Kolejna Polka coraz bliżej Świątek. "Byłam tak zdesperowana, że próbowałam nawet pijawek"

Instagram
Instagram

26-letnia Magdalena Fręch pozostaje w cieniu Igi Światek, ale w tym roku zrobiła gigantyczny postęp, a na korcie zarobiła 600 tysięcy dolarów. Jej droga do elity była bardzo wyboista. Jeszcze niedawno zmagała się z problemami finansowymi i depresją.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Za panią najlepszy sezon w karierze. Tylko w 2023 roku zarobiła pani na korcie prawie 600 tysięcy dolarów i jest na rekordowo wysokim 63. miejscu w rankingu WTA. To chyba dobrze, że nie rzuciła pani wszystkiego, choć był taki pomysł.[/b]

Magdalena Fręch (63. tenisistka rankingu WTA): Przez dziewięć miesięcy walczyłam z kontuzją nadgarstka. Wtedy faktycznie często zastanawiałam się, czy nie lepiej skończyć z tym wszystkim. Dwa dni trenowałam, a kolejne dwa walczyłam z bólem. Stan niepewności utrzymywał się tak długo, że bardzo mocno odbijało się to na psychice. Diagnoza niby była optymistyczna, ale żaden lekarz nie był w stanie mi pomóc.

Co konkretnie się działo?

Miałam przewlekły stan zapalny nadgarstka. Robiłam cuda, by wszystko wróciło do normy. Nie pomagały żadne leki, zastrzyki, zabiegi. Byłam tak zdesperowana, że próbowałam nawet pijawek, akupunktury i innych niekonwencjonalnych metod. Mimo to codziennie budziłam się z bólem i zastanawiałam się, co dalej. Kontuzja, która powinna być wyleczona w kilka dni, blokowała mnie przez blisko rok. Wychodziłam na trening, a po dwóch uderzeniach rakietą już wiedziałam, że nie dam rady i muszę wracać do domu. Wszystkie przewidywania lekarzy były błędne.

Ale nie zrezygnowała pani?

Tak, bo chyba ciągle liczyłam, że coś się zmieni. Postanowiłam grać z kontuzją, ale gdy w Australii rozegrałam najgorszy mecz w życiu, już poważnie myślałam o porzuceniu tenisa. Byłam na dnie sportowym i psychicznym. W trakcie meczu nie potrafiłam trafić backhandem w kort. Ostatecznie postanowiłam, że jeśli w ciągu najbliższych kilku tygodni ból nie zniknie, to kończę. Miałam już dość ciągłej niepewności i tego, że po przebudzeniu pierwszą rzeczą, którą robiłam, było sprawdzenie nadgarstka. Zresztą ból był tak duży, że przeszkadzał w normalnym życiu. Nie byłam w stanie nacisnąć klamki w drzwiach, czy zawiązać włosów. To strasznie mnie dołowało. Z dnia na dzień traciłam nadzieję. Nic mnie nie cieszyło. Straciłam przyjemność nawet z tenisa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: w Polsce odwołują mecze. A w Rosji? Spójrzcie sami

Było aż tak źle?

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że byłam wtedy w depresji. Przez cały czas myślałam tylko o nadgarstku. Nie mogłam robić tego, co kocham. Nie wiedziałam nawet, czy ból kiedykolwiek minie. To był naprawdę straszny okres, po którym został ślad w psychice i do dziś zmagam się z konsekwencjami.

Co ma pani na myśli?

Gdy tylko pojawia się choćby niewielki ból, od razu pojawia się też strach, że to znów się powtórzy. Stałam się przewrażliwiona na tym punkcie i to dotyczy nie tylko nadgarstka, ale także innych części ciała. Gdy coś zaczyna boleć, nie czekam nawet chwili, od razu działam.

Jak ostatecznie poradziła sobie pani z tą kontuzją?

W akcie desperacji postanowiliśmy sprawdzić inny naciąg i rakietę. Chyba po dwóch tygodniach od zmiany naciągu zauważyłam, że ból jest mniejszy. Poszliśmy tym tropem i faktycznie po około miesiącu dolegliwości zniknęły. Okazało się, że wszystkiemu winny był sprzęt, który wymuszał nienaturalny ruch ręki. Nikt na to wcześniej nie wpadł, bo byliśmy przekonani, że to zwykła kontuzja przeciążeniowa. Każdy trening pogarszał sprawę, dlatego tak długo nie było postępu.

W tym sezonie rozegrała pani aż 71 meczów, czyli niewiele mniej niż choćby liderka rankingu WTA, Iga Świątek. Czy to znaczy, że problemy z kontuzją to już przeszłość?

To chyba pierwszy rok w mojej karierze, gdy zagrałam praktycznie wszystkie turnieje w kalendarzu WTA, a część z nich zaczynałam od eliminacji. Mam jednak nadzieję, że to już przeszłość, a w kolejnych sezonach meczów będzie nieco mniej. Szczerze mówiąc, po wygraniu turnieju w Hiszpanii czułam, że organizm doszedł do granicy wyczerpania. Po występie w Billie Jean King Cup byłam już tak zmęczona, że przez 10 dni nie robiłam dosłownie nic. Zresztą, to były najdłuższe wakacje w moim życiu, bo od sportu odpoczywałam aż 22 dni.

Magdalena Fręch to obecnie trzecia najlepsza polska tenisistka po Idze Światek i Magdzie Linette. Jej największym sukcesem jest awans do 3 rundy Wimbledonu w 2022 roku
Magdalena Fręch to obecnie trzecia najlepsza polska tenisistka po Idze Światek i Magdzie Linette. Jej największym sukcesem jest awans do 3 rundy Wimbledonu w 2022 roku

Awans do pierwszej setki rankingu WTA oznacza nie tylko ogromny skok sportowy, ale także finansowy. Wiele lat musiała pani dokładać, by walczyć o realizację marzeń?

Nie pochodzę z bogatego domu, a w naszej rodzinie nigdy tenis nie był najważniejszy. Chyba tylko raz zdarzyło się, że musiałam pożyczyć pieniądze od rodziców na bilet, by polecieć na jakiś turniej. Gdy nie było pieniędzy, to albo odpuszczałam turniej, albo wybierałam wyjazd na zawody bliżej domu. Można powiedzieć, że karierę planowałam budżetowo. Musiałam szybko przejść z wieku juniora do seniora, bo koszty były zbyt duże. Nawet gdy w 2018 roku awansowałam do turniejów Wielkiego Szlema, to wciąż nie wychodziłam na zero. Na szczęście nie trzeba było dokładać aż tak dużo. Ogromna w tym zasługa także związku tenisowego, którego wsparcie pozwoliło załatać dziurę w moim budżecie, a program Lotosu pozwolił kontynuować karierę na wysokim poziomie.

Jaki trzeba mieć budżet, aby walczyć o czołową setkę najlepszych tenisistek świata?

To indywidualna sprawa, bo wiele zależy od wyboru poszczególnych turniejów. Nie sądzę jednak, by dało się to zorganizować za mniej niż pół miliona złotych. To oczywiście nakłada dodatkową presję na zawodniczkę i dlatego tak trudno pokonać granicę, gdy tenis staje się już dochodowym zajęciem. Zresztą nawet w tym roku jeździłam na turnieje tylko z trenerem. Dopiero w kolejnym sezonie postaram się powiększyć team na większość turniejów.

Ta niepewność była dla pani problemem we wcześniejszych sezonach?

Obecnie mam bufor bezpieczeństwa i praktycznie nie muszę przejmować się, czy wystarczy mi na wyjazd na jakiś turniej. Nawet jeśli przegram, to wiem, że nic złego się nie stanie. Wcześniej takiego komfortu nie miałam i to bardzo utrudniało. Teraz skupiam się tylko na grze, jest mi dużo łatwiej. Poza tym, gdy częściej się wygrywa, to w naturalny sposób mam większe zaufanie do siebie. Już wiem, że mogę rywalizować z czołowymi zawodniczkami jak równa z równą.

Kiedy nastąpił przełom?

W 2021 roku wygrałam turniej WTA 125, a chwilę później przeszłam do drugiej rundy Indian Wells i awansowałam do pierwszej setki rankingu. Wtedy już wiedziałam, że jestem w stanie wygrywać ważne mecze.

Do niedawna trenowała pani głównie w Łodzi, ale ostatnio częściej zaczęła się chwalić zdjęciami z Dubaju. Skąd ten pomysł?

Faktycznie spędzam tam więcej czasu, a chodzi przede wszystkim o lepszą pogodę do treningów i logistykę. Z Dubaju jednym lotem mogę dotrzeć praktycznie w każde miejsce na świecie. Nie jestem zresztą jedyna, bo w okresie przygotowawczym jest tutaj mnóstwo tenisistów.

Koszt rocznego wynajmu normalnego mieszkania w Dubaju wynosi od 100 do 250 tysięcy złotych. Drogo.

Jeśli porównamy to do Łodzi, czy Warszawy, to rzeczywiście kwota robi wrażenie, ale ceny w Dubaju to jednak i tak nic w porównaniu do cen w popularnym centrum dla tenisa, czyli Monako. Gdy zobaczyłam, że tam trzeba mieć milion złotych, by wynająć mieszkanie, to natychmiast porzuciłam pomysł, by tam zamieszkać. Na razie muszę solidnie popracować, by dorobić się swojego mieszkania w takich miejscach.

Jak wygląda życie w Dubaju?

Dubaj to nie Arabia Saudyjska, ani bardzo muzułmański kraj, więc można powiedzieć, że na co dzień żyje się tu całkiem europejsko. Mieszka tutaj mnóstwo cudzoziemców, a poza nawoływaniami na modlitwę trudno odczuć, że jest się w innym kulturowo obszarze. Szczerze mówiąc, nie odczułam na sobie wrogiego podejścia do kobiet. Przez ostatnie dwa lata nie spotkała mnie żadna nieprzyjemna sytuacja.

Było coś, co panią zaskoczyło?

Okazało się, że aby załatwić jakąkolwiek sprawę w urzędzie, trzeba ubrać się w odpowiedni strój, a przede wszystkim zakryć kolana. Bez tego kobieta nie zostanie w ogóle wpuszczonym do budynku. Ja nie mam z tym problemu. Szanuję ich kulturę i wiem, że jestem tu gościem. Nie ma to jednak wpływu na moją codzienność. Nie trzeba tu chodzić w chustach.

Wróćmy do tenisa. Obecność Igi Świątek pomaga, czy przeszkadza? Jest ona dla pani punktem odniesienia?

Każda z nas jest inna i ja doskonale zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę grać jak ona. Nie mam nawet zbliżonych warunków fizycznych. Nie mam takiej siły i dynamiki. Staram się budować swoją grę na tym, co jest moim atutem. Staram się nie patrzeć na innych i robić swoje. Nie zazdroszczę jej jednak aż tak dużego zainteresowania mediów oraz tego, że praktycznie każdy jej krok jest skrupulatnie opisywany.

W światowym tenisie jest jednak pani ewenementem, bo wciąż pani trenerem jest człowiek, który uczył panią tego sportu jeszcze jako dziecko. Jak to możliwe, że współpraca z Andrzejem Kobierskim trwa tak długo?

Nawet niedawno o tym rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy nie trenowali wspólnie od dziecka, to możliwe, że dziś już nie trenowalibyśmy razem. Można powiedzieć, że trener nie tylko uczył mnie tenisa, ale także organizował wszystko, co było potrzebne do rozwoju kariery. We wcześniejszych latach zdarzały się trudne momenty i mnóstwo razy kończyliśmy współpracę. Ostatecznie jednak nigdy się na to nie zdecydowaliśmy, a ja wiele mu zawdzięczam. Teraz jestem na innym etapie, widzę efekty, a my cały czas idziemy do przodu. Moim kolejnym celem jest awans do Top50 rankingu WTA.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Rywalka Świątek uciekła z kraju
Świątek wyjaśniła zniknięcie wstążki w barwach Ukrainy

Źródło artykułu: WP SportoweFakty