"Zabrakło mi marszu po trupach". Jarosław Dymek szczerze o karierze i pracy z młodzieżą

Materiały prasowe / AKPA / Na zdjęciu: Jarosław Dymek
Materiały prasowe / AKPA / Na zdjęciu: Jarosław Dymek

- Sport mnie nie ustawił finansowo - mówi Jarosław Dymek. Najlepszy przed laty strongman obok Mariusza Pudzianowskiego przyznaje, że zabrakło mu "marszu po trupach". - Scenariusz mojego życia wystarczyłby na parę filmów i książek - podkreśla.

W tym artykule dowiesz się o:

Mariusz Pudzianowski i Jarosław Dymek byli najlepszymi polskimi strongmanami na początku XXI wieku. To dla ich pojedynków na imprezy przychodziły tysiące ludzi. O ile "Pudzian" płynnie przeszedł do świata MMA i należy do najbardziej rozpoznawalnych polskich sportowców, o tyle Dymek zniknął z mediów. - Dzieje się u mnie wiele i niewiele - mówi nam 54-latek, który pracuje jako wychowawca z trudną młodzieżą w ośrodku w Malborku.

Dymek jest dumny ze swojej kariery i podkreśla, że scenariusz jego życia "wystarczyłby na parę filmów i książek". - Na pewno dało się wycisnąć więcej. Zabrakło mi marszu po trupach, robienia wszystkiego za wszelką cenę, nieoglądania się za siebie. Mamy zupełnie różne charaktery z "Pudzianem" - ujawnia nam były strongman, który wciąż działa w środowisku i ma nadzieję na przywrócenie dyscyplinie dawnego blasku.

ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica nie kryje się z wiarą w Boga. "Kiedyś mocno chroniłem temat religii"

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Co dzieje się w życiu Jarosława Dymka kilkanaście lat po zakończeniu przygody ze strongmanami?

Jarosław Dymek, były polski strongman: Dzieje się wiele i niewiele. Trzeba było po burzliwej karierze wrócić do normalnego życia. Robię to, co robiłem zaraz po studiach. Jestem wychowawcą w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Malborku. Spełniam się w tym miejscu, tam nie ma nudy. Każdy dzień przynosi wiele ciekawych doświadczeń. Dorastająca młodzież ma nieustającą liczbę pomysłów na brojenie.

Pan czuje się mentorem dla takiej trudnej młodzieży?

Myślę, że tak. Skromność nie pozwala mi mówić o pewnych rzeczach, bo pewnie lepiej, jakby odpowiedziała młodzież. Nie spotkałem się z negatywną opinią. Dla mnie najbardziej obiektywne są opinie chłopców, którzy opuszczają ośrodek i żaden z nich nie powiedział mi nic złego w cztery oczy. Zajmuję się też fanpage'em naszego ośrodka, więc każdy z nich mógłby napisać coś negatywnego na mój temat, a tego nie ma.

Z czym dzisiejsza młodzież ma największy problem?

System, czyli cały proces edukacji w Polsce aż do osiągnięcia pełnoletności, prowadzi do tego, że trzymamy dzieci pod kloszem. Młodzież przestaje być samodzielna. Widzę, jak zachowują się chłopcy z ośrodka, którzy trafili do nas za jakieś błędy rodziców, zaniedbania szkolne i drobne przestępstwa. Z kolei moja żona pracuje w "normalnej" szkole podstawowej i liceum. Czasem sobie dyskutujemy o zachowaniu dzieci i mam wrażenie, że rośnie nam pokolenie dyrektorów albo dzieciaków, którym brakuje praktycznych umiejętności.

Przykład z czapy: wbijanie gwoździa. Skupiamy się na tym, aby zrobić instrukcję na dwie strony, jak to zrobić, a nie dajemy tej osobie młotka do ręki. To nie jest do końca dobry system, abyśmy mieli kolejne pokolenia fachowców.

Jarosław Dymek (fot. AKPA)
Jarosław Dymek (fot. AKPA)

A co z polityką?

Jestem ponownie radnym Malborka. W takich miastach powinniśmy jednak mówić o "samorządowcu". My tutaj wszyscy się znamy i chcemy działać dla regionu. Nie powinniśmy tutaj robić wielkiej polityki. Wcześniej mieliśmy okręgi jednomandatowe i znało się wszystkich swoich wyborców z ulicy. Teraz powrócono do systemu list wyborczych i upartyjniono tę lokalną społeczność. W kampanii do końca nie wiedziałem, gdzie ulotkę zanieść.

