Wiadomo już, że Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił pozew Aleksandry Shelton, w którym utytułowana zawodniczka domagała się od związku szermierczego 250 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia za utrudnianie kontynuowania kariery po ciąży, robienie problemów przy zmianie reprezentacji, a także stosowanie wobec niej mobbingu. Wraz z pozwem Shelton oddalony został także pozew wzajemny skierowany przez PZS.
"Niewykluczone, że były uchybienia, które Aleksandra Shelton ocenia negatywnie z punktu widzenia rozwoju swojej kariery, ale w ocenie Sądu nie wynika to z celowego działania przedstawicieli związku" - przedstawił sąd w pisemnych uzasadnieniu.
Sędzia Joanna Kruczkowska nie dopatrzyła się również dowodów potwierdzających mobbing, dyskwalifikowanie Shelton ze względu na wiek czy rzekome wciąż za słabe w oczach trenerów umiejętności.
“W świetle stanu faktycznego sprawy powódka w ocenie Sądu nie wykazała, iż pozwany naruszył jej dobra osobiste w postaci prawa do rozwoju, czy kontynuowania kariery sportowej czy też - jak to określiła powódka - decydowania o samej sobie" - poinformował sąd.
Czynów zabronionych nie dopatrzono się także w wypowiedziach działaczy PZS, bo jak napisano w uzasadnieniu: "nie sposób uznać, iż to pozwany w jakimkolwiek stopniu naruszył dobro osobiste powódki, w postaci prawa do rozwoju kariery zawodowej. Zareagował bowiem na wypowiedzi jego zdaniem godzące w dobre imię związku i dążył do przedstawienia rzeczywistego obrazu sprawy".
Zawodniczka na naszych łamach jakiś czas temu podtrzymała swoje stanowisko, zapowiadając jednocześnie, że najprawdopodobniej złoży apelację i wciąż będzie walczyć o sprawiedliwość. Dziś publikujemy odpowiedź drugiej strony tego konfliktu.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Od lat we władzach Polskiego Związku Szermierczego pozostają te same osoby, które zamieniają się jedynie rolami w zarządzie. Jak pan reaguje na zarzuty, że po prostu zasiedzieliście się na swoich stanowiskach i nie macie energii do zmian?
Tadeusz Tomaszewski, prezes PZS: Tylko kto formułuje takie zarzuty? Zaledwie kilka tych samych osób, dyżurnych krytyków PZS, którzy dążą do władzy i chcieliby być na naszym miejscu. W 2025 roku odbędą się wybory, każdy ma szanse wystartować i wygrać.
Mówi pan tak tylko dlatego, że jest pewny, że krytykom nie uda się przejąć władzy?
Pracujemy tutaj, bo przed laty byliśmy szermierzami i zależy nam na rozwoju naszej dyscypliny. Obecny zarząd wykonuje swoje obowiązki społecznie. Każdą złotówkę, którą wydajemy, oglądamy z każdej strony, wynika to również z tego, że wydatkujemy środki budżetowe. Pensje pobiera raptem kilku pracowników administracyjnych i dyrektor generalny. Ja na co dzień wykładam prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Od początku dbałem o to, by standardy etyczne w Polskim Związku Szermierczym były na wysokim poziomie. Stawiam tezę, że w niewielu związkach sportowych w Polsce jest tak dobry regulamin dyscyplinarny, funkcjonuje u nas również Komisja Równości i Integracji, która dba m.in. o interes kobiet w naszym sporcie.
W teorii brzmi to dobrze, ale komentator sportowy Jakub Zborowski szacował skalę waszej niekompetencji na kilkuset pokrzywdzonych zawodników.
Chciałbym to jakoś delikatnie ująć... Dlaczego pan zakłada kompetencję pana Zborowskiego w tym temacie? Pozwaliśmy go do sądu za pomówienia. Niestety znów jesteśmy konfrontowani z tymi nieprawdami. Jeszcze raz to wyjaśnię. Do Komisji Dyscyplinarnej trafiają rocznie trzy, cztery sprawy, a każdą z nich traktujemy bardzo poważnie. Dwa lata temu drużyna szablistek napisała do mnie list, że czuje się mobbingowana przez trenera. Wsiadłem do samochodu i pojechałem na zgrupowanie, by wyjaśnić sprawę.
Zrobiliście coś, by zawodniczki czuły się komfortowo?
Szkoleniowiec został zawieszony, a my powołaliśmy specjalną komisję, żeby to wyjaśniła. Ostateczny werdykt był taki, że mobbingu nie było, ale relacje pomiędzy trenerem a zawodniczkami były niewłaściwe. I trener przestał być opiekunem kadry.
To są jednostkowe przypadki. Teza Zborowskiego o kilkuset pokrzywdzonych zawodnikach jest nieprawdziwa i absurdalna.
