W lipcu doszło do próby zamachu stanu w Turcji. Wojskowi próbowali obalić urzędującego prezydenta, ale nic z tego nie wyszło. W czasie walk śmierć poniosło ponad 300 osób.
Jedną z osób, która wtedy przebywała w Turcji, był Nika Dzalamidze. 24-letni piłkarz z Gruzji, po udanych występach w Widzewie i Jagiellonii, podpisał rok temu umowę z Caykur Rizespor.
Zawodnik, w rozmowie z "Przeglądem Sportowym", przyznał, że przenosiny do Turcji były błędem. Nic nie ułożyło się tak, jak sobie zaplanował. - Rozmawiałem z trenerem, miał zawodnika na mojej pozycji, powiedział, że mam sobie szukać nowego klubu, że mój transfer załatwiał prezes, nie on. A prezesa już w klubie nie było. Został zwolniony - powiedział dla "PS".
Zobacz Mila kpi ze słynnej "alkoholowej" przygody Peszki. Chodzi o to zdjęcie
W lipcu Dzalamidze przebywał w Rizesporze. Informację o zamachu stanu dostał od rodziców, którzy w gruzińskiej telewizji śledzili, co się działo. Piłkarz mocno przeżył tamtą sytuację.
- Włączyłem telewizor, na wszystkich kanałach trwały relacje z wydarzeń w Ankarze, Stambule. Wyjrzałem przez okno, na ulicach panika. Rodzice powiedzieli, że mam jak najszybciej ruszyć w stronę granicy z Gruzją. Zamówiłem od razu taksówkę, zostawiłem wszystko, pojechałem do Tbilisi. Wróciłem po dwóch dniach. W Rizesporze cały czas było bezpiecznie, w Ankarze też się uspokoiło - powiedział.
Dzalamidze wrócił do polskiej ligi. W październiku podpisał umowę z Górnikiem Łęczna.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: rugbista brutalnie zaatakował sędzię! Kobieta trafiła do szpitala