Ostatni raz takie emocje związane z występami naszych rodaków towarzyszyły „nam” prawie 30 lat temu, kiedy w ćwierćfinałach wielkoszlemowych imprez grał Wojciech Fibak. Przez kolejne lata Polacy bezskutecznie próbowali nawiązać do tych sukcesów z różnych przyczyn - braku warunków, sponsorów, wiary w zwycięstwo...
Od niedawna, wszystkie te rzeczy posiada Agnieszka Radwańska, obalając jednocześnie mit twierdzący, że „w Polsce się nie da”. Od samego początku swojej kariery nieraz udowadniała wszystkim, że bez względu na ranking i osiągnięcia swoich przeciwniczek, nikogo się nie boi. Rezultat? W swojej „kolekcji” ma już Marię Szarapową, Martinę Hingis, Venus Williams, Jelenę Dementiewą, a ostatnio powiększyła ją o Swietłanę Kuzniecową i Nadię Pietrową, co zaowocowało pierwszym w karierze ćwierćfinałem turnieju wielkoszlemowego.
Osiągnięcie to jest bez precedensu, gdyż tymi wynikami „Isia” zaczęła kreślić nie tylko nową historię polskiego tenisa ale także światowego. Niewiele jest zawodniczek, które potrafiły zaistnieć w tenisie w tak krótkim czasie, w tak imponującym stylu, bez pomocy agencji menedżerskich i tuzina „dzikich kart”, trenując na „własnych śmieciach”, a nie w akademiach tenisowych na Florydzie. Ciekawe tylko, czy po takim sukcesie Agnieszka wreszcie zasłuży sobie na miano jednego z najlepszych sportowców Polski? W tym roku, wyżej uplasowali się przedstawiciele dyscyplin, które na świecie wyraźnie ustępują tenisowi pod względem popularności. Jak widać, w naszym kraju w dalszym ciągu liczą się tylko medale zdobyte w imprezach rangi mistrzowskiej, a jak wiadomo, w tenisie są one przyznawane jedynie podczas Igrzysk Olimpijskich. Miejmy nadzieję, że za sprawą Radwańskiej, oczy kibiców nad Wisłą bardziej otworzą się na ten sport.
Podsumowując tegoroczny Australian Open, nie można pominąć sukcesu odrodzonej Marty Domachowskiej. Zawodniczka borykająca się przez dłuższy czas z różnej natury problemami, pomimo odpadnięcia z turnieju w IV rundzie, wygrała w Melbourne... wiecej pojedynków od Radwańskiej, bowiem do turnieju przebijała się przez eliminacje. W imponującym stylu rozbijała kolejne rywalki, a w meczu z Venus Williams tanio skóry nie sprzedała. Tym samym zagrała na nosie wszystkim znawcom i prorokom, którzy ogłosili, że „Domachowska się skończyła”. Po swoim największym osiągnięciu w karierze, Marta znów cieszy się tenisem i z optymizmem patrzy w przyszłość.
Śledząc sukcesy naszych zawodniczek w Melbourne, wielu z nas marzyło o tym, aby któraś z nich zagrała w meczu finałowym. Niestety, tym razem jeszcze tak się nie stało, a tego zaszczytu (ku wielkiej uciesze męskiej części publiczności), dostąpiły Maria Sharapowa i Ana Ivanović. Pierwsza z nich wprawiała w osłupienie wszystkich oglądających spotkania z jej udziałem, swoją genialną dyspozycją podczas całego turnieju. Dawno nie widziano Maszy tak świetnie grającej, odprawiającej z kwitkiem takie zawodniczki, jak Justine Henin, Lindsay Davenport czy Jelena Jankovic. Grając w ten sposób, w pełni zasłużyła sobie na zwycięstwo w całym turnieju. Jej finałowa przeciwniczka też nie powinna wyjechać z Antypodów smutna, gdyż od poniedziałku będzie numerem 2 na świecie, co jest jej najwyższym rankingiem w karierze.
Turniej męski to istne lato pełne niespodzianek, a analizując składy finalistów z lat poprzednich, można stwierdzić, że nową świecką tradycją stały się występy „czarnych koni” turnieju w decydującym starciu. O ile Novak Djoković należał do grona faworytów już na samym początku turnieju, to chyba nikt o zdrowych zmysłach nie przypuszczał, że po drugiej stronie siatki, naprzeciw Serba stanie w niedzielę Francuz Jo-Wilfierd Tsonga. Rafael Nadal pewnie długo będzie kiwał głową z niedowierzaniem, w jaki sposób w półfinale został zmieciony z kortu przez zawodnika znad Sekwany.
Nie mniej się będzie głowił Roger Federer, dla którego półfinałowa porażka z Djokoviciem, to pierwsza w Melbourne od 2005 roku. Szwajcar uciekł spod noża już w III rundzie, kolejnemu bałkańskiemu zawodnikowi, ekscentrycznemu Janko Tipsareviciowi, dając innym graczom sygnał, że nie jest w najwyższej dyspozycji. Fakt ten bezlitośnie wykorzystał wspomniany już Djoković i nie pozwolił Federerowi wygrać nawet seta. Uskrzydlony pokonaniem tenisowego herosa Serb nie dopuszczał innej możliwości niż zwycięstwo w całej imprezie. Pomimo kłopotów w pierwszym secie, zdołał pokonać rewelacyjnego Tsongę i sięgnąć po pierwszy w karierze wielkoszlemowy skalp.
Tenisowa karuzela jedzie dalej, w najbliższym czasie będzie kręcić się dosłownie na całym świecie, bo w Azji, Europie, na Bliskim Wschodzie, Ameryce Południowej i Środkowej, więc niewiele zdążymy odpocząć od tenisowych wrażeń. Może chociaż odespać się uda...
autorka jest sześciokrotną mistrzynią Polski w tenisie