Już we wtorek Iga Świątek rozpocznie grę na Wimbledonie. Z jednej strony to miejsce dla niej wyjątkowe, gdzie w 2018 roku odniosła ogromny sukces, wygrywając juniorskiego singla. Z drugiej - wciąż jest to jedyny turniej Wielkiego Szlema, na którym w grze seniorskiej nie zdołała przejść fazy ćwierćfinału.
Czy w tym roku będzie inaczej? Argumentów przeciw jest wiele - obecny sezon jest dla Polki najgorszy od kilku lat. Nasza tenisistka nie wygrała jeszcze żadnego turnieju, w wielu z nich ponosząc niespodziewane porażki.
Optymizmem powiało dopiero pod koniec maja. Wkroczenie na trawiastą nawierzchnię na turnieju w Bad Homburg nie okazało się bolesne - w Niemczech Iga Świątek dotarła do finału (pierwszy raz w tym sezonie), po drodze odnosząc m.in. zwycięstwo nad Jasmine Paolini, rozgrywając być może swoje najlepsze spotkanie w karierze na trawie.
ZOBACZ #dziejesiewsporcie: Krychowiak wpadł w zachwyt podczas podróży
W finale lepsza okazała się już Jessica Pegula, ale wiara w sukces Polki wśród kibiców jest większa, niż jeszcze w połowie miesiąca.
Czy w udany występ swojej młodszej koleżanki w Londynie wierzy także Urszula Radwańska? Pierwszy mecz Iga Świątek rozegra już we wtorek (ok. 15.00), a jej rywalką będzie Polina Kudermetova.
Zwyciężczyni juniorskiego Wimbledonu z 2007 roku zabrała głos na temat szans Świątek w rozmowie z WP SportoweFakty.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Czy po turnieju w Bad Homburg jest w pani więcej optymizmu i wiary w sukces Igi Świątek na Wimbledonie niż jeszcze tydzień temu?
Urszula Radwańska, polska tenisistka, była 29. zawodniczka rankingu WTA: Z tego turnieju na pewno trzeba wyciągnąć dużo pozytywów, jednak niestety nie stawiałabym Igi w roli faworytek Wimbledonu. Bardzo bym chciała jej dużego sukcesu w Londynie, jednak wszyscy wiemy, że trawiasta nawierzchnia jej po prostu nie sprzyja i niweluje atuty.
Które najmocniej?
Przede wszystkim topspinowy forehand i kick-serwis z drugiego podania, które gdzie indziej są jej dużą bronią. To odbicie piłki jest tam dużo niższe niż na innych nawierzchniach i nie robi przeciwniczkom krzywdy.
Sam awans do finału, pierwszego w tym sezonie, można traktować jako przełamanie?
Dobrze, że tuż przed Wimbledonem nabrała więcej pewności siebie. Na pewno to duży krok do przodu. Iga nigdy nie ukrywała, że na trawie nie czuje się swobodnie, ale to może wyzwolić w niej sporo pozytywnej energii.
W tym roku widać było u niej sporo nerwowości, bo ona na pewno ma większe ambicje niż odpadanie z turniejów na etapie ćwierćfinałów czy wcześniej.
A pani zdaniem tej krytyki w ostatnich miesiącach było zbyt dużo? Czy od byłej liderki rankingu mamy prawo wymagać od niej nie schodzenia z pewnego poziomu?
Na pewno Iga przyzwyczaiła nas do zwycięstw, bardzo długo była przecież numerem jeden. Nie zapominajmy jednak, że nadal jest w czołowej "10" rankingu, wciąż jest wśród najlepszych i moim zdaniem jeszcze wskoczy na pozycję liderki.
Ludzie mają prawo krytykować, jednak fajnie, żeby to była krytyka konstruktywna, z ust ludzi, którzy wiedzą o czym mówią. Sportowców nie trzeba bronić za wszelką cenę, krytyka nie jest czymś złym, ale musi być poparta argumentami. Bezsensowny jest hejt, co wciąż się zdarza. To na pewno jej nie pomaga.
Ale czy ten hejt w ogóle do Igi Świątek dociera? Trudno mi sobie wyobrazić, by po porażkach przeglądała komentarze internautów...
Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że nie czytam komentarzy, ale przeglądając internet napotykam się na różne wypowiedzi nt. Igi, tego chyba nie da się całkowicie przeskoczyć. Ona też musiałaby chyba mieszkać na bezludnej wyspie, żeby całkowicie się od tego odciąć. Ale na pewno odcina się od komentarzy internautów, które czasami są krzywdzące.
W ostatnim czasie sporo słów krytyki spadło na trenera Wima Fissette'a, który na początku ich współpracy publicznie zapowiadał wprowadzenie nowych elementów w grze Świątek. Nie tylko kibice, ale też byli tenisiści i trenerzy uważają, że tego na razie nie widać.