Ma pan jakiś pomysł, by w końcu o Polskim Związku Szermierczym mówiło się dobrze?
16 stycznia organizujemy w Warszawie uroczystą galę, na której będziemy podsumowywali ostatnie sukcesy i liczymy, że ta uroczystość pomoże nam rozpocząć nowy rozdział w polskiej szermierce. Ale uspokoję pana i naszych krytyków. Wyciągamy wnioski z tego, co się przetoczyło przez media po igrzyskach i mamy swoje przemyślenia po tym sezonie.
Przedstawiciele polskiej szermierki po raz pierwszy od 16 lat zdobyli medal na igrzyskach olimpijskich, ale ten rok chyba trudno zaliczyć do udanych, bo więcej niż o sukcesach mówiło się o chaosie w związku, a wy musieliście bronić się przed poważnymi zarzutami.
Mamy medal olimpijski w szpadzie kobiet, a w Paryżu walczyły jeszcze dwie inne drużyny szermiercze. Niestety, byliśmy brutalnie atakowani przez dwie te same osoby, czyli Aleksandrę Shelton i Jakuba Zborowskiego. Ich zarzuty są poważne, ale nie znajdują potwierdzenia w faktach. To, co mówią o PZS, to po prostu nieprawda. Oni podejmują działania we własnym interesie, a przez to zabrali całemu środowisku polskiej szermierki radość z sukcesów. Coś, co mogło być motorem napędowym dla dyscypliny na kolejne lata, zostało obrzucone błotem. Gdybym tych osób nie znał, uważałbym, że po prostu nie rozumieją sprawy, ale znam je i wiem, że po prostu kłamią dla własnych korzyści. Zresztą z obojgiem jesteśmy w sporze prawnym.
Czuje się pan winny?
W całym zamieszaniu nie ma winy związku. Szkoda, że ze względu na przełożenie terminu ostatniej rozprawy, sąd dopiero po igrzyskach odrzucił pozew Aleksandry Shelton przeciw PZS. Sąd, w pisemnym uzasadnieniu, stwierdził, że zarzuty o niewłaściwym traktowaniu zawodniczki były bezpodstawne. A przecież to właśnie zarzuty Shelton nakręciły całą awanturę. Ona przedstawia się jako największa ofiara polskiego sportu, ale żadne fakty tego nie potwierdzają. Dowiedliśmy tego zresztą w sądzie. Teraz, aby potwierdzić naszą rację, skierowaliśmy pozew wobec komentatora Jakuba Zborowskiego, który mówił publicznie na antenie Eurosportu o krzywdzie polskich szermierzy i rzekomych układach w związku.
Shelton oskarża was przede wszystkim o utrudnianie jej powrotu do sportu po ciąży. Jej pozew miał ponad sto stron, a zarzuty wydawały się dobrze udokumentowane.
Gdy ona twierdzi, że nikt jej nie pomagał i praktycznie wyrzucono ją z polskiego sportu, to ja w odpowiedzi pokazuję dokumenty, które potwierdzają, że tuż po urodzeniu dziecka na jej szkolenie wydaliśmy kilkaset tysięcy złotych i wysłaliśmy na mistrzostwa świata do Chin. To, co mówi, to gigantyczne i bezczelne kłamstwo, które nie broni się w starciu z faktami.
Mocne słowa.
Bo takie są w tym przypadku uzasadnione. Zresztą do takich samych wniosków doszedł sąd I instancji, a jestem przekonany, że wyrok II instancji będzie taki sam. Będę chodził po sądach, by bronić dobrego imienia federacji tak długo, jak to będzie konieczne. Nie godzimy się na takie fałszowanie rzeczywistości.
Problem jednak w tym, że nie robi pan nic, by jak najszybciej wyczyścić atmosferę wokół związku i zakończyć zupełnie niepotrzebne kłótnie. Wobec Shelton złożyliście pozew wzajemny, a teraz jeszcze dochodzi kłótnia ze Zborowskim. Nie ma pan wrażenia, że ta strategia się nie sprawdza?
Mocne tezy pan stawia. Otóż robimy wiele pożytecznych rzeczy. Ostatnio uruchomiliśmy akcję "Bezpieczne dzieciaki", która ma uświadamiać całe środowisko, żeby zwracać uwagę na wszelkie formy przemocy i mobbingu wobec najmłodszych zawodników.
Wspieramy też nasze zawodniczki w powrocie do sportu po urodzeniu dziecka. W okresie ciąży mogą korzystać nieodpłatnie z mobilnego KTG, które w domu kontroluje dobrostan ciąży. To tylko przykłady, ale tego jest więcej.
