Redakcja PZTS: Jak wyglądały pani przygotowania do sezonu?
Katarzyna Grzybowska-Ferenc: Nadspodziewanie dobrze, myślę, że zrealizowałam 90 procent tego, co sobie założyłam. Na co dzień trenuję w Centrum Szkolenia PZTS w Gdańsku. Najczęściej umawiam się na treningi m.in. Natalią Partyką i Karoliną Pęk oraz innymi osobami.
Zabiera pani dzieci na trening?
Tak ułożyliśmy z mężem - również tenisistą stołowym - plan dnia, że ja trenuję zazwyczaj o godz. 7.15, by wrócić do domu przed wyjściem Wiktora do pracy na 10. Radzimy sobie sami, gdyż nie mamy koło siebie bliskiej rodziny, ja pochodzę z Siedlec, a małżonek z Kiełcza koło Świebodzina. Nie zdarza się, abym zabierała dwoje maluchów na trening także dlatego, iż moja uwaga byłaby skupiona na nich. Nie chodzi o to, że by mi przeszkadzały, lecz o to, że potrzebuję pełnej koncentracji na ping-pongu.
O wspólnych treningach z mężem nie ma mowy?
Niestety nie, Wiktor trenuje wieczorami. Po okresie występów w pierwszej lidze jest zawodnikiem drugoligowego klubu z Elbląga. W składzie są m.in. bardzo doświadczeni Piotr Kołaciński i Andrzej Makowski. Prawdopodobnie w weekend czeka go wyjazd na dwa mecze. W tym sezonie byliśmy wszyscy na jednym moim i to była prawdziwa wyprawa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Andrejczyk na wakacjach. Wybrała nietypowy kierunek
Jest pani pingpongistką Startu Nadarzyn, a na inaugurację ekstraklasy wygrałyście w Jastrzębiu-Zdroju 3:0.
Grałam już w kilku klubach, m.in. w Sochaczewie, Białymstoku i Grodzisku Mazowieckim, a teraz przeniosłam się do Nadarzyna. Lubię Mazowsze, poza tym mam blisko do rodziców. Ale tym razem grałyśmy w Jastrzębiu. Na mecz wybraliśmy się w przeddzień całą rodziną. Nocowaliśmy w Częstochowie, potem zwycięski mecz 3:0, w którym pokonałam Agatę Paszek też 3:0. Obecnie spotkania rozgrywa się na tzw. wiele piłek, nie ma przestojów, punkty szybko lecą, a całość zajęła nam 45 minut. I w drogę powrotną do Gdańska.
Zna pani krajowe i zagraniczne tenisistki stołowe-mamy grające na wysokim poziomie z dwojgiem potomstwa?
Nikt nie przychodzi mi do głowy, choć swego czasu była Hiszpanka chińskiego pochodzenia Shen Yanfei z trojgiem dzieci. Dziewczyny wracały do grania na arenach międzynarodowych, ale po pierwszej przerwie na macierzyństwo. Zobaczymy, jak ja będę sobie radziła mając u boku 3-letniego Wiktora i kilkumiesięczną Florentynę. Poza ekstraklasą może zagram w indywidualnych mistrzostwach Polski w pierwszym kwartale 2023 roku. Będę miała dopiero 34 lata. Zresztą trener klubowy i jednocześnie selekcjoner reprezentacji Marcin Kusiński zgłosił mnie do szerokiej kadry narodowej. To taki bardziej wymóg formalny, który nie jest równoznaczny z powołaniem na jakiś turniej bądź zgrupowanie.
Chce pani wrócić do reprezentacji?
Na razie czeka mnie ciężka praca, by wrócić do dawnej formy. Na pewno mogłabym jeszcze kilka lat pograć na wysokim poziomie. W kadrze cały czas jest moja rówieśniczka i przyjaciółka Natalia Partyka. Znamy się od pół życia i fajnie byłoby jeszcze razem występować w koszulce z orzełkiem. Na treningach tego tematu nie poruszamy, Natalia widzi jak radzimy sobie z maluchami bez wsparcia kogokolwiek. Sto procent czasu poświęcamy naszym synowi i córce.
Szczególnie szybko wróciła pani do tenisa stołowego po urodzeniu Wiktora, dziś już chłopca 3-letniego.
Po miesiącu wróciłam do treningów, a po dwóch zadebiutowałam w Dojlidach Białystok. Organizm jednak źle na to zareagował. Maleństwo jeździło z nami na mecze w sezonie 2019/20 przerwanym przez pandemię. Krótko grałam w Bogorii Grodzisk Mazowiecki, bo zaszłam w drugą ciążę. Teraz sportowo jest lepiej, mimo że pracy mamy dwa razy więcej. Mogłam sobie pozwolić na dłuższy rozbrat z ping-pongiem, a z drugiej strony lepiej przygotowałam się np. fizycznie.
Jak bumerang będzie wracał temat igrzysk w Paryżu.
W czerwcu 2021 roku zagrałam w Warszawie w mistrzostwach Europy. Po drugiej ciąży plany musiały się zmienić, lecz kto wie, może uda mi się zdobyć kwalifikację i pojechać na swoje trzecie igrzyska. Uważam, że jakiś czas będę mogła rywalizować z obecnymi kadrowiczkami. Reprezentacja niewiele się zmieniła, są dwie Natalie: Partyka i Bajor, są siostry Węgrzyn. Na Drużynowe Mistrzostwa Świata ma jechać z rezerwy Paulina Krzysiek. Z kolei młodsze zawodniczki Natalia Bogdanowicz czy Wiktoria Wróbel też pewnie wkrótce zaczną pukać do seniorskiego zespołu narodowego.
Pani będzie łatwiej wrócić do wysokiej dyspozycji mając u boku trenera-selekcjonera Kusińskiego.
To, że jesteśmy w jednym klubie nic nie oznacza. Specyfika naszej dyscyplina polega na tym, że trenujemy w różnych miejscach, a spotykamy się tylko na meczach. Jesteśmy profesjonalistkami i każdy wie, co ma robić każdego dnia. Trener Kusiński został selekcjonerem już po tym jak podpisałam kontrakt w Nadarzynie, więc o tym też warto wiedzieć. Nie ma mowy o żadnych forach dla mnie. Będą się liczyć tylko umiejętności sportowe w danym czasie.
Potencjalna gra w reprezentacji będzie wiązała się z wyjazdami zagranicznymi bez dzieci.
Muszę być przygotowana na taką rozłąkę. Były takie chwile, że nie dało się zostawić Wiktora pod czyjąś opieką na dłużej niż 2 godziny. Jak na razie nie było możliwości sprawdzenia wariantu z wyjazdem kilkudniowym, gdyż ze względu na koronawirusa nie zdołałam zadebiutować w lidze włoskiej, potem miała ofertę z Grecji, ale także ani razu nie zagrałam. A co do turniejów międzynarodowych, to też nie jest prosta sprawa. Aby być w miarę wysoko w światowym rankingu, trzeba dużo startować w Europie i świecie. Widzę jak dużo gra np. Natalia Bajor. Na taki powrót nie jestem jeszcze gotowa.
Wraca pani wspomnieniami do ME w Alicante i życiowego sukcesu, jakim był brąz w singlu?
Pewnie, że tak. Życiowy sukces, do tego odniesiony w bardzo fajnym miejscu. Paradoksalnie na ostatnim treningu przed wylotem do Hiszpanii nie grałam zbyt dobrze i obawiałam się, czy nie odpadnę w pierwszej rundzie. Co zmieniło się na miejscu? Nie wiem. Chyba wszystko sobie w głowie poukładałam, że zagram bez ciśnienia i wyluzowana. Zaczęłam od zwycięstwa nad rywalką z Rosji, a potem pokonałam Liu Jia z Austrii, Rumunkę Danielę Dodean-Monteiro i Niemkę Sabine Winter. W półfinale, czyli strefie medalowej.
Wcześniej wygrywała pani z tymi przeciwniczkami?
Nie, żadnej z nich nie pokonałam. A tymczasem w jednym miejscu, w ciągu kilku dni, ograłam bardzo dobre tenisistki stołowe. Muszę przyznać, że każde kolejne zwycięstwo pozytywnie mnie nakręcało, wręcz uskrzydlało. I do każdego spotkania podchodziłam zupełnie oddzielnie, nie patrzyłam, że to 2, 3 runda, ćwierćfinał. Kiedy grałam z Dodean-Monteiro, na stole obok rywalizowały Winter i obrończyni z Holandii Li Jie. Wiedziałam, że jeśli wygra ta druga to nie będę miała większych szans, bo specjalnie nie potrafiłam rywalizować z obrończyniami. Na szczęście zwyciężyła Niemka. Z defensorką, czyli naszą "Małą" - Li Qian, spotkałam się w półfinale. Robiłam, co mogłam, ale nasza koleżanka z kadry była w świetnej formie i zdobyła złoto.
Inne pamiętne wielkie zawody to MŚ w grze mieszanej, w których z Pawłem Fertikowskim byliście blisko medalu.
W 2015 roku w chińskim Suzhou byliśmy w ćwierćfinale, a dwa lata wcześniej w Paryżu w 1/8 finału. Wygrywaliśmy z bardzo dobrymi parami, a przegrywaliśmy tylko z Azjatami. Nasz duet prowadził Michał Dziubański, który był trenerem kadry kobiet i bardzo dobrze mnie znał. Paweł słuchał wszystkiego, co mówił szkoleniowiec i dzięki temu świetnie się nam współpracowało.
Dwa razy zagrała pani w igrzyskach, w Londynie i Rio de Janeiro. W historii tenisa stołowego tego zaszczytu dostąpiło tylko pięć reprezentantek Polski - pani, Li Qian, Xu Jie, Partyka i Bajor.
W 2012 roku byłam zawodniczką tylko do drużynówki, w skład której wchodził debel. W pierwszej rundzie trafiłyśmy na bardzo silny Singapur. Li Qian pokonała Feng Tianwei, lecz następnie mi i Natalii nie udało się wygrać seta. Z kolei w 2016 w Rio zagrałam też singla, po bardzo trudnych kwalifikacjach. Pokonała Manikę Batrę z Indii i przegrałam z Kim Song-I z Korei Północnej, która doszła aż do brązowego medalu. W drużynówce spotkałyśmy się z bardzo mocną Japonią, a ja uległam Kasumi Ishikawie, nr 6 na świecie.
Igrzyska to piękna impreza, miałyśmy okazję na pobliskich kortach oglądać słynne tenisistki, pierwszy raz widziałam też boks na żywo. Któregoś dnia, za sprawą naszej pani psycholog, poznałyśmy trenera pięściarzy Raubo. Przezabawny facet, z którym w sali gier rywalizowałyśmy w jengę. I to pan Zbyszek zaprosił nas na walkę Igora Jakubowskiego.
Czytaj także:
- Polacy w półfinale mistrzostw Europy
- Wygrywał z najlepszymi Chińczykami. Teraz uczy grać w tenisa stołowego Amerykanów