Krzysztofa Ferenca szersza publiczność poznała w programie "Kanapowcy TTV", w którym jest trenerem personalnym. Popularność sprawiła, że dostał propozycję bicia się w Fame MMA. W sobotniej gali zmierzył się z Piotrem Szeligą i w pierwszej rundzie został przez niego brutalnie znokautowany.
"Wujaszek Fericze" opuścił halę na noszach i trafił do szpitala. Na szczęście po badaniach okazało się, że nic poważnego się nie stało. Jeszcze w nocy odezwał się do fanów na Instagramie i w pewnym momencie zszokował ich swoim wyznaniem.
Okazuje się, że trener personalny kilka miesięcy temu przeżył niewyobrażalną tragedię. Do tej pory nikt o tym nie wiedział.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niecodzienny moment na sparingu Chalidowa! "Coś poszło nie tak"
- Zrobiłem to dla naszego synka, który zmarł 25 stycznia tego roku. Pytacie, o co chodzi, czy mam nowotwór, kto umarł, czy mój ojciec umarł... Chodzi o naszego synka. Po prostu go straciliśmy i liczyłem, że zwycięstwo będzie dedykowane jemu - wyznał Ferenc na Instagramie.
Zawodnik Fame MMA nie zdradził, co dokładnie się stało. Nie zmienia to jednak faktu, że po takim ciosie wiele osób by się nie pozbierało.
- Całe 7 miesięcy ciężkich przygotowań dedykuję naszemu tragicznie zmarłemu synkowi. Chciałem dla ciebie wygrać, nie udało się, ale cała ta praca była dla ciebie. Byłeś ze mną na każdym treningu, na każdym sparingu, byłeś ze mną w klatce do samego końca. Czułem twoją obecność. Wyszło, jak wyszło, ale wiem, że jesteś dumny ze swojego tatusia - dodał wzruszony.
"Taki ten sport". Wojownik na noszach opuścił arenę Fame MMA 11 >>
Sylwester Wardęga zmasakrowany. Tak wyglądał po walce (wideo) >>