Polka musiała zmienić reprezentację, a teraz domaga się gigantycznego zadośćuczynienia

WP SportoweFakty / Łukasz Trzaskowski / Instagram Aleksandra Shelton / Na zdjęciu: Aleksandra Shelton
WP SportoweFakty / Łukasz Trzaskowski / Instagram Aleksandra Shelton / Na zdjęciu: Aleksandra Shelton

Aleksandra Shelton została pierwszą kobietą na stanowisku trenera kadry narodowej w szabli. Niestety nie w Polsce, bo tu od pięciu lat toczy bój prawny z polską federacją o 250 tys. złotych odszkodowania za działania dyskryminacyjne.

W tym artykule dowiesz się o:

W czasie swojej ponad 20-letniej kariery zdobyła brązowy medal mistrzostw świata i siedem medali mistrzostw Europy (w tym dwa złote). Utytułowana szablistka swoją karierę kończyła jednak nie w biało-czerwonych barwach, a jako reprezentantka USA. Wszystko przez konflikt z władzami Polskiego Związku Szermierki. Sprawa wciąż jest w sądzie, a zawodniczka domaga się 250 tysięcy złotych zadośćuczynienia. 

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Niedawno została pani pierwszą kobietą na stanowisku trenerki kadry narodowej w szabli. Jak to możliwe?


Aleksandra Shelton, brązowa medalistka mistrzostw świata w szabli: Zburzyłam szklany sufit. Szabla kobiet debiutowała na igrzyskach olimpijskich w 2004 roku, do tego czasu to był męski świat, dlatego mimo upływu 20 lat wciąż w żadnym kraju trenerem kadry narodowej nie była kobieta. Mi udało się dostać takie stanowisko jako pierwszej na świecie. Najwyższy czas przełamywać bariery.

Udało się pani to osiągnąć mimo braku parytetów. Jak reaguje więc pani na pomysł ministra sportu Sławomira Nitrasa, który chce, by w najbliższych latach do zarządów związków sportowych w Polsce weszło aż 30 procent kobiet?

Dla mnie wciąż najważniejszymi kryteriami powinny być kompetencje i wykształcenie. Trzeba zmienić proporcje, ale jednocześnie zachować najwyższe standardy. Wierzę, że mamy wspaniałe kobiety w sporcie i wkrótce większy ich udział przy kluczowych decyzjach nikogo nie będzie dziwił.

Nie żałuje pani, że programu szermierczego nie może pani wdrażać w Polsce?

Owszem mogłabym, ale niestety w takim środowisku i z taką polityką federacji będziemy tylko tracić zdolnych zawodników i trenerów. W tym systemie oni będą się po prostu zniechęcać i szukać swojego miejsca poza sportem. Obecnie nie potrafimy stworzyć zawodnikom warunków, w których będą czuli się bezpieczni, traktowani sprawiedliwie i będą czuć, że ich wysiłek ma sens. Musiałoby się dużo zmienić, byśmy wrócili na właściwe tory. Mamy jednak wszystkie narzędzia, by stale podnosić poziom polskiego sportu.

ZOBACZ WIDEO: Gollob odniósł się do zamieszania z dzikimi kartami. "Nie zawsze wszystko rozumiem"

W czym tkwi problem?

Mamy wspaniałych zawodników i trenerów, ale brakuje im możliwości rozwoju we względnym spokoju. Kryteria doboru zawodników na najważniejsze imprezy są nieprzejrzyste, a to demotywuje. Niestety w Polsce o wyjeździe na kolejne turnieje decyduje nie tylko klasa sportowa, ale przede wszystkim nastawienie do zarządu i relacje z działaczami. Możesz być znakomity, ale jeśli podpadniesz działaczom, to twoja kariera jest zniszczona. I to jest największa przeszkoda w budowaniu bezpiecznego sportu.

Od wielu lat jest pani w konflikcie z władzami Polskiego Związku Szermierczego. Zarzuca im pani dyskryminację i utrudnianie kariery po powrocie z urlopu macierzyńskiego. 

Igrzyska w Paryżu pokazały, że w polskiej federacji niewiele rzeczy funkcjonuje na odpowiednim poziomie. Sportowcy głośno mówią o nieprawidłowościach. Teraz pytanie, czy to coś zmieni. Wierzę, że wkrótce zaczną powstawać środki przeciwdziałania przemocy i arbitralnym decyzjom.

W 2019 roku wstąpiła pani na drogę sądową przeciwko PZSzerm. Jak zakończyła się ta sprawa?

Na razie sprawa wciąż jest w toku. Ja złożyłam pozew przeciwko federacji, a federacja odpowiedziała pozwem przeciwko mnie. Niedawno, po pięciu latach, sąd stwierdził, że... nie będzie orzekał w tej sprawie. Czekamy na pisemne uzasadnienie, a potem będziemy pewnie składali apelację.