Rzeczywiście, do tej pory ciężko zauważyć wyraźne zmiany w jej grze. Ale może być tak, że te zmiany są wprowadzane, na treningu to widać, ale na meczu już niekoniecznie. Tam dochodzi przecież stres i emocje, używa się przede wszystkim znanych nawyków. Czasami potrzeba wielu miesięcy, żeby nowe elementy pokazać w trakcie rywalizacji.
Daria Abramowicz wyznała niedawno, że w trudnym dla siebie okresie, związanym m.in. z zawieszeniem za wykrycie w jej organizmie niedozwolonego środka, Iga Świątek zwróciła się o radę m.in. do Rafaela Nadala. W trakcie swojej kariery pani też szukała wsparcia u swoich tenisowych autorytetów?
Po pierwsze, to wcale się jej nie dziwię, że odezwała się do tak wielkiej postaci. Skoro ma z nim tak świetny kontakt, to czemu nie spróbować i poszukać wsparcia? Ja nigdy nie miałam takiej sytuacji jak Iga, jednak pamiętajmy, że miałam trochę łatwiej, bo obok mnie była Agnieszka.
Zawsze się wspierałyśmy, pytałyśmy o opinię, miałam blisko tenisistkę ze światowego topu, która mogłaby posłużyć swoją radą. Iga, w cudzysłowie, jest sama, nie ma blisko osoby, która była w takiej sytuacji, dokładnie wiedziałaby, co się wtedy czuje.
A jak się czuje Urszula Radwańska? Za chwilę miną dwa miesiące od pani ostatniego występu na turnieju w Gruzji. Skąd tak długa przerwa w środku sezonu?
Aktualnie mam trochę problemów ze zdrowiem. Nie chcę o tym dużo mówić, jestem jeszcze na antybiotykach, ale już niedługo. Zamierzam wrócić do treningów i pod koniec lipca znów pojawić na korcie. Liczę, że zdążę na turniej WTA w Warszawie, taki jest plan.
Nadal wierzy pani w powrót na wysoki poziom?
Ta wiara we mnie cały czas jest, ciągle mam w sobie motywację, by próbować. Moim celem jest powrót do czołowej "100" rankingu, czas pokaże, czy mi się to uda. Ale z drugiej strony wiem, że jeśli nie, to też nie będzie koniec świata. Wcześniej chciałam to zrobić za wszelką cenę, teraz podchodzę do tego bardziej zdrowo, nie szarżuję i potrafię odpuścić. Liczy się zdrowie.
Ambicja wciąż jednak się nie zmienia, nadal daję z siebie 100 procent.
A 100 procent wystarcza przy tak intensywnym kalendarzu? Mówi się o tym od lat, jednak turniejów tenisowych jest coraz więcej. Jest to duży problem? Ostatnio głos w tej sprawie zabrała nawet Iga Świątek.
Bez dwóch zdań. Sezon trwa przecież już od końcówki grudnia, do Australii trzeba przecież lecieć wcześniej, czasami nawet jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. A dla wielu tenisistów cykl kończy się dopiero w listopadzie. Sezon jest więc bardzo długi, w żadnym innym sporcie nie ma takiej sytuacji. To tak naprawdę 10 miesięcy latania po całym świecie, co jest bardzo obciążające.
Już nie raz były propozycje zmian, protesty zawodników, na razie tego jeszcze nie widać.
A gdyby miała pani na jeden dzień władzę i mogła wprowadzić zmiany w zawodowym tenisie, co jako pierwsze przychodzi do głowy?
Na pewno wspomniane skrócenie sezonu, choćby o miesiąc. Fajnie, gdyby trwał maksymalnie do początku października. Zmieniłabym też różnice w zarobkach między kobietami a mężczyznami. Tenisistki wciąż zarabiają dużo mniej, na szczęście zmieniono to już na Wielkich Szlemach.
Przy takich dyskusjach najczęściej pojawia się argument, że męski tenis jest po prostu bardziej popularny.
Ten argument zupełnie do mnie nie trafia, nie uważam, by męski tenis był bardziej popularny. Przecież to mężczyźni najczęściej grają swoje mecze w prime-time, więc nic dziwnego, że oglądalność ich meczów jest wyższa. Dostają najlepszy czas telewizyjny i to jest tego skutek.
A kobiecy tenis jest być może nawet ciekawszy, ze względu na większą różnorodność i dużą liczbę niespodzianek. Kobiety dają z siebie tyle samo wysiłku, co mężczyźni, więc nie wiem, skąd tak duże różnice w zarobkach. Dla mnie to niezrozumiałe.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty