Bohaterowie sezonu: Andy Roddick

Rok po zawstydzającym Wimbledonie Andy Roddick ponownie stanął w chwale na korcie centralnym najsłynniejszego turnieju świata. Po raz trzeci przegrał w finale z Rogerem Federerem, ale potwierdził, że należy do światowej czołówki.

W tym artykule dowiesz się o:

Od sierpnia 2006 roku ten najlepszy amerykański zawodnik nie wypadł z dziesiątki rankingu, więc dlaczego mówimy o jego powrocie? Bo zdominowana przez Federera rywalizacja zawęża znaczenie słowa elita. Przynależy do niej ten, kto potrafi zmusić szwajcarskiego mistrza do wysiłku.

Był 5 lipca, dzień po amerykańskim święcie narodowym. Federer stał przed szansą na zostanie arcymistrzem Wielkiego Szlema, Roddick szukał drugiego wielkoszlemowego tytułu. Nigdzie, nawet w Nowym Jorku, nie grało mu się lepiej niż na londyńskiej trawie. Czterokrotnie triumfował w pobliskim Queen's, a w klubie All England na najsłynniejszej murawie świata trzykrotnie zatrzymywał go już Federer.

Zastopował go także tego lipcowego popołudnia sezonu minionego. Roddick walczył dzielnie - przez 77 gemów, przez 4 godziny i 16 minut. Ameryka kocha wprawdzie tylko zwycięzców, ale po epickiej porażce 14:16 w piątym secie A-Rod i tak nie mógł opędzić się od ofert telewizyjnych występów. Ten wimbledoński finał otworzył wrota obu jego bohaterom: Federerowi do miana najwybitniejszego tenisisty w historii, a Roddickowi do serc kibiców.

Jest być może największym wygranym roku, w którym de facto... niewiele wygrał. 27. w karierze tytuł w hali w Memphis był jedynym tytułem zgarniętym przez niego w tym niezapomnianym sezonie. Sezonie, który teoretycznie był najmniej obfity w całej jego karierze (w 2006 roku też wygrał jeden turniej - w Cincinnati - ale była to seria mistrzowska).

Co sprawiło, że numer jeden amerykańskiego tenisa znów elektryzował liczne grono swoich fanów? Trener Larry Stefanki? Małżonka Brooklyn? Stop. Ta błękitnooka blondynka, robiąca furorę topmodelka obserwująca mecze z trybun, też szybko skupiła watahę wielbicieli z operatorami telewizji w pierwszym szeregu.

Nie wypada nie wierzyć Roddickowi, że szybko usidlona (miała lat 21) żona dała mu pozytywnego kopa samymi stwierdzeniami, że "grasz świetnie" i "słodko wyglądasz w swoich szortach". W półfinale Wimbledonu przeciw Murrayowi, imiennikowi ze Szkocji, biegał Andy do siatki 68 razy, wciąż mając przeciw sobie londyńską publiczność.

Niestety, druga połowa sezonu przyniosła rozczarowanie. Nie dość, że Brook popisywała się w serwisie Twitter znacznie bardziej wymyślnymi pstryczkami (tak uzgodnili) w stronę współmałżonka (np. Andy moczył się w dzieciństwie i dlatego nigdy nie nocował u kolegów), to na dodatek przyplątała się kontuzja.

Lewe kolano zatrzymało go przed występem w Masters. Wcześniej, choć szkoda umniejszać osiągnięcie Łukasza Kubota (gładkie 6:4, 6:2 nad rekordzistą świata w prędkości serwisu), łamiący rakietę Roddick znacznie bardziej mógł rozpaczać po szybkim odpadnięciu (już w III rundzie) z "jego" US Open. To w nowojorskim parku Flushing Meadows zdobył w 2003 roku swój jedyny wielkoszlemowy tytuł.

Komentarze (0)