Ma pan jakieś refleksje co do pracy radnego?

Dużo czasu poświęca się na sprawy, które można by załatwić w pięć minut. Po ponad roku pracy w roli radnego jestem zniesmaczony tą sytuacją.

Ale o strongmanach pan nie zapomniał?

Przez te wszystkie lata, z małą przerwą na czas COVID-19, jestem z nimi bez przerwy. Nawet jeśli mainstreamowe media o tej dyscyplinie nie mówią, to imprez jest więcej niż w moich czasach. Uczestniczę w tych zawodach jako sędzia albo prowadzący. W lipcu, sierpniu odbywa się po kilka imprez dziennie i trzeba umiejętnie organizować czasem, aby nikogo nie urazić odmową.

A skąd w ogóle pomysł na bycie strongmanem lata temu?

Pierwszy start z Mariuszem Pudzianowskim zaliczyłem w 1999 roku. To był czas, kiedy Polakom brakowało pewności siebie i sukcesów na arenie międzynarodowej. Małysz jeszcze nie skakał, piłkarze grali słabo. Strongman nie wymagał skomplikowanego sprzętu, laboratoriów i dużych nakładów finansowych. Dużo "samorodków" wykluło się z siłowni.

Sam mieszkałem w Malborku i po studiach pracowałem w ośrodku, chodziłem na siłownię. Jej właściciel był wcześniej trójboistą. On dowiedział się o zawodach strongman, że ktoś szuka ludzi do zawodów, by organizować imprezy w stylu USA. Wiedziałem, o co chodzi, bo sam oglądałem te imprezy i traktowałem tych ludzi przeciągających ciężarówki jak półbogów. Szliśmy wspólnie za stodołę na trawnik i próbowaliśmy tych dyscyplin, które miały być w strongmanach. Okazało się, że nie odstaję od kolegi i tak zostałem w to wkręcony.

Dość szybko poleciał pan na mistrzostwa świata w parze z Mariuszem Pudzianowskim.

Tak. Polscy promotorzy nawiązali kontakty z zagranicznymi federacjami i pojawił się pomysł, abyśmy wspólnie z "Pudzianem" wyjechali do Chin. Lecieliśmy tam zieloni jak trawa w maju. To było coś niesamowitego. Nie mieliśmy sprzętu w postaci pasów, zabezpieczeń. Robiliśmy wszystko siłą i entuzjazmem, a zajęliśmy trzecie miejsce. To było apogeum, po którym strongman w Polsce wystrzelił. Transmisje w TVN co weekend sprawiły, że czuliśmy się jak gwiazdy rocka. Trudno było wyjść na miasto, by nie zostać zaatakowanym przez tłumy. Mieliśmy swoje pięć minut i wykorzystaliśmy najlepiej, jak się dało pod względem sportowym.

Ma pan poczucie, że wycisnął maksimum z kariery? Mariusz Pudzianowski płynnie przeszedł do świata MMA i zarobił na tym kokosy.

Na pewno dało się wycisnąć więcej. Zabrakło mi marszu po trupach, robienia wszystkiego za wszelką cenę, nieoglądania się za siebie. Mam zupełnie różne charaktery z "Pudzianem". On jest niesamowicie zawzięty, mocno trenuje i chociaż nasze drogi się rozeszły i nie jesteśmy może swoimi fanami, to Mariusz zawsze miał zwierzęcy instynkt do robienia interesów. Biznesowo rozjechaliśmy się strasznie.

Sport mnie nie ustawił finansowo, ale ustawił mnie tak, że gdy siadam wieczorem i żona na mnie krzyczy, że czegoś tam nie zrobiłem, to mogę się uśmiechnąć pod nosem. Jestem spełnionym człowiekiem. Scenariusz mojego życia wystarczyłby na parę filmów i książek. Zwiedziłem prawie cały świat, poznałem wielu świetnych ludzi. Czego chcieć więcej?

Z perspektywy czasu, zrobiłby pan coś inaczej?