Wie pan... To są wszystko ważne akcje i programy, ale natura dzisiejszych mediów jest taka, że pozytywne działania rzadko przebijają się do powszechnej świadomości. Częściej się pisze o sensacjach i aferach. Tak to dzisiaj funkcjonuje i nawet jeśli trudno mi to akceptować, to muszę się z tym pogodzić. Natomiast trzeba mieć świadomość, że rzeczywistość jest trochę inna, trochę bardziej skomplikowana, niż to opisują media.
Wydaje się jednak, że stosując obecną taktykę nie udało się wam przekonać kibiców. Nie myślał pan o zmianie podejścia?
Jak więc mielibyśmy się zachować wobec steku kłamstw, które wysmażyła na nas pani Shelton? Jeślibyśmy nie zareagowali, to uznano by jej pomówienia za prawdę, a na to się nie mogliśmy zgodzić. Zresztą my złożyliśmy tylko pozew wzajemny wobec Aleksandry Shelton, bo inaczej zawodniczka chodziłaby po mediach i wciąż opowiadała o tym, że jest ofiarą polskich działaczy i systemu. Ona nas pozwała jako pierwsza.
A może wystarczyło wypracować jakiś kompromis?
Nam zależy na prawdzie - od początku dążyliśmy do ugodowego załatwienia sprawy, a ja byłem nawet w kancelarii adwokatów Shelton i proponowałem ugodowe rozwiązanie. Chwilę później zawodniczka złożyła pozew do sądu. Obecnie z jej strony nie ma woli porozumienia. Muszę dbać o interes polskiej szermierki i nie mogę zgodzić się na wypłatę pieniędzy, które jej się nie należą.
Poza głośnym konfliktem z Shelton jest jednak także problem z kontrowersyjnymi zasadami kwalifikacji na igrzyska, przez co mało brakowało, a na igrzyska nie pojechałaby Aleksandra Jarecka, która później okazała się liderką drużyny brązowych medalistek olimpijskich. Jak pan to wytłumaczy?
To wcale tak nie jest, że te zasady są kontrowersyjne. Tak się je tylko przedstawia. Do tej pory do drużyny automatycznie kwalifikowaliśmy dwie zawodniczki z najlepszymi miejscami w rankingu, a kolejne dwie dobierał trener. Identycznie było przed igrzyskami w Tokio. Co więcej, zasady te były znane na rok przed igrzyskami i nikt ich nie kwestionował. I tak wyciągamy wnioski, a po igrzyskach zainicjowaliśmy dyskusję, żeby trenerzy - we wszystkich broniach - mogli się wypowiedzieć, jakiego chcą systemu.
Jakie są wnioski?
Okazało się, że wcale nie jest tak, że większość chce, by do drużyny kwalifikowała się cała czwórka z rankingu! Warto zaznaczyć, że w tym przypadku nie ma idealnego rozwiązania i prawie zawsze będą wątpliwości, a ktoś będzie mógł się poczuć poszkodowany.
Może więc przejrzyściej byłoby, gdyby na igrzyska jechały zawodniczki, które mają najwyższe miejsca w rankingu. Wtedy na pewno nie byłoby zarzutów o kolesiostwo.
Naszym zdaniem nie jest to najlepsze rozwiązanie, bo nie uwzględnia aktualnej formy zawodników. Przykładowo, ktoś mógł zdobyć dużo punktów rok wcześniej, a w kolejnych miesiącach być w kryzysie, albo dochodzić do formy po kontuzji. Jeśli na igrzyska wysłalibyśmy kogoś bez formy, to drużyna straciłaby szansę na medal. To naturalne, że zależy nam, by na igrzyska pojechali zawodnicy w szczytowej dyspozycji. Przed igrzyskami w Paryżu wybraliśmy drużynę, która przywiozła z tej imprezy medal, co potwierdza, że selekcja była słuszna.
Czyli za cztery lata znów mogą być protesty zawodników i podobne zarzuty?
Środowisko wypowiedziało się jasno, że nominacja wyłącznie na podstawie rankingu to złe rozwiązanie. Niemal wszyscy trenerzy są zgodni, że część kadry musi być dobierana przez głównego trenera. Obecnie zastanawiamy się nad proporcjami. Mogę zdradzić, że rozważamy zwiększenie liczby zawodników kwalifikowanych z rankingu do trzech. Rozmowy na ten temat wciąż trwają.
W 2025 roku wybory na prezesa Polskiego Związku Szermierczego. Zamierza pan kandydować, czy jednak ma pan już dosyć?
Termin wyborów nowych władz związku nie został jeszcze ustalony. Pełnienie funkcji prezesa polskiego związku sportowego to ciężka praca i duża odpowiedzialność, a tak jak już wspominałem, pełnię tę funkcję społecznie. Na podjęcie ostatecznej decyzji przyjdzie czas.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty