Szef śląskiej mafii zlecił morderstwo sportowca. Napastnicy zadali 20 ciosów nożem!

Facebook
Facebook

Niedawno minęła dwudziesta rocznica śmierci Andrzeja Firsta. Do dzisiaj nie wiadomo, kto zabił polskiego kickboksera. Wiadomo jedynie, że zlecenie wydał słynny mafijny boss.

W tym artykule dowiesz się o:

Andrzej First w młodości zaczynał od jiu-jitsu, a jego dwa lata starszy brat próbował swoich sił w karate. Bracia Firstowie zakochali się w sportach walki. Głównie dzięki słynnym filmom, które natchnęły tysiące Polaków, aby pójść na sale treningowe.

- Nikt wcześniej w rodzinie nie trenował sztuk walki. Nasze zainteresowanie wzięło się z mody po emisji filmów, w których występował choćby Bruce Lee. Rodzice nigdy nie stawiali nam przeszkód w treningach, tym bardziej że nie zaniedbywaliśmy nauki, a wręcz przeciwnie. Godziliśmy jedno i drugie - i to była dla nas lekcja samodyscypliny - opowiada w "Gazecie Krakowskiej" Mirosław First.

Po kilku latach przy sportach walki został tylko młodszy Andrzej, bo jego brat doznał poważnej kontuzji. W międzyczasie w klubie, w którym trenował First, zlikwidowano zajęcia z jiu-jitsu i zamieniono je na kick-boxing. Los uśmiechnął się do krakowskiego nastolatka, który świetnie odnalazł się w nowej dyscyplinie.

Po kilku latach Andrzej First był już największą gwiazdą kick-boxingu w kraju, co potwierdził, zdobywając mistrzostwo Polski. Ten sport był jego wielką pasją, z której miał marne pieniądze. Swoje umiejętności chciał jednak przekazywać młodszym pokoleniom i dlatego założył własny klub, a nawet został trenerem juniorów reprezentacji Polski. Podobno władze federacji poważnie planowały powierzyć mu w seniorską kadrę. Tego niestety już nie dożył.

Dwadzieścia ciosów nożem

- Sport to była jego pasja, jego życie. Tym się głównie zajmował, w planach miał dalszy rozwój swojej szkoły "Smok". Oprócz tego, że ukończył Akademię Wychowania Fizycznego, ukończył też studia podyplomowe na Akademii Ekonomicznej na kierunku marketing i zarządzanie - mówi starszy brat.

Wszelkie plany poszły w zapomnienie 23 listopada 1996 roku. Miał zaledwie 28 lat. Nad ranem Andrzej First wracał z pracy. Czasy były takie, że z kick-boxingu nie dało się wyżyć, a więc zawodnicy musieli łączyć treningi z normalną pracą. Mistrz Polski był szefem ochrony w krakowskim klubie "Pasja". Niedawno wrócił ze zgrupowania reprezentacji i już miał w planach kolejne. Nie zdawał sobie sprawy, że wszystko się zmieni kilkadziesiąt metrów od własnego mieszkania.

First wszedł do klatki bloku przy ulicy Stachiewicza. Tam mieszkał, ale do domu nie dotarł. Na klatce już czyhało na niego prawdopodobnie czterech bandytów. To była zaplanowana akcja i świetnie zdawali sobie sprawę, z kim mają do czynienia. Dlatego wybrali właśnie to miejsce. W ciasnym pomieszczeniu mieli pewność, że poradzą sobie z niebezpiecznym wojownikiem.

Utalentowany sportowiec nawet nie miał szans na skuteczną obronę. Po wejściu do klatki został ogłuszony drewnianą pałką. Potem napastnicy zaczęli go okładać pięściami. Na tym jednak nie skończyli. First otrzymał mnóstwo ciosów nożem. Z ran na ciele wynikało, że został ugodzony dwadzieścia razy.

Około godziny czwartej nad ranem ciężko rannego Andrzeja odnalazł sąsiad. Niestety, obrażenia były już na tyle poważne, że nie przeżył. Wieści o tragicznej śmierci utytułowanego sportowca rozeszły się błyskawicznie. Mieszkańcy osiedla byli w szoku, bo First nie był człowiekiem konfliktowym.

- Początkowo przypuszczenia były różne, ale o tyle ciężko było dojść prawdy, że Andrzej praktycznie nie miał żadnych wrogów, za to wielu przyjaciół. Był przyjaźnie nastawiony do ludzi i świata. To bywało kłopotliwe, bo gdy szliśmy razem przez miasto, był zatrzymywany, witał się ze znajomymi, rozmawiał, przystawał - tłumaczy Mirosław First.