Ma pani szczęście, że wcześniej sama zakończyła pani karierę, bo inaczej mogłaby pani stracić życiową szansę.

To pokazuje tylko, że związek ma nieograniczone możliwości ingerencji w karierę każdego zawodnika. Na sprawiedliwość przed organami federacji nie ma co liczyć, a sprawy sądowe ciągną się tak długo, że oznacza to praktycznie koniec kariery i nie przynoszą realnego rozwiązania.

Wciąż domaga się pani od związku 250 tysięcy złotych?

Nie chodzi o pieniądze, a o odpowiedzialność federacji za popełniane błędy oraz zmiany, jakich się domagam. Wykorzystam w tej sprawie wszystkie przysługujące mi narzędzia, by doprowadzić tę sprawę do końca. To, że mam rację, rozstrzygnął już Sąd Arbitrażowy w Lozannie, teraz walczę przed polskimi sądami. Zakładam, że sprawa może jeszcze potrwać w sumie osiem, dziewięć lat, ale zapewniam, że nie odpuszczę, dopóki nie będzie realnych zmian. A jeżeli uda mi się wygrać, to pieniądze przeznaczę na pomoc zawodnikom.

Czego domaga się od pani federacja w pozwie przeciwko pani?

Mam wrażenie, że walczą, by jakoś uzasadnić swoją nieporadność. Nie chcą ode mnie żadnych pieniędzy, a jedynie przeprosin za wszystkie moje słowa. Oni dalej twierdzą, że to była tylko moja wina. Uważają, że nie miałam prawa do własnego zdania, nie powinnam się im sprzeciwiać, protestować, a zamiast tego mogłam się przecież podporządkować woli działaczy.

Co dokładnie ma pani za złe PZSzerm?

Chodzi o to, że gdy wróciłam po ciąży zostałam odcięta od podstawowych narzędzi, do których miałam dostęp przed ciążą. Choć przez lata zdobyłam dla Polski wiele medali, to po ciąży odebrano mi indywidualny tok przygotowania do igrzysk. Zakazywano mi treningów w USA, choć ja sama sobie za wszystko płaciłam. Na nic zdały się tłumaczenia, że tam mam rodzinę i łatwiej będzie mi pogodzić opiekę nad synem z karierą sportową. Do dziś mam komplet maili, w których wyraźnie jest napisane, że działacze zabraniają mi treningów.

Było aż tak źle?

Zakończono także przenoszenie niewykorzystanych pieniędzy ze zgrupowań kadry, na treningi w USA. Do tamtego czasu, gdy nie uczestniczyłam w obozach reprezentacji, to niewykorzystane środki mogłam wykorzystać na przygotowania w wybranym przez siebie miejscu.

Nie dało się rozwiązać tego problemu w inny sposób niż na sali sądowej?

Napisałam w tej sprawie do działaczy w sumie chyba kilkanaście maili. Prosiłam o spotkanie, czy po prostu zajęcie się moją sprawą. Przez jedenaście miesięcy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Większość działaczy, którzy tak mnie potraktowali, wciąż piastuje zaszczytne funkcje. Jedyne, co się stało, to wiceprezes zamienił się z prezesem, a dodatkowo nowy prezes "za zasługi" został wiceprezesem PKOl-u.

Działacze próbowali rozwiązać sprawę polubownie?

Nikt z zarządu nigdy się ze mną nie kontaktował. Oni ślepo zawierzyli panu Konopce, który relacjonował moją sprawę zarządowi.

Rozumiem, że zamieszanie wokół polskiej szermierki podczas igrzysk w Paryżu nie było dla pani zaskoczeniem?

Niestety nie było to zaskoczenie. Rozmawiałam z naszymi reprezentantami i ich trenerami, a wnioski z tych rozmów były bardzo przykre.

Jak to się stało, że ostatecznie zostanie pani trenerem reprezentacji Australii?

Kilka miesięcy temu został ogłoszony konkurs, a ja po prostu zgłosiłam swoją kandydaturę. Zresztą aplikowałam nie tylko w Australii, ale także w USA. Nie było łatwo, bo proces wyłaniania trenera trwał ponad cztery miesiące, a Australijczycy podchodzili do tego bardzo poważnie, bo budują reprezentację z myślą o igrzyskach w Brisbane w 2032 roku. Dość szybko zostałam pozytywnie zaopiniowana przez jury, a także samych zawodników, bo oni także mieli swój głos.

Jaka była pani reakcja na ostateczną decyzję?

