16 czerwca 2018 roku Bianca Andreescu skończyła 18 lat. Miała na koncie debiut w Wimbledonie, trzy wygrane mecze w głównym cyklu i wróżby ekspertów o dużej karierze. Mówiono jej, że ma wyjątkowy talent, ale wtedy była to jeszcze historia jakich wiele. Ot, utalentowana tenisistka z pierwszymi, zauważalnymi sukcesami.
Minęło 456 dni i Andreescu miała na koncie tytuł mistrzyni US Open, ulicę swojego imienia w rodzinnej Mississaudze i święto swojego imienia w Toronto. Osobiście gratulowali jej premier Kanady oraz burmistrzowie największych miast. Bijący rekordy popularności raper Drake dobijał się do niej w mediach społecznościowych, żeby przekazać jak dumna jest z niej Kanada, a Jimmy Fallon zapraszał do swojego kultowego programu. - Wyjechała do Nowego Jorku jako nastolatka, a wróciła jako królowa tenisa - relacjonowała CBC, kanadyjska telewizja publiczna.
Długi zjazd
"Biankomania" nie trwała długo. Po US Open Andreescu rozegrała pięć meczów, a później zniknęła ze światowych kortów na ponad rok. Przerwa została dodatkowo wydłużona przez pandemię koronawirusa, ale w pierwszej kolejności wynikała z problemów zdrowotnych, a konkretnie - z łąkotką.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co on zrobił?! Genialny rzut z... kolan
COVID-19 też jednak dał w kość Kanadyjce. Najpierw zaraził się jej trener, przez co ona sama wylądowała na izolacji, później ukochana babcia przez miesiąc walczyła o życie w szpitalu, a na koniec sama uzyskała pozytywny wynik testu. Sezon 2021, stojący pod znakiem przeróżnych zakazów i ograniczeń, wyssał z niej całą energię i odebrał radość z uprawiania sportu. "Potrzebuję dodatkowego czasu na reset" - napisała na Instagramie, przy okazji informując o kolejnej przerwie w startach. Później wyznała, że miała już dość tenisa i nie do końca wiedziała czy to rzeczywiście przerwa, czy może koniec.
- Dosłownie chciałem rzucić ten sport. Było aż tak źle. Nie chciałam ani słyszeć, ani myśleć o tenisie. Ani o czymkolwiek, co by go przypominało. Po trzech miesiącach zdałam sobie sprawę: "O cholera, naprawdę za nim tęsknię" - otworzyła się w wywiadzie dla "The Guardian".
Piekarnia w Indian Wells już czynna
Wcześniej Andreescu miała ręce, które trzymając rakietę potrafiły zdziałać cuda i wprawić w zakłopotanie nawet Serenę Williams. Mogło się jednak wydawać, że po osiągnięciu gigantycznego sukcesu w Nowym Jorku, wszystko inne, łącznie z naturą, było przeciwko niej. Natomiast ostatnimi czasy, gdy okoliczności zdają się sprzyjać, Kanadyjka wypada znacznie bladziej pod kątem sportowym. Odkąd na dobre wróciła do rywalizacji, w starciach z zawodniczkami z pierwszej dziesiątki ma bilans 2-7.
To między innymi konsekwencja pojedynku z Igą Świątek w maju zeszłego roku. Wówczas Polka miała problemy tylko w pierwszym secie, którego wygrała po tie-breaku. Drugiego zdobyła w niemal tradycyjny dla siebie sposób - wygrywając do zera.
W Indian Wells "piekarnia" Igi Świątek też już zdążyła się otworzyć. "Bajglem", czyli setem wygranym do zera, poczęstowała w meczu drugiej rundy Claire Liu. Kalifornijka musiała przełknąć gorzką pigułkę, ale nie jest odosobniona w tym niemiłym doświadczeniu. Świątek potraktowała w ten sposób sześć z ośmiu ostatnich przeciwniczek, które pokonywała.
Creme de la creme
Pojedynek Świątek z Andreescu to jednak przede wszystkim starcie dwóch byłych mistrzyń turnieju w Indian Wells. Nasza reprezentantka broni tytułu wywalczonego przed rokiem, natomiast Kanadyjka była najlepsza w 2019 roku. To był jej pierwszy wygrany turniej WTA i niejako bilet wstępu do czołówki kobiecego tenisa, w której choć nie gościła długo, za to narobiła dużo szumu.
Tenisowy ogród w Indian Wells, dopieszczony pod każdym względem przez bajecznie bogatego właściciela turnieju, to również miejsce, w którym Andreescu najdobitniej zdała sobie sprawę z dręczących ją problemów. - Jako obrończyni tytułu zostałam zakwaterowana w najpiękniejszym domu na czas turnieju. Siedziałam w nim i rozglądam się po jego pięknych zakątkach z myślą, że powinnam być tak szczęśliwa i tak wdzięczna, że w nim jestem, że wygrałam poprzednią edycję. Ale nienawidziłam tego - wróciła do mrocznego dla siebie 2021 roku w wywiadzie dla "The Guardian".
Teraz jest już prawie jak za starych, dobrych czasów. Niezaszczepiony Novak Djoković co prawda nie mógł wziąć udziału w zawodach, ale na miejscu swoboda jest nieporównywalnie większa względem edycji sprzed dwóch lat. Kalifornijscy kibice, bez obaw o dystans społeczny, mogą zasiąść obok siebie na trybunach ogromnego kortu centralnego.
Podczas sesji wieczornej szóstego dnia rywalizacji nie powinno ich zabraknąć. Spotkanie Świątek z Andreescu jest raptem jednym z dwóch na etapie III rundy, w którym naprzeciw siebie staną mistrzynie wielkoszlemowe. Start o godzinie 2:00 w nocy z poniedziałku na wtorek. Transmisję przeprowadzi Canal+ Sport. Relacja tekstowa na żywo na portalu WP SportoweFakty.