Termin "Małyszomania" chyba nikomu nie jest obcy. Swego czasu Adam Małysz cieszył się gigantyczną popularnością. Jego autografy schodziły jak ciepłe bułeczki. Czasami fani mocno zaskakiwali ikonę polskich skoków.
- Wracaliśmy z Finlandii i kobieta poprosiła o autograf na ręce. Spytałem, czy to ma sens, a ona, że zamieni to w prawdziwy tatuaż - opowiada Małysz w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Zdecydowanie najmocniej zdziwiła go jednak sytuacja, jakiej doświadczył w Zakopanem.
- Było już koło północy, ja wykończony, ale mnie wołają zza siatki, żebym podszedł. Patrzę, a jeden facet stoi, trzyma się siatki i śpi. Budzi go żona, szarpie i krzyczy, że Adam przyszedł. Coś tam odburknął, ale w końcu spojrzał na mnie dziwnymi oczami, żona zrobiła zdjęcie, a on od razu wrócił do spania na stojąco - opisuje Małysz.
Za pośrednictwem "PS" zdradza też, że nie da się policzyć zdjęć i autografów, które rozdał. - Jeszcze jako zawodnik na każdy weekend w Zakopanem szykowałem od sześciu do dziesięciu tysięcy kartek z autografami i wszystkie się rozchodziły - podkreśla.
Czytaj także:
> Kryzys polskich skoczków. Michal Doleżal zdiagnozował problem
> Paszport covidowy jak dowód osobisty. W tym kraju lockdown dla niezaszczepionych
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi na parkiecie? Nie porywa