Gdy 25 kwietnia Jan-Lennard Struff odpadł w kwalifikacjach do turnieju ATP Masters 1000 w Madrycie, z pewnością nie myślał, że 12 dni później będzie o nim tak głośno. Tymczasem sprawy potoczyły się niesamowicie. Niemiec wszedł do drabinki jako "szczęśliwy przegrany", wygrał sześć kolejnych meczów i został pierwszym w historii lucky loserem w finale imprezy złotej serii. W decydującym pojedynku uległ jednak Carlosowi Alcarazowi (4:6, 6:3, 3:6).
- Oczywiście, chciałem przejść całą drogę i zdobyć tytuł, ale gdyby ktoś dwa tygodnie temu powiedział mi, że zagram w finale, wziąłbym to bez wahania. Jestem dumny ze sposobu, w jaki grałem - przyznał podczas konferencji prasowej, cytowany przez atptour.com.
W finale ofensywnie i odważnie grający Niemiec sprawił wiele problemów faworyzowanemu Alcarazowi. - Źle zacząłem, a w końcówce pierwszego seta nie wykorzystałem swoich szans. W drugim zagrałem niesamowicie. Jednak w trzeciej partii on mnie przełamał i był już na fali, a ja nie mogłem go zatrzymać - analizował.
- Jeśli da mu się czas na wykonywanie uderzeń, jest po prostu za dobry. Próbowałem wywierać na nim presję i atakować, bo on lubi długie wymiany, jest bardzo szybki i fizycznie jest lepszy ode mnie. Miałem plan, ale na koniec on okazał się za dobry i gratuluję mu - dodał.
- To była niesamowita podróż od wejścia do drabinki jako "szczęśliwy przegrany" do finału. Mam nadzieję, że doda mi to motywacji na najbliższe miesiące. To dla mnie dotychczas największe osiągnięcie w karierze - podkreślił 33-latek z Warstein, który wciąż pozostaje bez tytułu w głównym cyklu w singlu.
Zawrotne tempo sukcesów Carlosa Alcaraza. "Jestem tenisistą finałów"
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: podnosiła sztangę i nagle upadła. Przerażające wideo