NA DRUGIEJ STRONIE - MIĘDZY INNYMI - PRZECZYTASZ, JAK FIRST PODPADŁ MAFII I DLACZEGO "KRAKOWIAK" ZLECIŁ JEGO POBICIE.
[nextpage]Policja wszczęła śledztwo, ale od początku było wiadomo, że będzie bardzo trudno znaleźć sprawców. Nie było żadnych świadków, napastnicy zostawili niewiele śladów, a jeśli już były, to niewiele wnosiły do sprawy. Śledczy w pewnym momencie stanęli w miejscu i wydawało się, że nie pojawi się nic nowego w tej sprawie.

W międzyczasie po mieście zaczęły krążyć różne plotki na temat przyczyny śmierci Firsta. Jedna z nich mówiła, że podpadł nieodpowiednim ludziom w klubie "Pasja", gdzie był szefem ochrony. Podobno kilka dni przed śmiercią odmówił lokalnym dilerom zgody na rozprowadzanie narkotyków w tym lokalu. Policja jednak nie znalazła na to żadnych dowodów, a i brat jest przekonany, że takiej sytuacji nigdy nie było.

Trop doprowadził do szefa śląskiej mafii

Najbliżsi liczyli się z tym, że sprawa nigdy nie zostanie wyjaśniona. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku policja zaczęła rozbijać polską mafię. Do więzień trafiali najwięksi bossowie z całego kraju. To w dużej mierze była zasługa świadków koronnych, którzy "sypali" swoich szefów. Zeznania pozwalały rozwiązać wiele zagadkowych śmierci. Dwóch świadków koronnych wskazało nowy trop w sprawie Firsta.

Ich zeznania doprowadziły do Janusza T., który znany był pod pseudonimem "Krakowiak". To on kierował mafią na Górnym Śląsku. Pochodził z Krakowa i stąd wzięło się jego przezwisko. To on miał zlecić pobicie kickboksera. Podobno nie chciał on śmierci Firsta, ale w trakcie napadu sprawy wymknęły się spod kontroli. Wojownik tak mocno stawiał opór, że gangsterzy musieli go zabić, aby wyjść z tego cało.

Pozostała jeszcze kwestia motywu. Czym Andrzej First podpadł "Krakowiakowi"? Tutaj pojawia się inny człowiek mafii. Mowa o Adamie M. o pseudonimie "Fred", który działał w krakowskim gangu. To on miał chwalić się na mieście, że chroni go sam mistrz Polski w kick-boxingu.

- Między mężczyznami doszło do nieporozumień. Boss ("Krakowiak" - przyp. red.) postanowił więc utrzeć "Fredowi" nosa i zlecił dotkliwe pobicie jego ochroniarza - tłumaczył w "Gazecie Wyborczej" jeden z oficerów śląskiej policji.

Problem polegał na tym, że w rzeczywistości First nie miał nigdy nic wspólnego z Adamem M. Historie o rzekomym chronieniu "Freda" były tylko wymysłem gangstera, który nieświadomie przyczynił się do śmierci sportowca.

- To było kompletną bzdurą. „Krakowiak” chciał dać nauczkę temu człowiekowi poprzez atak na Andrzeja. Co więcej, ten człowiek chodził po Krakowie i się chwalił, że Andrzej jest jego ochroniarzem, co nie było prawdą - ujawnia brat.

Andrzej First zatem w żaden sposób nie dał pretekstu, aby spotkał go tak okrutny los. Padł ofiarą kilku niefortunnych wydarzeń, na które nie miał żadnego wpływu. Na tym jednak historia się nie kończy. Niedawno była dwudziesta rocznica śmierci kickboksera. Kuriozum polega na tym, że do dzisiaj nie złapano morderców.

Wiadomo, że pobicie zlecił "Krakowiak". Wiadomo, że wszystko stało się przez "Freda". Nie wiadomo jednak, kto wykonał zlecenie. Były szef śląskiej mafii nigdy nie poszedł na współpracę i nie wsypał swoich ludzi. Możliwe więc, że mordercy wciąż są na wolności.

Na szczęście ludzie nie zapominają o słynnym wojowniku. W Krakowie do dzisiaj istnieje szkoła "Smok", którą on sam założył, a dzisiaj nosi jego imię. Co roku grób Andrzeja Firsta odwiedza wielu kibiców, byłych podopiecznych i przyjaciół. W słowach brata czuć jednak wielki żal, że odebrano mu życie tak wcześnie.

- Dzisiaj zapewne jeszcze bardziej utytułowanym zawodnikiem i trenerem, skoro już w tak młodym wieku potrafił wychować mistrza świata i kilku mistrzów Polski i Europy. W tej dziedzinie rysowały się przed nim naprawdę piękne perspektywy - kończy Mirosław First.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: śmieszny film z Ramosem i Marcelo. Trafili na kibica... Barcy?

Źródło artykułu: