Zakończył się jeden z pięciu zaplanowanych w tym sezonie turniejów ATP Challenger Tour w Czechach. Te zawody, na których byliśmy, pokazały, jak wiele brakuje polskiemu tenisowi do czeskiego "bogactwa" talentów.
Korty klubu SC Ostrawa położone są na skraju ogromnego parku ciągnącego się wzdłuż rzeki Ostrawicy, jednego z dopływów Odry. Nie dojeżdża tam komunikacja miejska, więc żeby tam dotrzeć, trzeba przespacerować się po dzielnicy, w której dominują stare, ale zadbane wille.
W samym klubie dostępnych jest 15 kortów ziemnych. Tenisiści podczas Ostra Group Open by Moneta korzystali z trzech z nich, jeśli chodzi o mecze, a kolejne trzy przeznaczone były do treningów. Jedynym miejscem, w którym można spędzić czas poza turniejowymi zmaganiami, jest niewielka restauracja. Nie ma tu żadnych wielkich atrakcji, ekspozycji sponsorów czy miejsc, gdzie można odpocząć od fruwającej w powietrzu żółtej piłki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to się nazywa urlop! Relaks Jędrzejczyk pod palmami
Polskie turnieje o poziom wyżej?
To spory kontrast, jeśli porównamy to do turniejów tej samej rangi rozgrywanych w Polsce. Tylko że w Czechach w ubiegłym roku było ich sześć, a u nas trzy. W kalendarzu na ten sezon do końca lipca mamy wpisany jeden, a Czesi już pięć.
Tylko w Poznaniu czy w Szczecinie, czyli podczas imprez, w których tenisiści tak chętnie biorą udział, jest znacznie bogatsza oferta. I dla zawodników, i dla kibiców.
Sęk jednak w tym, o czym się przekonaliśmy, że w Ostrawie "tej bogatszej oferty" nikt specjalnie nie potrzebuje. Kibice wypełnili trybuny i tak do ostatniego wolnego miejsca. Powodem wysokiej frekwencji była zapewne także obecność Gaela Monfilsa, półfinalisty Rolanda Garrosa (2008) i US Open (2016) i byłej szóstej rakiety rankingu ATP.
Czy w Polsce byłoby podobnie? Mam wątpliwości. Pekao Szczecin Open i Poznań Open wpisały się do kalendarza wydarzeń i zapadły w świadomość mieszkańców. Takie tłumy można tam jednak spotkać tylko podczas finałów. W Ostrawie na próżno było szukać jakichkolwiek plakatów informujących o turnieju. Czesi po prostu interesują się tenisem. Nie tylko tym na poziomie Top 20 światowego rankingu.
Ilość nie jakość
Z drugiej strony organizacja polskich turniejów jest lepsza od tych w Ostrawie czy Libercu, ale niewiele z tego wynika, przynajmniej dla samych zawodników. Niestety w tym wypadku istotna jest ilość, a nie jakość. W tym roku Czesi będą mieć co najmniej pięć imprez ATP Challenger Tour oraz cztery ITF-y. My na razie możemy poszczycić się Challengerem w Poznaniu i ITF-em we Wrocławiu.
Każdy turniej to szanse na punkty dla tenisistów. Organizatorzy mogą podarować w sumie trzy dzikie karty, zwykle dwie z nich trafiają do miejscowych zawodników. Do tego dochodzą eliminacje oraz gra podwójna. Każda okazja do zdobywania doświadczenia, ale przede wszystkim punktów jest niezwykle cenna. Logistyka nie jest tak kosztowna, jak w przypadku zagranicznych wyjazdów.
Z turniejowego dobrobytu mogliby korzystać również polscy tenisiści. Do Ostrawy z Wrocławia można dojechać samochodem w trzy godziny, to zdecydowanie wygodniejsza opcja niż samolot. Tymczasem na starcie pojawiło się tylko... trzech polskich zawodników. Filip Peliwo odpadł w II rundzie kwalifikacji, pokonując wcześniej Karola Drzewieckiego w bardzo dyskusyjnych okolicznościach (więcej na ten temat pisaliśmy TUTAJ>>>>). Następnie Drzewiecki w duecie z Szymonem Walkowem przegrali w I rundzie gry podwójnej.
Nie trzeba być gościnnym
Sami Czesi bardzo skorzystali na tym turnieju i fakcie, że w tym czasie rozgrywane były kwalifikacje do ATP 1000 w Madrycie oraz podobnej wielkości Challenger w Rzymie. Na starcie nie stanęły gwiazdy i to było szansą dla miejscowych tenisistów.
W turnieju głównym wystąpiło aż sześciu Czechów, do ćwierćfinału dotarło dwóch, a ostatecznie całą imprezę wygrał Zdenek Kolar. W grze podwójnej wystąpiło pięć par z czeskimi akcentami, a jedna z nich dotarła do półfinału.
Jednym z największych beneficjentów Challengera w Ostrawie wydaje się Jakub Mensik. 17-latek przegrał ostatecznie w II rundzie z Shintaro Mochizukim, ale dopiero po tie-breaku w trzecim secie. Trudne, ale też bezcenne doświadczenie ma więc już za sobą. W deblu to właśnie ten zawodnik wraz z Daliborem Svrciną zanotował półfinał. Za kilka lat będzie o nim głośno.
W Top 300 rankingu singlowego jest sześciu czeskich tenisistów, a przypomnijmy, że w przypadku męskiego tenisa w Czechach mówi się o kryzysie. W Top 300 gry pojedynczej kobiet jest aż 15 zawodniczek, z czego aż 10 w Top 100! My mamy sześć tenisistek i czterech tenisistów.
Z pokolenia na pokolenie
Najpopularniejszy sport w Czechach to hokej na lodzie, natomiast niektórzy mieszkańcy uważają, że drugim jest właśnie tenis. Z czego to wynika? Czesi odnosili w przeszłości mnóstwo sukcesów, m.in. za sprawą Martiny Navratilovej czy Ivana Lendla. Popularność przekuli w budowę kortów tenisowych, a te są dostępne nawet w mniejszych miejscowościach. Przy okazji dobrze funkcjonują kluby tenisowe, a trenerami najbardziej utalentowanych zawodników są byli tenisiści.
Ciekawym przypadkiem jest Jaroslav Pospisil, który ma już co prawda 42 lata, ale jest grającym trenerem Vita Koprivy. W tym sezonie dwukrotnie stanął ze swoim podopiecznym po tej samej stronie siatki. Trenerami zostali też m.in. Radek Stepanek, Frantisek Cermak, Leos Friedl czy Petr Pala. W naszym kraju niewielu byłych zawodników decyduje się na taki krok, by współpracować z tenisistami z czołówki.
Duża dostępność obiektów, dobry system szkoleniowy, więcej turniejów w kraju sprzyjają "produkcji" znakomitych tenisistów. Za wynikami idą pieniądze, a te pozwalają je inwestować w przyszłość.
Czy turnieje w Polsce są lepsze, jeśli chodzi o organizację? Tak. Ale jest ich za mało. Większość mieszkańców naszego kraju wie, kim jest Iga Świątek, ale czy to wystarczy do tego, żeby tenis, jako dyscyplina był jeszcze popularniejszy, a liderka miała swoich następców?
Czytaj też:
Udzieliła konkretnej odpowiedzi. Świątek powiedziała, co jest najgorsze w tenisie