Andreas Muenzer był prawdopodobnie najsłynniejszym kulturystą, który zmarł wskutek niekontrolowanego stosowania środków wspomagających. Był opętany myślą, że jego ciało mogłoby zawierać choć trochę tłuszczu. I to go zabiło. Bezpośrednią przyczyną śmierci było odwodnienie spowodowane zażyciem dużej ilości środków moczopędnych.
Lekarze napiszą o wielonarządowym uszkodzeniu organizmu. Badali go zaraz po śmierci i przyznali, że pierwszy raz spotkali się z taką sytuacją - ciało zmarłego sportowca zawierało niemal zero procent tkanki tłuszczowej.
Tymczasem może to doprowadzić do niedoborów żywieniowych, uszkodzenia nerek czy serca. Mężczyźni potrzebują co najmniej trzy procent tkanki tłuszczowej, żeby dobrze funkcjonować. Muenzer przekroczył tę granicę. Zawsze uchodził za najchudszego wśród kulturystów. Przeszedł na zawodowstwo w 1989 roku, w wieku 25 lat. Inni kulturyści chwalili go za skromność i pracowitość. Narzucał sobie reżim, który innych wprawiał w osłupienie.
W kulturystyce był legendą. Zawsze powtarzał, że "życie jest zbyt krótkie, by być małym". Urodził się w Austrii, więc jego idolem musiał być Arnold Schwarzenegger. Chciał być zawsze taki jak on - sławny, uznany, z ogromnymi mięśniami. W okresie najczęstszych startów zażywał środki wspomagające za kilkaset dolarów dziennie. Wyglądał niesamowicie, zdjęcia jego rzeźby pozbawionej tłuszczu robią i dzisiaj ogromne wrażenie.
W zawodach Mr Olympia najwyżej został sklasyfikowany na dziewiątym miejscu (trzykrotnie). Harował na siłowni, jednak nigdy oficjalnie nie przyznał się, że wspomagał się farmakologicznie.
Brał nie tylko środki na odwodnienie organizmu, ale także m.in. insulinę i hormon wzrostu. Podczas sekcji zwłok w jego ciele znaleziono dwadzieścia różnych środków wspomagających.
12 marca 1996 roku Muenzer został przyjęty do szpitala w Monachium. Od miesięcy skarżył się na ból brzucha. Kilka dni wcześniej leciał samolotem do Niemiec z zawodów w USA. Długo nic nie pił, więc po wylądowaniu uzupełnił braki. Problemem były jednak środki moczopędne i - jak się okazało dopiero po śmierci - uszkodzona już wątroba. Lata zażywania środków dopingujących - m.in. EPO - dały znać o sobie.
W szpitalu lekarze zaczęli go badać, jednak nie wiedzieli jeszcze, że sytuacja jest dramatyczna. Na wątrobie miał guzy wielkości piłki do golfa. Jego stan był zbyt poważny, żeby robić transfuzję krwi.
W szpitalu próbowano go ratować, bo badania wykazały, że jego żołądek wypełniony jest krwią. Lekarze nie znali historii kulturysty, więc się dziwili, że najpierw przestała mu pracować wątroba, a potem nerki. Nie byli w stanie zahamować krwotoków wewnętrznych. Muenzer, zażywając środki moczopędne, brał również leki obniżające krzepliwość krwi.
Kulturysta wykrwawił się na na stole operacyjnym.
Po jego śmierci wielu ekspertów zastanawiało się, czemu Muenzer zmarł. Przecież nie on jeden się wspomagał, nie on jeden zażywał mnóstwo różnych środków wspomagających.
Austriaka bronił inny kulturysta, Nasser El Sonbaty (zmarł w 2013 roku na niewydolność nerek). Krytykował współpracowników Muenzera. Zarzucał im, że zmuszali kulturystę do wielu startów, żeby mogli na nim zarobić. Podobno Albert Busek, trener austriackiego siłacza, zabraniał mu się regularnie badać u lekarzy, bowiem szybko wyszłoby na jaw, co dzieje się z jego m.in. wątrobą czy sercem (miał je znacznie powiększone).
- Po śmierci Andreasa wszyscy wskazywali go palcem, że sterydy, że doping, że zmarł przez własną głupotę. Wiem, że święty nie był, ale jego zaangażowanie było legendarne. Pokazywanie go jako upadłego dopingowicza jest niesprawiedliwe. Cała krytyka wypływała od bezwzględnego Buseka, którego Muenzer nie cierpiał. A on lubił właściwie wszystkich, taki miał charakter - powiedział El Sonbaty.
Częste starty Muenzera zmuszały go do odpowiedniego wspomagania. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku mówiło się, że do kulturystyki trzeba było się urodzić czarnoskórym albo gdzieś w krajach niemieckojęzycznych. Austriak wyniósł z domu dyscyplinę i pokorę, jednak wcześniej czy później musiał mieć do czynienia z dopingiem. Inaczej nie miał szans nawet marzyć o tym, żeby dogonić swojego idola, Schwarzeneggera.
Jego śmierć tym bardziej była szokiem, że dla opinii publicznej był wzorem - oddany kulturystyce, idealna rzeźba dzięki ciężkiej pracy. Nikt początkowo nie chciał wierzyć, że brał sterydy. Nic mu to nie dało, poza wpędzeniem do grobu. Był tak wychudzony, że jego ruchy podczas zawodów wyglądały nienaturalnie.
Specjaliści zauważali, że lekko szpiczaste uszy i wydłużona broda to efekt zażywania hormonu wzrostu, jednak takie uwagi nie przedostawały się do opinii publicznej. Rodzice Muenzera nawet po śmierci przekonywali dziennikarzy, że ich syn nie mógł brać środków dopingujących.