"W Chinach tyle bym nie osiągnął". Szczere wyznanie reprezentanta Polski

- Wyjazd do Polski był strzałem w dziesiątkę, w ojczyźnie nie osiągnąłbym tak dużo w tenisie stołowym - powiedział Wang Zeng Yi, który od ponad 20 lat mieszka w naszym kraju. Na swoim koncie ma medale mistrzostw Europy i występy olimpijskie.

Mateusz Kozanecki
Mateusz Kozanecki
Wang Zeng Yi Materiały prasowe / PZTS / Wang Zeng Yi
Redakcja PZTS: Jak to się stało, że na początku 2001 roku przyjechał pan do Polski?

Wang Zeng Yi, reprezentant Polski w tenisie stołowym: Namówiła mnie pochodząca z Chin Miao Miao, która dla reprezentacji Polski zdobyła w 1995 roku trzy złoty medal mistrzostw Europy kadetów. Opowiadała, że tutaj będę mógł kontynuować karierę w dobrych warunkach. Po tym jak w Chinach zająłem miejsca 9-16 w juniorskim czempionacie, straciłem możliwość dostania się do kadry i otrzymywania stypendium. Musiałem szukać szczęścia poza ojczyzną, a propozycja Miao Miao była wybawieniem.

Co wiedział pan o Polsce, zanim wsiadł pan do samolotu?

Praktycznie nic. Ojciec opowiadał mi o Lechu Wałęsie, słyszałem też o Andrzeju Grubbie. Jechałem w nieznane, miałem dopiero 17 lat, ale zbytnio się nie obawiałem. Wylądowałem 1 lutego 2001 roku. Rozgrywki ekstraklasy były w toku, dlatego do jesieni musiałem poczekać na debiut w Odrze Głosce Księginice Miękinia.

Najpierw jednak pojechałem na testy. Trenerzy Jarosław Kołodziejczyk i Leszek Kucharski sprawdzili moje umiejętności podczas obozu kadry narodowej juniorów. To był czas, kiedy chłopaki wygrywali mistrzostwa kontynentu drużynowo, a Daniel Górak i Bartek Such grali w finałach MEJ. Na zgrupowaniu wygrałem z "Suszim" i "Górą" po 3:2, pokonałem też innych zawodników reprezentacji, np. Kubę Kosowskiego. Młodszym dawałem szansę, dostawali na początek kilka punktów za darmo, ale i tak zwyciężałem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Świątek zajrzała do pucharu, a tam... Musisz obejrzeć to nagranie

Jakie były początki nastolatka z Chin w polskiej ekstraklasie?

Bardzo trudne. W pierwszym sezonie wygrałem sporo pojedynków, zdobyliśmy złoty medal, ale poniosłem siedem porażek, m.in. z Michałem Gołdynem i Xu Kaiem. Obiecałem wtedy sobie, że w kolejnych rozgrywkach nie mogę przegrać więcej niż cztery razy. I tak się stało. Jednak dla mnie to wciąż nie był rekord marzeń. Postanowiłem, że nie dam się więcej pokonać i przez trzy lata nikt mnie nie ograł. A ciężkich meczów nie brakowało, m.in. z Górakiem z drużyny z Zielonej Góry.

Odra dominowała w pierwszych latach XXI wieku, graliście nawet w Lidze Mistrzów.

Byliśmy pierwszym polskim klubem w Champions League, a na Dolny Śląsk przyjeżdżały takie gwiazdy, jak Władimir Samsonow, Jean-Michel Saive, Patrick Chila czy Micheal Maze, choć Duńczyk nie był wtedy jeszcze zawodników najwyższej klasy. Rozgrywaliśmy niesamowite mecze, a ja wygrywałem z tuzami europejskiego tenisa stołowego. To wtedy pojawił się temat moich występów w reprezentacji Polski. Rywale byli zaskoczeni nie tylko wynikami, ale też... przeprawą promową. Wtedy jeszcze nie było mostu łączącego Głoskę z Brzegiem Dolnym, trzeba było kilka minut płynąć. Pamiętam niesamowicie zdziwionego Samsonowa, kompletnie nie spodziewał się, że w ten sposób dotrze do hali.

Wspomniał pan o kadrze. Podobno musiał się pan nauczyć słów polskiego hymnu.

