złoto olimpijskie. Niestety rok później zginął w tragicznym wypadku.

Robert Czykiel
Robert Czykiel
PAP / Zbigniew Matuszewski

Bronisław Malinowski jest jednym z tych sportowców, którzy w pełni zasługują na miano legendy. Uchodził za wybitnego biegacza, a przy tym był człowiekiem, którego wszyscy lubili.

Na treningach zawsze pracował za dwóch. Wiedział jednak, że sport to nie wszystko. Pasję łączył z nauką, a z czasem także z pracą. Efekty w końcu przyszły. Na igrzyskach olimpijskich zdobył dwa medale. Możliwe, że dorobek byłby bardziej imponujący, ale wszystko przerwał wypadek samochodowy.

Rolnik, których pokochał bieganie

Malinowski wychowywał się w rodzinie wielodzietnej. Ojciec Anastazy zasłużył się dla Polski, walcząc pod Monte Cassino. Matka Irene Dovell pochodziła ze Szkocji. Rodzice przyszłego biegacza poznali się w Edynburgu, po II wojnie światowej na stałe osiedlili się w Polsce. Nie żyło im się łatwo.

Państwo Malinowscy byli rolnikami. Bronisław w dzieciństwie musiał pomagać rodzicom w pracy. Ciężko harował, ale to ukształtowało jego charakter. Karierę sportową zaczął w wieku 16 lat. Brat Robert zaprowadził go na trening biegaczy z klubu GKS Olimpia Grudziądz.

Trener Ryszard Szczepański bardzo szybko dostrzegł w nastolatku talent do biegów długodystansowych. Bronisław zakochał się w tym sporcie.

- To był prawdziwy talent, ale zdawał sobie sprawę z tego, że talent to nie wszystko. Bardzo się denerwował, gdy dopadła go kontuzja i nie mógł trenować. Tracił humor. Wiedział, że trening czyni mistrza. Można wręcz powiedzieć, że był nawet za sumienny - wspomina trener Szczepański (za runners-world.pl).
PAP/DPA PAP/DPA
Malinowski był tytanem pracy i powtarza to każdy, kto miał okazję z nim trenować. W kraju bardzo szybko stał się wyróżniającym zawodnikiem w biegu na 3000 metrów z przeszkodami. W 1972 roku pojechał na pierwsze igrzyska olimpijskie, choć niewiele brakowało, a zabrakłoby dla niego miejsca w Monachium. Stało się inaczej, w Niemczech zaskoczył świat, zajmując czwarte miejsce.

Cztery lata później sytuacja się powtórzyła. Działacze znowu nie chcieli, aby jechał na igrzyska. Bronek jednak zawziął się i na mistrzostwach Europy zdobył złoto, a przy tym wyrównał rekord świata. Całe szczęście, bo w Montrealu zdobył olimpijskie srebro. Nikt już nie miał wątpliwości, że Polska ma nieprzeciętny talent.

Trening, nauka i praca w wodociągach

Największy sukces w karierze miał dopiero nadejść. Pamiętać jednak należy, że lata 70. ubiegłego wieku były okresem, w którym w Polsce wielu świetnych zawodników nie było w stanie utrzymać się ze sportu. Malinowski jednak nie narzekał. Nie tylko pracował, ale także się uczył.

- Jak wyglądał typowy dzień Bronka? Potrafił narzucić sobie dryl. Rano trening, potem cztery godziny pracy. Pracowaliśmy razem w grudziądzkich wodociągach, chodziliśmy na odczyty liczników. Potem drugi trening, następnie zajęcia w technikum - wspomina Szczepański.

Po ukończeniu nauki w technikum sportowiec zrobił kolejny krok i poszedł na studia. Na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu mógł liczyć na taryfę ulgową i indywidualny tryb nauczania. Nie korzystał z tych przywilejów. Jeździł na wszystkie zjazdy, uczył się po nocach, a w dodatku nadal codziennie trenował.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×