Dla mnie to coś wielkiego, bo dostałam więcej, niż oczekiwałam. Poza rolą trenera damskiej reprezentacji w szabli, zostałam także trenerem męskiej kadry. To będzie trudny projekt, bo podczas igrzysk w Paryżu Australia nie miała żadnego swojego reprezentanta. Będziemy mieli nad czym pracować.

Na czym konkretnie będzie polegała pani rola?

Poza trenowaniem kadry, będę także odpowiadała za budowanie całego systemu szkolenia nie tylko zawodników, ale także trenerów. Przedstawiłam kompleksowy plan rozwoju tej dyscypliny na najbliższe osiem lat. Zatrudniamy trenerów przygotowania motorycznego, psychologów oraz będziemy mieli stałą opiekę medyczną. Dostałam gigantyczny kredyt zaufania.

Na co położyła pani największy nacisk?

Kluczowe dla mnie są obiektywne kryteria doboru zawodników na najważniejsze imprezy. Nie chciałam słyszeć, by zawodników wybierali działacze. Sportowcy muszą wiedzieć, że wszystko zależy od jego formy i on sam jest odpowiedzialny za swoją karierę.

Kiedy pani zaczyna?

Właśnie jesteśmy w trakcie załatwiania całego procesu wizowego, a zgodnie z planem mam pojawić się w Australii już od stycznia.

Rodzina nie miała problemu z przeprowadzką?

Mój mąż jest dyplomatą, a ostatni rok spędziliśmy w Sarajewie. To nie była łatwa decyzja, ale jednocześnie rodzina doskonale zdaje sobie sprawę, co to dla mnie oznacza. Chcę się rozwijać, a oni pojadą ze mną na koniec świata. Starszy syn Henry ma siedem lat, a młodszy Theodor półtora roku.

Jest nadzieja na zmianę?

Tak. Mam nadzieję, że ministerstwo sportu już niedługo wprowadzi systemowe zmiany, w tym rzecznika do spraw obrony sportowców i przeciwdziałania przemocy w sporcie. Pomoże nam wprowadzić do związków rzeczników zawodników, a sami sportowcy będą mieli więcej do powiedzenia. W Polsce muszą nastąpić także dość obszerne zmiany systemowe.

Nie miała pani pomysłu, by wystartować w Polsce w konkursie na prezesa związku czy trenera kadry?

Ciągle zależy mi na dobru polskiego sportu, ale obecnie jedyne, co mogę zrobić, to regularnie odbywać spotkania z najważniejszymi ludźmi w polskiej polityce i rozmawiać o problemach naszej dyscypliny oraz rozwiązaniach systemowych. Byłam niedawno u ministra sportu Sławomira Nitrasa, opowiadałam o pomysłach na posiedzeniu sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki. Pozytywne na razie jest to, że coraz więcej ludzi dostrzega konieczność przeprowadzenia gruntownych zmian.

Problem jednak w tym, że prezesa wciąż wybierają działacze, a ci bawią się w najlepsze i raczej nie mają ochoty odchodzić. Jest na to jakiś sposób?

Od kilku lat przekonuję, że dobrym rozwiązaniem byłyby wybory powszechne, w których poza działaczami głosowaliby także trenerzy czy zawodnicy oraz wszyscy pełnoletni członkowie danej federacji. Wtedy trudniej byłoby dopuszczać się nieprawidłowości i liczyć na reelekcję. Inaczej działacze będą dbać tylko o siebie.

A może po prostu wszystkie problemy to efekt słabej infrastruktury i braku pieniędzy?

Pod względem infrastruktury jesteśmy w światowej czołówce. Nawet reprezentanci USA w szermierce nie mają tak dobrych warunków jak czołowi Polscy. Niestety nie tylko mury decydują o medalach.

Ostatecznie trudno mówić o pani triumfie, bo przed igrzyskami w Tokio musiała pani zmienić reprezentację i startowała pani jako Amerykanka. Co było później?

Niestety walki sądowe, do których byłam zmuszona i cała ta trudna dla mnie sytuacja, w której się znalazłam, mocna zaważyła na walce o kwalifikacje olimpijską do Tokio. Potem pracowałam jako trener na Uniwersytecie Penn State, gdzie prowadziłam program szabli kobiet i mężczyzn. W między czasie prowadziłam program rozwojowy w Irlandii. Dodatkowo wprowadziłam swoją własną dyscyplinę na rynek światowy.

Co to dokładnie znaczy?

Połączyłam trzy szermiercze bronie w jedną i stworzyłam możliwie najbardziej widowiskową konkurencję. Zawodnicy zamiast na 14-metrowej planszy poruszają się po dziesięcioramiennym polu. Konkurencja miała swój debiut w Krakowie. Chcę w ten sposób uprościć szermierkę i sprawić, że będzie większe zainteresowanie kibiców i sponsorów.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty