Bogata historia legendarnego polskiego sportowca. Na jego walki przychodził sam Chuck Norris

Marek Piotrowski kiedyś był prawdziwą gwiazdą sportu, bożyszczem nastolatków, niszczycielem na zawodowych ringach. Dziś jest człowiekiem schorowanym, którego największym marzeniem jest powrót do normalnego życia.

Przemek Sibera
Przemek Sibera
PAP / Jacek Bednarczyk

Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski to drugie najbardziej prestiżowe państwowe odznaczenie cywilne (po Orderze Orła Białego), nadawane za wybitne osiągnięcia m.in. na polu oświaty, nauki, sportu czy sztuki. 6 października z rąk ministra sportu i turystyki Witolda Bańki odebrał je Marek Piotrowski.

Piotrowski to jeden z najwybitniejszych polskich sportowców, dziewięciokrotny mistrz świata najważniejszych federacji ISKA, KICK, WAKO-PRO, FFKA, WKAi i TBC w kickboxingu. Stoczył 21 zawodowych walk bokserskich (wszystkie wygrał).

Dziś jednak sport to dla niego jedynie wspomnienie. "Punisher" (po polsku, w wolnym tłumaczeniu, "karzący", "wymierzający karę") toczy dużo ważniejszą walkę - o powrót do zdrowia i normalnego życia.

Życie na świeczniku

Piotrowski przygodę ze sportami walki zaczynał od treningów jujutsu. Później przerzucił się na karate (zdobył mistrzostwo Polski juniorów i seniorów). Ale to kickboxing zrobił z niego bohatera, o którym mówił cały świat i na którego walki przychodziły gwiazdy kina - z Chuckiem Norrisem i Seanem Pennem na czele.

"Punisher" po serii efektownych zwycięstw w amatorskich mistrzostwach świata, mistrzostwach Polski i Pucharze Świata postanowił wyjechać do USA. W kieszeni miał zaledwie 70 dolarów. Chciał rozpocząć zawodową karierę. - Lecę do Ameryki, by zdobyć zawodowe mistrzostwo świata - obiecał mamie na lotnisku.

Piotrowski zadebiutował w Stanach Zjednoczonych 1 października 1988 roku, gdy kontuzja wyeliminowała jednego z uczestników turnieju w Rackford. Polak wygrał w pięknym stylu, nokautując w czwartej rundzie Boba Handegana. Kilka dni później dowiedział się o ciężkim wypadku swojego ojca. Był załamany, ale trenował dalej i czekał na propozycje stoczenia kolejnych pojedynków.

Po trzech zwycięstwach z rzędu o Piotrowskim zrobiło się głośno za oceanem. W listopadzie 1989 roku nasz rodak miał już na koncie tytuły mistrza USA i mistrza świata, a na liście "ofiar" takie gwiazdy kickboxingu jak: Rick Roufus czy Don Wilson.

Ze starciem z Wilsonem związana jest ciekawa historia. Amerykanin - równocześnie z przygotowaniami do walki - prowadził kampanię promującą film ze swoim udziałem. Do Chicago zawodnik przyleciał z przyjaciółmi aktorami. Chciał się pokazać, ale nawet w najczarniejszych snach nie wyobrażał sobie, że zostanie pozbawiony tytułu.

Bolesny upadek

Przez kolejne dwa lata Piotrowski nie miał sobie równych w kickboxingu. Nokautował wszystkich, których spotykał na swojej drodze i zdobywał mistrzowskie pasy kolejnych federacji. Mordercze tempo treningów i walk, a potem również tęsknota do ojczyzny, odcisnęły piętno na jego dalszej karierze.

W 1991 roku polski fighter przegrał pierwszą walkę (przez KO w drugiej rundzie). Jego pogromcą okazał się Roufus, który po wcześniejszej porażce miał obsesję na punkcie Polaka i żądał rewanżu. Piotrowski boleśnie to przeżył, ale nadal wychodził do ringu i sukcesywnie odbudowywał swoją pozycję w rankingach. W międzyczasie budował także swój rekord bokserski.

Niecałe półtora roku później ulubieniec kibiców znad Wisły przeżył kolejne rozczarowanie. Tym razem po heroicznym boju musiał uznać wyższość Roba Kamana, mistrza formuły low kick, czyli najbrutalniejszej odmiany kickboxingu (w której dozwolone są także ataki na nogi rywala). Piotrowski przegrał przez nokaut techniczny w siódmej rundzie. Po latach przyznał, że to była największa wojna w jego karierze.

- To jedyna walka, w której byłem zdominowany. Po prostu, na tamten moment, to była za wysoka półka - powiedział.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ MIĘDZY INNYMI O PROBLEMACH ZE ZDROWIEM PIOTROWSKIEGO ORAZ O TYM, W JAKICH OKOLICZNOŚCIACH "STRACIŁ" UKOCHANE DZIECKO.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×