Tak, koledzy mówili, że zagram w reprezentacji pod warunkiem, że będę znał Mazurka Dąbrowskiego. Okazało się to żartem, ale po latach byłem dumny, kiedy stojąc na najwyższym stopniu podium ME w Schwechat mogłem zaśpiewać początkowe zwrotki hymnu. W 2013 roku wywalczyłem złoto z pochodzącym z Chin Tanem Ruiwu, który reprezentował Chorwację. Organizatorzy zagrali hymn Polski i Chorwacji, lecz Tan nie śpiewał, zresztą praktycznie w ogóle nie mówił po chorwacku, nie uczył się. Nie był tak przywiązany do tego kraju, jak ja do Polski. Wrócił już do Chin.

Czy również planował pan powrót w rodzinne strony?

Był taki moment, że miałem ciekawą ofertę z Suzhou, gdzie mógłbym pracować jako trener. Mam już pewne doświadczenie, w tym roku jestem grającym trenerem AZS AWFiS Balta Gdańsk, wcześniej pomagałem zawodniczkom KU AZS UE Wrocław. Lubię uczyć techniki, taktyki i podpowiadać podczas meczów. Ale ostatecznie - z powodu pandemii - wyjazd do Chin nie doszedł do skutku.

Rówieśnicy z kadry z rocznika 1983 wyjechali, m.in. Daniel Górak jest w USA, a Bartosz Such w Kazachstanie.

Tworzyliśmy fajny zespół, a naszym trenerem był Stefan Dryszel, a później Tomasz Krzeszewski. W reprezentacji wiele nauczyłem się od Lucjana Błaszczyka, który kilkanaście lat spędził w Niemczech i pokazywał nam na czym polega profesjonalizm np. w przygotowaniu do spotkań.

Zdobyl pan w Polsce 10 tytułów drużynowego mistrza - z Odrą i Dartomem Bogorią Grodzisk Mazowiecki, a także jeden indywidualnie. Dlaczego tylko raz zwyciężył pan w MP w singlu?

Wystąpiłem w czterech finałach, ale faktycznie triumfowałem tylko w 2012 roku w Wieliczce. Co było powodem? Nie za bardzo lubiłem grać w mistrzostwach Polski. Co za przyjemność kiedy słyszysz, że Chińczyk przyjechał na mistrzostwa i chce zdobyć złoty medal. A kiedy już byłem w finale też mówiono, że co to za krajowe zawody, w który o tytuł zagra zawodnik z Chin. Dlatego w pewnym momencie odpuściłem i przestałem jeździć na IMP. Wyjątek zrobiłem, gdy turniej organizowały Dojlidy Białystok, mój ówczesny klub.

Jaki jest "Wandżi" prywatnie?

Kiedyś lubiłem grać na gitarze utwory Lady Pank i Guns N’Roses, teraz w wolnym czasie gram w bilarda, m.in. z kolegami z klubu Tomaszem Filbrandtem i Wojciechem Kowalskim oraz Bartoszem Gajkiem. Lubię też podróże, w tym roku spędziłem po kilka dni w Paryżu oraz Finlandii. Odwiedziłem m.in. Rovaniemi blisko północnego koła polarnego. Mieszkańcy tego kraju żyją wolniej, spokojniej niż Polacy. Nie denerwują się, nie krzyczą.

Zdecydował się pan na kupno w Polsce samochodu? Na drogach też jest sporo złośliwości.

Do odważnych świat należy, więc mieszkając we Wrocławiu poszedłem na kurs na prawo jazdy. Z jazdą nie miałem kłopotów, a przepisy zdałem za drugim podejściem. Kierowcą chyba jestem niezłym, jeździłem trochę po Europie prywatnie.

Przez ponad dwie dekady zagrał pan tylko w pięciu klubach - z Głoski, Grodziska Maz., Jarosławia, Białegostoku i Gdańska. To rzadkość w tenisie stołowym.

Nie przepadam za częstymi zmianami i przeprowadzkami. Mam nadzieję, że długo potrwa moja przygoda z Gdańskiem. Mimo prawie 39 lat rozegrałem dobry sezon indywidualnie, a jako zespół zdobyliśmy brązowy medal.

Czytaj także:
Władze tenisa podjęły kontrowersyjną decyzję ws. Wimbledonu
Iga Świątek i Hubert Hurkacz w Roland Garros. Kiedy zagrają Polacy?

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×