Pewnie tak. Można było zatrudnić agenta, wykorzystać internet i tak dalej. Robiliśmy wszystko na wariata, ale ta spontaniczność dodawała blasku temu wszystkiemu. Atmosfera na zawodach była niesamowita. Z czasem pojawiła się presja na wynik i zaczęło się to rozjeżdżać.

A jak ze zdrowiem po tylu latach kariery?

Gdy zaczynaliśmy z "Pudzianem", to ciężary rosły przez kilka lat razem z nami i poziomem. Weźmy za przykład klasyczny spacer farmera: każda z dźwiganych walizek ważyła 115 kg na rękę. Gdy kończyłem karierę, standardem było 150 kg. Zdarzały się zawody, gdy najcięższe walizki miały 170 kg. Na treningach podnosiłem 200 kg, czyli łącznie 400 kg.

Nie ma podziału na strongman junior czy light. Nie ma przebacz. Młode pokolenie zawodników musi dźwigać potężne ciężary. Nasze pokolenie miało czas, by się do nich przyzwyczaić. Ja mam problemy z barkami i czasem się budzę w nocy z bólem, ale bardziej boję się o nową generację strongmanów, która dostaje od razu takie potężne ciężary. U mnie kolana czy plecy nie wykazują oznak mojego wieku. Gdyby nie barki, to powiedziałbym, że jestem całkiem sprawnym facetem po pięćdziesiątce.

Marcin Mroczek i Jarosław Dymek (z prawej) (fot. AKPA)
Marcin Mroczek i Jarosław Dymek (z prawej) (fot. AKPA)

Teraz działacie, aby przywrócić strongmanom dawną pozycję. Uda się?

Tyberiusz Kowalczyk i Marcin Wawrzynowski zaproponowali mi, aby zrobić turnieje w dawnym stylu. To nie była pierwsza propozycja na przestrzeni ostatniej dekady. Dobrze im życzyłem, ale pomyślałem sobie, że chłopaki rzucają się na głęboką wodą i to "nie pyknie".

Gdy strongmani zniknęli z głównych mediów, pojawiło się mnóstwo pseudodziałaczy. Okazywało się, że co druga impreza w kraju to mistrzostwa Polski albo Europy. Nie dziwię się, że trudno było w tej sytuacji pozyskać partnerów w postaci miast czy sponsorów.

Tyberiusz i Marcin zaplanowali dwanaście imprez w starym stylu. Były eliminacje, które wyłoniły dwunastu zawodników, każdy miał cztery starty, z trzema najlepiej punktowanymi. Ośmiu najlepszych trafiło do finału na koniec roku. Dokładnie tak wyglądały zawody strongman w moich czasach i zrobiliśmy to. W przyszłym roku będzie ok. 25 imprez i ponad 20 zawodników. Każdy będzie miał jeszcze więcej możliwości, więc wraca stabilność z moich czasów i "Pudziana".

Czy strongmani mogą elektryzować tak jak przed laty?

Chyba nie. Nawet, gdybyśmy trafili do telewizji w prime-time, to dzieje się tyle na świecie, a dodatkowo internet zapewnia multum szybkich bodźców, że oglądanie 45-minutowych zawodów przez młode pokolenie jest niemożliwe. Młodzi nie są w stanie skoncentrować się na jednej rzeczy. Może tylko freak fighterzy, którzy się zwyzywają przed walkami, potrafią przyciągnąć patokibiców i stać się tak popularni, jak my w dawnych latach. To jest chore.

Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (6)
avatar
Dardemon
30.10.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Czyli Pudzian poszedł po trupach 
avatar
grzegorz kajda
29.10.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Teraz jest twój czas! Zacznij działać, jeszcze dużo możesz osiągnąć. Pudziana jest już kres.
Twoja gwiazda jeszcze może zabłysnąć! 
avatar
dział analiz
28.10.2025
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Powiem krótko, spoko Gość. Z wspomnień nutką, freaków dość... 
avatar
jerzy bieniak
28.10.2025
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
Panie Jarosławie szczere pozdrowienia i wyrazu szacunku. 
avatar
Tomasz Karolak Aktor
28.10.2025
Zgłoś do moderacji
7
1
Odpowiedz
W przeciwieństwie do tego goownozjaza - Pudziana, ten gość jest fajny i sympatyczny. 
Zgłoś nielegalne treści