Miała 21 lat i wielką karierę przed sobą. W trakcie igrzysk zabiła ją choroba Heinego-Medina
Pomóc starał się Zdenek Hornof, lekarz czechosłowackich sportowców. On także cierpiał na tę samą chorobę w dzieciństwie, ale miał szczęście, bo nie pozostawiła ona w jego organizmie trwałych śladów. Liczył, że jeżeli odda Elisce swoją krew, to być może uda się ją uratować.
- Wszystkie bałyśmy się nie tylko o Eliskę, ale także o siebie. Każda dziewczyna zastanawiała się, czy - i ewentualnie kiedy - mogła zarazić się chorobą Heinego-Medina - przyznaje Ruzickova.
Koleżanki mimo to codziennie odwiedzały Misakovą. Mogły oglądać ją tylko przez szybę, aby nie zarazić się wirusem polio (to on wywołuje chorobę Heinego-Medina). Młoda gimnastyczka z każdym dniem gasła w oczach. Nie potrafiła mówić, miała sparaliżowane ręce i nogi. To był wstrząsający widok dla jej koleżanek, które jednocześnie musiały skupiać się na swoich startach w IO.
- Powiedziałyśmy sobie, że musimy walczyć o złoto, ale nie tylko dla siebie, ale też dla Eliski. Tuż po ostatnim naszym występie dowiedziałyśmy się o jej śmierci. Wręczono nam medale, a my płakałyśmy. Kibice myśleli, że to były łzy szczęścia. Radość zamieniła się w ból - mówi Ruzickova.- Pozostali Czechosłowaccy sportowcy mieszkali w zupełnie innym miejscu niż gimnastyczki. Informacja o jej śmierci dotarła do nas po dwóch lub trzech dniach. Bardzo to nami wstrząsnęło - zdradza Dana Zatopkova, która w Londynie rywalizowała w rzucie oszczepem.
Gimnastyczki po tragicznej śmierci koleżanki musiały zostać w Wielkiej Brytanii kilka dni dłużej. Ciało Misakovej poddano kremacji, trzeba było poczekać na urnę z prochami. W ostatniej drodze Elisce towarzyszyły jej drużynowe partnerki. Niosły one prochy oraz flagę z czarną opaską.
Międzynarodowy Komitet Olimpijski także nie zapomniał o młodej sportsmence. Pośmiertnie wręczono jej olimpijskie złoto, choć w Londynie ani razu nie wystąpiła. To był pierwszy i jak na razie jedyny taki gest w historii igrzysk olimpijskich.