Mateusz Gamrot do UFC trafił jako niekwestionowana gwiazda MMA w Polsce. Był mistrzem KSW w dwóch kategoriach wagowych: w wadze lekkiej oraz piórkowej. Kolejne pojedynki w obronie pasów nie przynosiły już dawnej satysfakcji, gdyż jego cel jest już znacznie wyżej: "Gamer" chce zostać mistrzem świata. Aby tego dokona, trzeba być w UFC - najbardziej prestiżowej federacji MMA na świecie. To tam walczą najlepsi z najlepszych.
Zadanie to niełatwe, szczególnie, gdy waży się ok. 70 kg i występuje w kategorii lekkiej. Obecnie to jedna z najsilniej obsadzonych kategorii w UFC (mistrzem jest fenomenalny Isłam Machaczew). Gamrot trzy lata po swoim debiucie za Oceanem zajmuje w rankingu 5. pozycję (ex aequo z Michaelem Chandlerem). Dotychczas w UFC stoczył osiem pojedynków, z czego sześć wygrał. Porażki zanotował po niejednogłośnych decyzjach sędziów. Polak już dwukrotnie wystąpił w walkach wieczoru, zgarnął też cztery bonusy za najlepszą walkę. Eksperci MMA nie mają wątpliwości, "Gamer" jest o krok od pojedynku o mistrzowski pas.
Jak trenuje mistrz?
"Gamer" jest doskonałym przykładem na to, jak dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości można dotrzeć na sam szczyt. Sportowa droga Gamrota zaczęła się ponad 20 lat temu w rodzinnej Kudowie-Zdroju. Dziś na stałe związany jest z Poznaniem. W klubie Czerwony Smok każdego dnia wylewa dziesiątki litrów potu, przerzuca setki kilogramów ciężarów, a przede wszystkim spędza niezliczone godziny na macie, szlifując formę przed kolejną walką.
– Nadal jestem skromnym chłopakiem z Kudowy kiedyś trenującym zapasy, a dziś MMA. Jeżdżę po świecie i realizuję marzenia – mówi Mateusz Gamrot w rozmowie z Arturem Mazurem, dziennikarzem WP SportoweFakty, prowadzącym program "Klatka po klatce".
Jak wygląda normalny dzień mistrza?
– Mam już trochę wiosen na karku, ale jako zawodnik wciąż czuję się małolatem. Choć z drugiej strony ciężko jest mi dziś trenować tak samo jak wtedy, gdy miałem 22 lata, a więc 10 lat temu. W samej metodzie treningowej niewiele się zmieniło, ale jednostek treningowych jest już nieco mniej. Staram się tygodniowo zrobić 8-9 treningów. Kiedyś codziennie robiłem dwa, miałem tylko drzemkę pomiędzy i nawet nie myślałem o zmęczeniu – opowiada zawodnik.
Dziś ogromną wagę przykłada nie tylko do mocnego treningu, ale też do odpowiedniej regeneracji.
– Z wiekiem nauczyłem się słuchać swojego organizmu. Jeśli jednego dnia zrobię dwa mocne treningi i rano obudzę się zmęczony, to wiem, że w tym dniu muszę już nieco odpuścić. Odpoczywam w łóżku, sen jest najlepszą formą regeneracji. Żadna suplementacja medyczna nie zastąpi dobrej drzemki. Po treningu śpię, jak niedźwiedź – uśmiecha się.
Treningi w Poznaniu i na Florydzie
Po przejściu do UFC "Gamer" zaczął dzielić przygotowania do walki na dwa etapy. Pierwszą część pracy wykonuje w poznańskim Czerwonym Smoku, potem na kilka ostatnich tygodni wylatuje na Florydę do klubu American Top Team. To kuźnia mistrzów MMA i mekka dla najlepszych fighterów na świecie.
– Treningi w Poznaniu są metodyczne, skoncentrowane pod konkretnego rywala. W Czerwonym Smoku robimy pierwsze analizy przeciwnika, obmyślamy taktykę. Oglądam też swoje poprzednie walki, analizuję, co zadziałało, a co należy poprawić. W ATT koncentruję się już głównie na mocnych sparingach. W USA kładziemy nacisk na samą walkę, budowanie kondycji, aby w oktagonie nie zabrakło przysłowiowego prądu – podkreśla.
I dodaje: – Będąc zawodnikiem przekrojowym, każdą płaszczyznę staram się trenować w takim samym wymiarze czasu, aby moje umiejętności stale rosły. Przykładowo jednego dnia trenuję ju-jitsu i MMA, następnego zapasy, kolejnego kompletne MMA, a jeszcze kolejnego kickboxing i MMA. I tak w koło. Do tego dochodzi trening motoryczny, fizjoterapia, medytacja oraz rozciąganie, i dzień robi się naprawdę ciasny. A przecież po powrocie do domu czeka na mnie dwójka dzieciaków – zaznacza.
Nie ukrywa, że kilkutygodniowa rozłąka z rodziną to najtrudniejszy moment w trakcie przygotowań.
– Na szczęście, zarówno ja, jak i moja żona Agata, wiemy po co robię to wszystko. Kiedy mnie nie ma, żona tłumaczy dzieciom, dlaczego tata wyjechał. Opowiada im co u mnie. Każdego dnia staramy się mieć ze sobą kontakt – przyznaje zawodnik.
Spełnienie marzeń coraz bliżej
Od ostatniej walki Matusza Gamrota w UFC minęły prawie trzy miesiące. 23 września w walce wieczoru podczas gali w Las Vegas wygrał z Azerem Rafaelem Fizievem.
Przeciwnik, z którym przyjdzie mu się zmierzyć oraz data kolejnego pojedynku na razie nie są znane. Spekuluje się, że może być to marzec 2024 r. Niedawno do walki wyzywał go notujący świetną serię zwycięstw Francuz Benoit Saint Denis.
– Bardzo cieszą mnie jego zaczepki. Wyzywa Justina Gaethje'go, Dustina Poiriera i Gamrota, czyli ustawia mnie na samym szczycie drabinki – odpowiada w swoim stylu "Gamer".
Mateusz Gamrot wszystko w swoim życiu podporządkował pod cel, którym jest zdobycie mistrzowskiego pasa UFC.
– Wiem, że ciężko trenuję, ale widzę też, że życie mi to wynagradza. Dziś na pewno jestem mniej zwariowany niż kiedyś. Wiadomo, że gdy ma się dzieci, to czas płynie znacznie szybciej, doszło więcej obowiązków, człowiek ma inne priorytety - zauważa.
W drodze do spełnienia marzeń polskiego zawodnika wspiera Under Armour. Mateusz Gamrot od ponad trzech lat jest ambasadorem amerykańskiej marki. Uśmiecha się na wspomnienie, gdy zaczynał karierę w MMA i na pierwszy trening przyszedł w podartej białej podkoszulce. Dziś na salę zakłada śnieżnobiałą koszulkę kompresyjną z najnowszej kolekcji UA.
– Chyba każdy sportowiec na świecie marzy, aby mieć za sobą taką markę, jaką jest Under Armour. Widzę, ile to znaczy, gdy jestem w Stanach. Kiedy ludzie dowiadują się, że jestem ambasadorem UA, to zawsze jest efekt "wow". Myślę, że została doceniona moja ciężka praca. Mamy do siebie pełne zaufanie. Cieszę się, że już kolejny rok nasza współpraca tak znakomicie się układa – podkreśla.