Brutalna prawda o polskim tenisie. "Nigdy nie był dyscypliną, która bardzo interesuje państwo"

Getty Images / Christian Kaspar-Bartke / Od lewej: Magdalena Fręch, Iga Świątek, Maja Chwalińska, Katarzyna Kawa, Dawid Celt
Getty Images / Christian Kaspar-Bartke / Od lewej: Magdalena Fręch, Iga Świątek, Maja Chwalińska, Katarzyna Kawa, Dawid Celt

- To, że Świątek jest numerem jeden, a Hurkacz siedem na świecie, nie jest dużą zasługą związku tenisowego. Przebijają się jednostki, a nie wychowankowie jakiegoś systemu - mówi Marcin Matkowski, były znakomity tenisista.

W ostatnim czasie polski tenis przeżywa zdecydowanie najlepszy okres w swojej historii. W końcu od kilku lat najlepszą tenisistką świata jest Iga Świątek, a czołowym zawodnikiem globu Hubert Hurkacz. Do tego regularnie w Wielkich Szlemach występują Magda Linette oraz Magdalena Fręch.

Wielkie sukcesy często niosą za sobą kolejne utalentowane pokolenia, modę na dyscyplinę. Koronnym przykładem w naszym kraju jest siatkówka czy skoki narciarskie, w których popularność Adama Małysza dała nam Kamila Stocha, a potem Dawida Kubackiego oraz Piotra Żyłę.

Brutalna prawda

Czy wyniki Świątek i Hurkacza przełożą się na dobro tenisa za kilka lat? - pytamy Marcina Matkowskiego. - Trudno powiedzieć. Na pewno na razie po ich sukcesach nie powstały jakieś programy tenisowe. Cały czas jest tak samo. Mówiąc brutalnie, przebijają się jednostki, a nie wychowankowie jakiegoś systemu - zaznacza w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szalony taniec mistrzyni olimpijskiej z Tokio! Fani są zachwyceni

Były znakomity zawodnik nie ukrywa, że szum medialny, który się pojawił, faktycznie może pomóc młodszym tenisistom oraz tenisistkom w zdobywaniu sponsorów, lecz do zbadania efektu osiągnięć wcześniej wspomnianej dwójki będzie trzeba poczekać jeszcze kilka lat i wówczas sprawdzić, czy wzrosła liczba licencji zawodniczych. Na razie się na to nie zanosi.

- Im więcej młodzieży będzie ćwiczyło, tym większa szansa na jakieś talenty. Ale niestety  słyszałem, że nie ma jakiegoś większego zainteresowania wśród dzieci i mam żal, że tego zainteresowania nie rozkręcono. W przeszłości byli Agnieszka Radwańska czy Jerzy Janowicz, ja także grałem i również tamten moment nie został do końca wykorzystany - podkreśla nasz rozmówca.

Państwo nie patrzy przychylnie na PZT?

Jako przykład nie do końca udanego działania Matkowski wskazuje miejscowość Kozerki spod Warszawy, gdzie powstała największa akademia z kortami. - Tylko że nie jest to jakiś centralny ośrodek szkolenia, a ładny klub. Nie posiada wielkiej liczby zawodników z całej Polski, dlatego nie spełnia wcześniej założonego zadania - zwraca uwagę.

- To, że Iga Świątek jest numerem jeden, a Hubert Hurkacz siedem na świecie, nie jest dużą zasługą związku. Na pewno są rzeczy, które mógłby on zrobić lepiej. Aczkolwiek tenis chyba nigdy nie był dyscypliną, która bardzo interesuje państwo, a to są naczynia połączone - dodaje.

Matkowski przypomina jednocześnie, że w ostatnich czasach Polski Związek Tenisowy przechodził turbulencje. W 2022 roku ujawniono, że były już prezes związku - Mirosław Skrzypczyński, miał dopuszczać się przemocy seksualnej wobec dziewcząt. Co więcej, przez wiele lat miał znęcać się fizycznie i psychicznie nad swoją żoną oraz córką. Ostatecznie jednak niczego nie udowodniono.

Włoski przykład

Jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym przykładem na wręcz wzorowy system szkolenie są Włosi, którzy w ostatnich latach podbijają światowe korty. Wśród mężczyzn numerem jeden jest przecież Jannik Sinner, a w czołowej setce rankingu znajduje się dziewięciu tenisistów z Półwyspu Apenińskiego (stan na 27.09 - dop.red.). Co więcej, większość z nich to 21-23 latkowie. Trochę słabiej jest u pań, ale cztery zawodniczki w top 100 (stan na 27.09 - dop.red.), to nadal niezły rezultat.

Na zdjęciu: Jannik Sinner
Na zdjęciu: Jannik Sinner

Radosław Szymanik, były tenisista, a obecnie trener oraz komentator zaznacza, że we Włoszech przede wszystkim zainwestowano w szkoleniowców i to im, a nie graczom, płaci związek. Dzięki temu trenerzy zostali doszkoleni, wysłano też na kursy wielu byłych zawodników oraz zawodniczek, aby w pewnym sensie ponownie z nich "skorzystać".

- Wprowadzono również kanał tenisowy, który przez 24 godziny na dobę transmitował różnego rodzaju zawody młodzieżowe czy amatorskie. Uczono ludzi tej dyscypliny, przyzwyczajano sponsorów. To były takie marketingowe i PR-owe działania, które spowodowały, że tenis stał się nie tylko rozpoznawalny, ale przede wszystkim zrozumiała przez zwykłego kibica czy zjadacza chleba - opisuje nasz rozmówca.

- Tego wszystkiego nie zrobiono od razu. Plan ewoluował latami. Są miejsca, gdzie najlepsi tenisiści oraz tenisistki w różnych kategoriach wiekowych mogą razem rywalizować. A co najważniejsze, mają tam ludzi z doświadczeniem. Dzieciaki muszą się same między sobą prześcigać i we Włoszech to się dzieje - dodaje.

Aczkolwiek podkreśla, że w Polsce pewna część planu szkolenie także istnieje. Posiadamy, chociażby system turniejowy, który działa prawie idealnie. Problemem jest jednakże brak przestrzeni dla zawodników i zawodniczek do wspólnych treningów oraz rywalizacji. Jak zwraca uwagę, mamy w naszym kraju wiele osób grających w tenisa, lecz każdy robi to na własny koszt.

- Łatwiej ministerstwu zacząć program budowania od dołu, tworzenia miejsc, gdzie można się rozwijać, a dzieciaki miałyby łatwiejszy dostęp do nich. Nie trzeba wtedy inwestować w osobę, ale w infrastrukturę. Dodatkowo powinno się doszkolić trenerów oraz osoby współpracujące i im zapłacić, ponieważ one będą cały czas ze związkiem. Młodzież wchodzi oraz wychodzi, ktoś może złapać kontuzję czy się zakochać i zrezygnować z trenowania. Wówczas pieniądze zostaną przepalone - podsumowuje Radosław Szymanik.

Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty