Boks. Ewa Brodnicka odsłoniła kulisy walki w Las Vegas

- Chodzę z głową podniesioną do góry. Walka była bardzo dobra. Większość ekspertów w Polsce życzyła mi przegranej. Mówili, że nie dotrwam do czwartej rundy - tłumaczy nam Ewa Brodnicka po pojedynku z Mikaelą Mayer.

Artur Mazur
Artur Mazur
Ewa Brodnicka Getty Images / Mikey Williams/Top Rank Inc / Na zdjęciu: Ewa Brodnicka
Polka zmierzyła się z Amerykanką w nocy z soboty na niedzielę w Las Vegas. Górą okazała się faworytka gospodarzy, która zwyciężyła po decyzji sędziów i zgarnęła pas WBO w wadze superpiórkowej. Pojedynek i to, co stało się przed nim, było szeroko komentowane w polskich mediach. O kulisach walki w MGM Grand rozmawiamy z byłą mistrzynią świata.

Artur Mazur, WP SportoweFakty: Czy wzięłaby pani tę walkę jeszcze raz?

Ewa Brodnicka, była mistrzyni świata w boksie: Oczywiście, że tak. Nie ukrywam, że po tym, co się stało, chciałabym doprowadzić do rewanżu. Mam nadzieję, że to się stanie w przyszłym roku. Nie uważam, żeby Mikaela w jakiś sposób mnie zdominowała, czy zagroziła mi. Rewanż byłby czymś fajnym. Ona mogłaby udowodnić, że jednak jest o klasę wyżej, a ja - że jestem w stanie ją pokonać.

ZOBACZ WIDEO: Genesis. "Klatka po klatce". Marcin Różalski: Ta walka dała mi to, o czym marzyłem

Czy to była propozycja nie do odrzucenia? Pytam o finanse.

Przez całą karierę tak naprawdę dokładałam do biznesu i inwestowałam w siebie. Nawet jak broniłam tego pasa, to nigdy nie dostałam takich pieniędzy jak teraz. Ale z tego co wiem, inni Polacy dostają podobne oferty, a jednak nie przyjmują ofert spoza Polski. Przy tej okazji przytoczę słowa mojego promotora, bo mi nie wypada tak o sobie mówić. Mariusz Grabowski powiedział, że mam większe jaja niż niejeden zawodnik.

To miała być najtrudniejsza rywalka w pani karierze. Czy może pani tak powiedzieć po pojedynku?

Na pewno była dość duża i silna fizycznie. Ale czy walka z nią była najtrudniejsza w życiu? Nie byłam w niej zamroczona, ale Mikaela była trudną rywalką. Trudny do udźwignięcia był fakt, że nikt mi tam nie życzył zwycięstwa. Liczyli, że przegram. Byłam w jaskini lwa i nic nie było robione z myślą o mnie. Ale na pewno udowodniłam, że mogę dawać dobre walki, że Mayer nie była ode mnie o klasę lepsza. Przed walką były komentarze, że nie dotrwam do czwartej rundy, że zostanę znokautowana. Teraz osoby, które takie rzeczy mówiły, mogą odszczekać swoje słowa, bo walka była wyrównana.

Moim zdaniem zwycięstwo Mayer nie podlegało żadnej dyskusji. Na kartach punktowych wygrała bezapelacyjnie. Czy pani się z tym werdyktem nie zgadza?

Parę rund powinno zostać zapisanych na moją korzyść. Punktowanie tej walki do jednej bramki na pewno nie było fair, ale - jak już mówiłam - nie byłam u siebie w domu. Odniosę się również do odjęcia punktów przez sędziego ringowego. Za pierwszym razem być może widział jakieś przytrzymywanie czy klincz. Ale jakby pan obejrzał walki Muhammada Alego, to zobaczyłby pan, że tam takich sytuacji było więcej i nikt nikomu za to punktów nie odbierał. A ten drugi punkt został mi odebrany po złości.

Nie ukrywam, że byłem zaskoczony tą drugą karą. Wydaje mi się, że pierwsza kara była uzasadniona, ale druga już nie.

Dokładnie pamiętam tę sytuację. Ona zadała lewy sierpowy i mnie przytrzymała. Nie mogłam się uwolnić. Obie nie wiedziałyśmy, jak się od siebie odkleić. To trwało parę sekund. Sędzia uznał, że to ja przytrzymuję. Podszedł i odebrał mi drugi punkt. To było niesprawiedliwe. Ale nie spodziewałam się, że tam mogą sędziować na moją korzyść.

Można przewrotnie powiedzieć, że podobnie mogły się czuć pani rywalki, które przyjeżdżały do Polski. Nie oszukujmy się, to jest w boksie standardowa sytuacja.

Ale ja sobie nie przypominam, żeby którakolwiek z moich rywalek dostała jakieś punkty ujemne lub ostrzeżenia.

Mówiąc to, mam na myśli, że w boksie tak już jest, że ściany pomagają gospodarzom. Przekonał się o tym chociażby Krzysztof Głowacki, którego skrzywdzono w Rydze. Nie obawiała się pani takich sytuacji?

Nie. Gdybym się bała, nie pojechałabym tam. Myślałam, że ją wyraźnie wypunktuję. W ósmej rundzie trafiłam ją mocnym prawym. Mój promotor zwrócił mi po walce uwagę, że ona po tym uderzeniu na chwilę się zatrzymała. Gdybym wtedy poszła za ciosem, to pojedynek mógł się skończyć inaczej. Niestety, nie wyczułam tego momentu. Boksowałyśmy w małych rękawicach i kij ma dwa końce, ale ja jej ciosu w żadnym momencie nie poczułam. Wydaje mi się, że na końcu walki, to ja zachowałam więcej sił. Z perspektywy czasu uważam, że mogłam zawalczyć trochę inaczej.

Co by pani zmieniła?

Zadałabym więcej ciosów i inaczej schodziłabym z linii jej uderzeń.

Za pracę na nogach była pani jednak chwalona.

Czasem powinnam być bliżej rywalki i schodzić z linii jej ciosów w inny sposób. Jest parę elementów, na których skupię się w przygotowaniach do kolejnego pojedynku. Wchodząc do ringu, dobrze czułam się fizycznie i psychicznie. Uważam też, że jestem dużo mocniejsza po tym pojedynku. Ta przegrana mnie nie załamała. Wyciągnęłam wnioski i chcę w przyszłym roku stoczyć kilka dobrych walk.

Przed pojedynkiem stało się coś, co nie stawia pani w dobrym świetle. Nie wypełniła pani limitu wagowego i już wtedy straciła pani pas. Za pierwszym podejściem zabrakło 0,9 funta, za drugim już tylko 0,1. Co poszło nie tak?

Tak naprawdę zabrakło paru gramów. Chcę zaznaczyć, że nie miałam dostępu do wagi, która była używana podczas oficjalnej ceremonii.

Dlaczego? Wydaje mi się, że dostęp do oficjalnej wagi to naturalna sytuacja na galach na całym świecie. Przecież różne urządzenia mogą wskazywać różne wartości.

W hotelu nie było tej wagi, której później używano podczas ceremonii ważenia. Była tylko waga kontrolna, która - jak się później okazało - wskazywała o 200 gramów mniej niż ta oficjalna. W związku z tym w hotelu byłam przekonana, że ten limit wypełniłam. Byłam spokojna, kiedy wsiadaliśmy do busa i jechaliśmy na ceremonię. Po drodze waga spadła jeszcze około 100 gramów, ale na ceremonii okazało, że mam jeszcze 100 gramów do zbicia. Byłam zaskoczona, ale zachowałam "poker face". Pomyślałam sobie, że te 100 gramów zbijemy szybko. Liczyłam też, że dostaniemy na to regulaminowe dwie godziny a nie jedną. Musieliśmy przecież wrócić do hotelu. Nie byłam przygotowana na taką sytuację i nie mieliśmy ze sobą odpowiedniego dresu, którego używa się w procesie zbijania wagi. Kiedy wróciliśmy do hotelu, okazało się, że waga już tak nie schodzi. Udało się zejść, ale tylko trochę. Kiedy ponownie wróciliśmy na ważenie, poprosiłam trenera, żeby mi ściął włosy. Kiedy okazało się, że do limitu jeszcze trochę brakuje, chciałam je ściąć jeszcze bardziej, ale już nie pozwolono mi stanąć na wadze po raz kolejny.

Doszło do tego, że stawała pani na tej wadze naga.

Były ręczniki, specjalna kotara i stawałam na tej wadze kompletnie naga. Mówi się, że dziewczyny nie dadzą się oszpecić. Byłam nawet gotowa ogolić się tam na łyso, żeby tylko ten limit wypełnić. Ale nie pozwolono mi stanąć na wadze kolejny raz. Niestety, musiałam się po tym wszystkim pozbierać i zapomnieć o tej sytuacji. Pas nie definiował mnie jako lepszej pięściarki i człowieka, więc nie mogłam już o nim myśleć. Ale nawet wtedy cel się nie zmienił. Liczyło się tylko zwycięstwo nad Mikaelą Mayer.

Czy czytała pani komentarze kibiców po ważeniu i przed pojedynkiem?

Jasne, że tak. Cały czas miałam kontakt z fanami.

Co pani czuła, czytając komentarze?

Czułam się dobrze, bo ludzie mnie wspierali. Nawet bardziej niż wtedy, kiedy udawało mi się wypełniać limit wagowy i wygrywać walki.

Nie oszukujmy się, było też mnóstwo nieprzechylnych komentarzy. Przemek Garczarczyk napisał nawet, że nie spodziewał się, że spotka się z sytuacją, kiedy większość Polaków będzie życzyć porażki polskiej zawodniczce przed wielką walką o mistrzostwo świata w Las Vegas.

Nie czytam nieprzychylnych komentarzy. Nie wchodzę na różne portale przed walką, a w moich mediach społecznościowych ludzie mnie wspierali. Oczywiście zdarzały się pojedyncze niepochlebne komentarze, ale więcej było pozytywnych i na nich się skupiałam. Chciałam się pompować pozytywną energią, a nie hejtem. W Polsce hejtu jest dużo, nie tylko w sporcie.

Pani promotor zwrócił się do tych hejterów w mocnych słowach, które nie nadają się do publikacji.

I miał rację. Z hejterami nie da się rozmawiać w inny sposób. A najciekawsze jest to, że wracam z Las Vegas, gdzie zostałam doceniona. Komentatorzy wypowiadali się o mnie dobrze, ludzie gratulowali mi dobrej walki. Wszyscy byli uśmiechnięci. Podchodzili do mnie z szacunkiem. Dziękowali za wspólne sparingi. Zupełnie inne podejście. Teraz rozmawiam z panem i zaczynam się smucić.

Te słynne już słowa pani promotora czy wpis Garczarczyka potwierdzają jednak, że atmosfera wokół tego pojedynku nie jest moim wymysłem.

Chodzę z głową podniesioną do góry. Walka była bardzo dobra. Większość ekspertów w Polsce życzyła mi przegranej. Mówili, że nie dotrwam do czwartej rundy. Sama Mikaela Mayer twierdziła, że jestem o klasę niżej od niej. Udowodniłam, że nie jestem. Nie chcę poświęcać czasu na wpisy hejterów. Nie chcę dawać głosu ludziom, którzy nie są zadowoleni ze swojego życia.

Z drugiej strony warto zaznaczyć, że eksperci amerykańscy w osobach Tima Bradleya i Andre Warda byli pozytywnie zaskoczeni pani występem.

Dałam dobrą walkę. Na pewno nie przyniosłam wstydu i zaskoczyłam wielu ekspertów. Oni się nie spodziewali takiej Brodnickiej i bardzo chwali pracę na nogach, o której pan również wspomniał.

Co dalej?

W przyszłym roku chcę stoczyć jeden pojedynek na "powrót", a później znów powalczyć o jakiś pas. Po walce z Mayer jeszcze bardziej w siebie uwierzyłam i mogę to wszystko przekuć na sukces. Jestem dużo mocniejsza psychicznie. Najważniejsze, że czuję się szczęśliwa, bo wiem, że dałam z siebie wszystko. Zrobiłam też wszystko, żeby się dobrze przygotować. Dlatego wyjechałam na miesiąc wcześniej do Stanów.

Czy tak to będzie teraz wyglądać?

Chciałabym mieszkać pół roku w Polsce, a na drugie pół wyjeżdżać w cieplejsze miejsce. Bardzo mi się spodobało w Ameryce. W Polsce jest pięknie, są cudowni ludzie, ale tam się po prostu łatwiej żyje. Każdy ma problemy, ale tam inaczej się do nich podchodzi.

Jak wygląda Ameryka w dobie pandemii?

Widać, że ten wirus i zagrożenie są obecne w codziennym życiu, ale poza saunami w zasadzie wszystko był otwarte. Tylko niektóre restauracje były zamknięte. Dało się jednak odczuć, że ludzie żyją normalnie. Noszą maski i po prostu żyją. Na Florydzie to w ogóle jest jakiś inny stan umysłu. Tam ludzie, poza sklepami, w zasadzie nie chodzą w maskach. Wszystko jest pootwierane, życie się toczy. Niektórzy nawet się trochę dziwią i pytają: co tam się dzieje w tej Europie? W Stanach wiele osób jest zdania, że w dobie pandemii powinno się chronić seniorów i osoby w grupie ryzyka, a wszyscy inni powinni żyć normalnie. W niektórych stanach też są obostrzenia, ale ludzie się buntują, powołują na konstytucję i chodzą normalnie do pracy. Będzie mi brakować tej wolności.

Jak to wygląda w Las Vegas?

Na zewnątrz nie trzeba było zakładać maseczek, ale większość to robiła. Ja na zewnątrz oddychałam normalnie, ale w pomieszczeniach, jak wszyscy, zakładałam maseczkę. W kasynach byli ludzie, ale zakrywali twarze. Miasto nie było opustoszałe. Taksówkarze tłumaczyli nam jednak, że ludzi jest mniej. Widać to było też na lotniskach. Kiedy wracałam, musiałam 10 godzin spędzić na lotnisku, bo odwołano wiele połączeń. To może skomplikować moje plany, bo chciałam lecieć na zasłużone wakacje. W marcu było podobnie. Stoczyłam walkę i po chwili wprowadzono całkowity lockdown. Jak znam życie, za chwilę stanie się to samo.

CZYTAJ TAKŻE Boks. Na te walki czekali polscy kibice. Nigdy nie doszły do skutku
CZYTAJ TAKŻE Boks. Michalczewski o powrocie Tysona: To przykre, że facet po 50-tce musi jeszcze boksować

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×