Magdalena Fręch to trzecia najlepsza polska tenisistka, która regularnie rywalizuje w wielkich turniejach. Z trwającej rywalizacji w Cincinnati 77. rakieta świata odpadła w pierwszej rundzie eliminacji, po porażce z zaledwie osiemnastoletnią Lindą Noskova.
Z kolei w Montrealu Polka musiała uznać wyższość Brazylijki Beatriz Haddad Mai. Zapytaliśmy Tomasza Wolfke, jak ocenia potencjał naszej reprezentantki. - Tenisistek jak Magda Fręch, jest pewnie na świecie około pięćdziesięciu. Pewnie raz jedna z nich będzie zajmowała miejsce trzydzieste w danym okresie, druga pięćdziesiąte, a za kilka miesięcy zamienią się pozycjami. To w dużej mierze kwestia bieżącej dyspozycji - mówi Tomasz Wolfke w rozmowie z WP SportoweFakty.
Osiągnięcie i tak jest wybitne
Polka nie zaliczy do udanych także poprzedniego turnieju wielkoszlemowego, w którym brała udział. W Wimbledonie przegrała pierwsze spotkanie z Ons Jabeur, zajmującą piątą pozycję w rankingu WTA.
ZOBACZ WIDEO: Zaskoczył żonę podczas tańca. Tak zareagowała
- Mówiąc, że takich jak ona jest wiele, absolutnie nie chcę jej niczego umniejszać. Zajmowanie miejsca w czołowej setce rankingu, w globalnej dyscyplinie, którą uprawia masa osób, nie jest przecież powodem do wstydu. To wybitne osiągnięcie. Na poprzednim turnieju wielkoszlemowym wprawdzie nie poszło jej najlepiej, jednak miejsce, które zajmuje w rankingu, nie ułatwia sytuacji. Jak już w pierwszej rundzie wpada się na zawodniczkę ze ścisłej czołówki światowej, taką pokroju Ons Jaber, która na trawie umie grać, trudno coś zrobić. Może gdyby wylosowała jakąś Hiszpankę, typu Sara Sorribes, pewnie miałaby większe szanse - zauważył Wolfke.
Będzie lepiej?
Polka ma już 25 lat. Czy w przyszłości może zapukać do świata wielkiego tenisa? - Myślę, że nie. Wiele w jej grze zapewne się nie zmieni. To nie będzie dużo lepsza zawodniczka, której forma nagle wystrzeli nie wiadomo jak. Osiągnęła swoje maksimum. Brak jej przyłożenia. Jest solidna, dużo biega, przebija, ale to za mało, by skutecznie rywalizować na trawie. Granie z kimś, kto na tej trawie grać potrafi, nie jest wcale przyjemne. Na pocieszenie zostaje natomiast około 60 tysięcy funtów za odpadnięcie w pierwszej rundzie. By jednak się znaleźć w takim miejscu, trzeba na to zapracować - odpowiada autor wielu książek.
Fręch nie musi natomiast się martwić o godny byt. - Jak się jest w pierwszej setce, czyli ma się gwarantowaną grę w Wielkim Szlemie, a więc cztery razy w roku dostaje się te 60 tysięcy funtów, to wystarcza na wszystko. Trenera i dowolny kalendarz startów. Nie trzeba szukać żadnych pokazówek. Można z tego sportu wyżyć - zauważa komentator.
"Nie jesteśmy tenisową potęgą"
Jedna kwestia niepokoi naszego rozmówcę. - Dobrze, że w trakcie turnieju wielkoszlemowego Polskę reprezentuje kilka nazwisk. Zwykle zawodniczek i zawodników jest pięcioro, sześcioro. Mam na myśli singla. Troszkę niepokojące natomiast było to, co się w tym roku działo w juniorach. Tam brakowało nazwisk reprezentujących nasz kraj. Zarówno zawodnicy, jak i zawodniczki szybko odpadają z turniejów. Niemniej tenis w Polsce chce trenować bardzo wiele dzieci. W wielu ośrodkach odmawiają miejsc, bo ich zwyczajnie nie ma. To może napawać optymizmem i dawać nadzieję, że pojawią się następcy - podkreśla.
Duże zainteresowanie nie bierze się znikąd. Wielka w tym zasługa liderki rankingu WTA, która zaraża swoją pasją najmłodszych - Efekt Świątek na pewno jest, na który jeszcze trochę trzeba będzie poczekać, ale systemu nadal nie ma. Dobrze, że ITF myśli o dzieciach, wdrożył odpowiednie metody i najmłodsi grają mniejszymi rakietami, żeby się nie zrażać. Tak naprawdę nie jesteśmy jednak krainą tenisową. Nie ma sensu się oszukiwać. Prędzej siatkarską - podsumował Tomasz Wolfke.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Bezlitosna prognoza eksperta ws. Magdy Linette. "Szansa, że coś jeszcze wygra, jest niewielka"
- Alcaraz: Hurkacz? Będzie świetna zabawa