[list]#TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy
[/list][list][li]W styczniu 31-letnia tenisistka z Poznania osiągnęła życiowy sukces, docierając do półfinału Australian Open. Mama zawodniczki ujawnia, co powiedziała jej tuż po ostatnim meczu.
[/li]
[/list]
[list]
[li]Linette przeżyła w karierze wiele trudnych momentów. - Pamiętam, jak po kilku porażkach zadzwoniła, że rzuca tenis. Cały czas czegoś brakowało. Zasłużyła na swój sukces.
[/li]
[/list]
[list]
[/list]
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Podczas naszej pierwszej rozmowy powiedziała pani: "odmawiam wszystkim dziennikarzom, wolę zostać mamą". Mamy nie udzielają wywiadów?
Beata Linette, mama Magdy, polskiej tenisistki, półfinalistki Australian Open: Od początku dążyliśmy z mężem, by Magda odczuwała jak najmniejszą presję. On czasem się wypowiadał do mediów, ja wolałam być w tle. Tenis otaczał córkę z każdej strony, dlatego przy rodzinnym stole rozmawialiśmy o nim jak najmniej. Magda musi czuć, że przyjeżdża do ciepłego, matczynego domu. Oazy spokoju. Dlatego zamiast wywiadów, wolę córce upiec jej ulubiony sernik albo przygotować owsiankę z kawałkami kokosa i masełkiem.
Cytat z Magdy: "Zanim się urodziłam, rodzice stwierdzili, że spróbują nauczyć mnie gry w tenisa". Uknuli państwo misterny plan.
Gdy to przeczytałam, uśmiechnęłam się. To niezupełnie tak, że od razu postanowiliśmy z niej zrobić profesjonalną tenisistkę. Chcieliśmy, by dzieci uprawiały sport, choćby amatorsko. Mój ojciec grał w hokeja na trawie, a mąż w tenisa. Byliśmy zdania, że lepiej pobiec na boisko do koszykówki czy na kort, niż siedzieć przed telewizorem.
Nie bała się pani, że z tenisem nie wyjdzie?
Nie. Kiedy Magda ze złości łamała rakietę, nic nie mówiłam. Jeśli dziecko reaguje emocjonalnie, ale znamy genezę - w tym przypadku nieudane zagranie - to nie widzę problemu. Mówiłam: "idź się umyj i wyskoczymy coś zjeść". Magda miała pasję, łatwość uczenia się i determinację. Była uparta. Jeśli obrała kierunek, już z niego nie zbaczała. Nawet jako dziecko. Przez rok wrzucała drobne do świnki skarbonki, żeby kupić wymarzone żółte adidasy ze świecącymi podeszwami.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szałowa kreacja Sereny Williams. Fani zachwyceni
Córka opowiada, że ma ten upór po pani. I że zazdrości pani daru przekonywania, bo "potrafi pani wszystko załatwić".
Miło, że Madzia tak twierdzi, zawsze staram się jej pomóc. Mam swoje sposoby. Dawno temu Magda miała problem z wizą, chyba do Indii. Zadzwoniła do ambasady. Tłumaczy, że jest za granicą. Że byłoby świetnie, gdyby mogła odebrać wizę na lotnisku, bo nie zdąży przylecieć do Polski między turniejami, a wszystkie formalności można przecież załatwić zdalnie. Pan z konsulatu słyszy jej drobny głos i nagle przerywa, uznając, że rozmawia z dzieckiem:
- Czy mogłaby do mnie zadzwonić twoja mama?
Idę do pracy, na wyświetlaczu numer Magdy. "Mama, proszę cię, pomóż, bo nie polecę!". Porozmawiałam z tym panem i wizy czekały na lotnisku.
Podobno wkurzała się pani na nastoletnią Magdę, że traktuje dom jak hotel.
Wkurzenie to złe słowo. Żal mi jej było, że ma taki intensywny grafik. Wpadała wieczorem, pranie, prasowanie, pakowanie ciuchów i kolejny wyjazd. Nie mogłyśmy spokojnie porozmawiać. Faktycznie mówiłam, że traktuje dom jak hotel, ale obie się z tego śmiałyśmy. Potem Magda jechała, a ja siedziałam i tęskniłam. Pamiętam, jak wylatywała na turniej 10 grudnia. Kilka dni wcześniej zorganizowaliśmy w domu Boże Narodzenie. Ugotowałam zupę rybną, upiekłam sernik, przygotowałam ryby i kapustę. Połamałyśmy się opłatkiem. 24 grudnia była jeszcze dogrywka przez telefon.
Córka ruszyła w świat jako nastolatka. Serce podchodziło pani do gardła?
Raczej nie, choć gdy leciała do Kolumbii, prosiłam, by na siebie uważała. Tyle dobrze, że podróżowała z trenerami. Na lotnisku zawsze wynajmowali samochód. Wysyłałam jej SMS-y: "Zaleciałaś? Jesteście już w hotelu? Wszystko w porządku?". Nieraz piszę co drugi dzień. Chciałabym co chwilę, ale musi mieć czas na złapanie oddechu, żeby nie narzekała, że mama wisi jej nad głową.
Urszula Radwańska tłumaczyła mi, że bardzo mało tenisistek dba o edukację. Pani córka jest tu wyjątkiem.
Nigdy nie miała problemów, by łączyć szkołę z tenisem. Od dziecka narzucała sobie odpowiedni rytm. Jest bardzo inteligentna, szybko się uczy, co też jej pomagało. Miała trudno, ale jako nauczyciel zawsze uważałam, że dziecko powinno mieć pasję.
Bywało, że Magda chciała rzucić tenis?
Pamiętam, jak raz przegrała kilka meczów z rzędu. Musiała być jakaś większa dyskusja z trenerem, bo doradził jej, żeby zadzwoniła do mamy. Magda mówiła mi, że ma dość tenisa. Odpowiedziałam: "No dobrze, masz plan B, wrócisz do Polski i będziesz studiować ukochane prawo. Będę mieć cię przy sobie. Ale nie wybaczyłabyś mi, gdybym ci nie powiedziała, że prawdziwy sportowiec po kilku porażkach walczy dalej".
I co odpowiedziała?
"Dobra mamo, cześć". Ale za dwa dni oddzwoniła, że nadal będzie grała.
Tata Magdy stwierdził niedawno, że żeby wejść do pierwszej dziesiątki rankingu WTA, trzeba wydać miliony.
Wielu młodych tenisistów od początku dysponuje dobrym zapleczem finansowym. Myśmy nie mieli pieniędzy. Przed każdym turniejem ktoś z rodziny coś dorzucał, żeby Magda mogła zagrać. Pomagali zwłaszcza dziadkowie. Co chwilę zerkaliśmy na budżet. Spaliśmy w tanich hotelach robotniczych lub schroniskach młodzieżowych. Kiedy jechaliśmy do Niemiec albo Czech, tak wytyczaliśmy trasę, żeby zrobić jak najmniej kilometrów. Pamiętam, jak Magda miała 12 lat. Pojechałyśmy do Weiblingen, gdzie dotarła do ćwierćfinału. Wyliczaliśmy z mężem, że wystartuje jeszcze w dwóch zagranicznych turniejach. Jeśli wygra i coś zarobi, zapiszemy ją na kolejne, a jeśli nie, trzeba będzie się wstrzymać, bo zabraknie środków.
Teść pomagał nie tylko finansowo, ale też logistycznie, bo oboje z mężem pracowaliśmy. Magda rano miała treningi, potem pędziła do szkoły, po lekcjach były jeszcze zajęcia ogólnorozwojowe. Dziadek zabierał kanapki, zawoził wnuczkę tu i tam.
Pani też nieraz jej towarzyszyła. Były trener córki Jakub Rękoś opowiadał, jak małej Magdzie wypadł z rakiety tłumik. Od razu pospieszyła pani z pomocą.
Nie pamiętam tej historii, ale zapewne tak musiało być. Naturalny odruch matki! Mam natomiast przed oczami, jak Magda gra z nim krótkiego tie breaka. Cały czas przy siatce, poluje na woleje, żeby tylko pokonać swojego trenera. Rękoś ostatecznie jest górą, a Magda na niego patrzy i mówi: kiedyś i tak z tobą wygram!
Profesjonalna kariera Magdy zmieniła pani życie?
Czasem proszą mnie o wypowiedź na temat córki. Zawodowo nic się nie zmieniło, prywatnie też nie. Nadal jestem mamą!
Mama Roberta Lewandowskiego słyszy czasem od ludzi, że mogłaby rzucić pracę i leżeć na Bahamach. Pani też by mogła.
Traktuję pracę jako misję, która daje mi ogromna satysfakcję. Jestem pedagogiem w szkole z internatem. Wiele dzieciaków pochodzi z mniejszych miejscowości. Chcą realizować swoje pasje, ale dojazdy zabierają sporo czasu i podcinają skrzydła. Raz zaprosiłam Magdę, żeby opowiedziała, że można osiągnąć sukces mimo przeciwności. Córka mocno się zaangażowała, zaprosiła nawet do szkoły znajomych z Drużyny Szpiku. Obie mocno włączyłyśmy się do tego projektu. Jako dawca krwi tłumaczę młodzieży, że pobranie szpiku nie boli, ale decyzja musi być przemyślana. Bo czasem znajduje się bliźniak genetyczny, ale co z tego, skoro nagle nie odbiera telefonu?
Jak to się stało, że zaczęła pani odwiedzać jako wolontariusz dziecięce oddziały onkologiczne?
Jeden z przedstawicieli Drużyny Szpiku rzucił podczas wystąpienia w naszej szkole: "fajnie byłoby, gdybyśmy się spotkali z tymi dziećmi". Musiałam dojrzeć do tej decyzji, najpierw chodziłam na oddział dla dorosłych. Jestem osobą, która silnie współodczuwa. Jeśli dobrze kogoś poznam, dzielę jego myśli i lęki. Dorosły chorujący na białaczkę pyta często: dlaczego ja? Ale dziecko w ogóle nie wie, czemu trafiło do szpitala i co się wokół niego dzieje. Przed pierwszą wizytą bardzo się bałam.
Szczypiornista Grzegorz Tkaczyk mówił mi, że gdy jego dzieci trafiły do szpitala i przechodził obok onkologii dziecięcej, wbił wzrok w ziemię. Bał się spojrzeć na małych umierających pacjentów.
To bardzo trudny temat. Kiedyś Magda kupiła maskotki i sama pojechała na oddział. Zadzwoniła w przerwie. "Mamo, tu jest trzyletni chłopczyk, który ciągle płacze i nie chce nikogo widzieć. Co ja mam mu powiedzieć?". Chłopczyk chce do mamy, a ona właśnie wyszła.
Zapytam za Magdą: co można powiedzieć takim ludziom?
Nigdy nie mówię innym matkom, że na pewno będzie dobrze. Nie pudrujemy rzeczywistości. Nie wolno mi też powiedzieć: rozumiem cię. Bo nie rozumiem jej bólu, nie mam dziecka chorego na białaczkę. Ale mogę jej zaparzyć kawę. Złapać za rękę. Posiedzieć i pomilczeć. Walka z białaczką trwa latami.
Powiedziała pani, że te wizyty bolą, czasem nawet fizycznie. A co z głową?
Zawsze wracam do domu pieszo, mimo że droga trwa dwie godziny. Albo biorę psa Maksa na dłuższy spacer. Później puszczam sobie muzykę. Ostatnio najczęściej "Lift me up" Rihanny, uspokaja mnie. Na oddziale onkologicznym skupiam się na pacjentach. Dopiero później emocje puszczają, a nogi na chwilę robią się miękkie.
W szkole różne problemy dzieciaków. W szpitalu ciężko chore dzieci. Nigdy nie miała pani dość?
Nie. Kiedy na koniec roku szkolnego dziecko ściska moją rękę i mówi "dziękuję", nic więcej mi nie trzeba. Zresztą jego uśmiechnięte oczy są dla mnie ważniejsze niż jakiekolwiek słowa. Baterie, które były na wyczerpaniu, od razu są naładowane. Pamiętam pewną mamę z oddziału onkologicznego. Wprost zapytała: "Czemu pani nie spędza soboty w domu, tylko siedzi tutaj z nami? Jak się mogę pani odwdzięczyć?". Odpowiedziałam, żeby po prostu walczyła, nic więcej. Wiem, że chorzy na mnie czekają. Więc jak mogę nie przyjść? Na oddziale onkologicznym człowiek jest bardzo samotny. Czasem naprawdę wystarczy usiąść obok i razem pomilczeć.
Dzieciaki gratulowały, gdy Magda zaczęła błyszczeć na Australian Open?
Najważniejsze mecze przypadły na końcówkę ferii. Pomagałam na półkoloniach. Dzieci pytały, czy jestem mamą Magdy. Rodzice mnie znali, więc nie miałam wyjścia: przyznawałam się! Dostałam też wiele wiadomości z gratulacjami.
Tata Magdy podobno na jej meczach nie może wytrzymać nerwowo.
To samo mi ostatnio powiedział! Pytam go: oglądałeś mecz? A on, że nie, bo kosztuje go to za dużo zdrowia. Ja też przeżywam, ale tłumaczę sobie, że po prostu muszę. Nie opuszczam żadnej transmisji. Wierzę, że przekazuję jej swoją energię i spokój. Patrzę w ekran, zaciskam pięści i powtarzam: "Trzymaj, Magda, trzymaj! Dawaj!".
Kiedy zakochała się pani w tenisie?
Mąż mnie wszystkiego uczył i wszczepił miłość do tej dyscypliny. "Zobacz, to jest ścięta". "A teraz zagrał z rotacją, trudna do odebrania". Pomalutku się wdrażałam. W przypadku turniejów transmitowanych w nocy cała nasza rodzina miała pobudkę.
Pani córka powiedziała w wywiadzie dla "Wyborczej", że ludzie wolą bajkowe historie, a jej taka nie jest.
Ma rację. O niektórych zawodnikach pisze się, że są czystymi talentami. Magdzie nigdy tego talentu nie brakowało, ale mówiono o niej wyłącznie w kontekście ciężkiej pracy. Opowieści, że ktoś doszedł do sukcesu krok po kroku gorzej się sprzedają. Bardziej chwytliwie byłoby, gdyby wszyscy teraz krzyczeli: "Boże, skąd ona jest?! Nieznana dziewczyna w pierwszej dwudziestce rankingu!". Tyle że takie bajki się nie zdarzają. Z drugiej strony, to normalne, że dziennikarze interesują się pierwszą dziesiątką albo spektakularnymi sukcesami. Sam pan widzi: zadzwonił pan do mnie tylko dlatego, że córka zrobiła coś nieoczekiwanego. Na Magdę nikt nie liczył, a ona wyrównała w Australian Open wyniki Igi i Agnieszki Radwańskiej, które też docierały do półfinałów.
Jaka jest geneza ostatniego sukcesu Magdy?
Z tenisem jest jak z puzzlami – wszystkie elementy muszą do siebie pasować. Przez lata zawsze czegoś brakowało. A to nieszczęśliwe losowanie, a to kontuzja i pierwsza operacja kolana w momencie, w którym się rozkręcała. Znów trzeba było się trochę cofnąć.
Trenerzy Mark Gellard i Iain Hughes dali jej więcej spokoju, pomogli Magdzie poukładać sferę mentalną i kliknęło. Widać było to już w Billie Jean King w zeszłym roku. Iga nie mogła przyjechać, Magda była naszą pierwszą rakietą i wygrała wszystkie swoje mecze. Pokonała Madison Keys czy Karolinę Pliskovą. Kolejny sygnał: United Cup w Australii. Magda lubi te rozgrywki, zawsze czuje wsparcie innych tenisistów. Tam też ładnie pograła. Australian Open to przypieczętowanie bardzo dobrego okresu.
Jak wyglądała wasza rozmowa po turnieju?
Udało mi się dodzwonić krótko po półfinale:
- Wiem, że jest ci trochę żal, bo byłaś tak blisko. Ale zagrałaś super turniej. Jeszcze będzie szansa. Gdy emocje opadną, zrozumiesz, jaki sukces osiągnęłaś.
- No wiem, mamo...
Jeśli w środku nocy wygrywa, jestem w świetnym humorze i na dokładkę puszczam sobie jeszcze jakiś film. Trzeba się wyciszyć, uspokoić. Trochę trwa, zanim zasnę. Cokolwiek się nie wydarzy, staram się myśleć pozytywnie. Przecież zawsze jest kolejny turniej. Po każdej porażce piszę córce, że bardzo ją kocham. I jestem z niej dumna. Nie tylko z wyników, ale przede wszystkim z tego, jakim jest człowiekiem.
12 lutego obchodziła urodziny. Czego jej pani życzyła?
Powiedziałam jej, żeby spełniło się jej największe marzenie. Wspomniała wówczas o wygraniu Wielkiego Szlema, więc życzyłam właśnie tego. Chciałabym, żeby szła dalej. Kiedy osiągnie się sukces, trzeba odpowiednio ustawić myślenie. Zdystansować się, do tego, co się zrobiło, a jednocześnie być pewnym siebie. Nie nakładać na siebie presji. Bardzo się cieszę, że po latach bardzo ciężkiej pracy Magda doczekała się sukcesu, na który zasłużyła.
Kiedy upiecze pani sernik?
Trener Magdy lubi mazurka z malinami i czekoladą.
To może trzeba teraz robić dwa ciasta?
Aż tak dobrze nie ma. Jako mama muszę pilnować, żeby nie jedli za dużo słodkiego.
Rozmawiał: Dariusz Faron, Wirtualna Polska