Andy Roddick, 28 lat, numer jedenaście rankingu ATP (foto PAP/EPA)
"New York Times" zastanawia się w czwartek nad przyczynami problemu. Powód pierwszy to według dziennika globalizacja tenisa i zmiana układu sił: w Top 10 reprezentowanych jest dziewięć państw, a w Top 25 znajduje się siedmiu Hiszpanów. Powodem drugim ma być niesamowite podniesienie się poziomu białego sportu na całym świecie. Amerykanie już nie dominują tak jak u zarania rankingu, w latach 70-tych.
Przed zadaniem rozwoju amerykańskich tenisistów Patrick McEnroe, brat słynniejszego Johna, został postawiony w 2008 roku. Podobną funkcję w brytyjskiej federacji, ale do zrewidowania w najbliższym okresie w związku ze współpracą z Federerem, pełni Paul Annacone, także Amerykanin. - Każdy chce widzieć szybkie zwycięstwa w Wielkim Szlemie. Tak się nie da. Potrzeba lat, nawet dziesięciu. Zakładając klasę plastyczną nie wychowa się w pierwszym tygodniu Picasso - mówi McEnroe.
Sytuację, gdy amerykańskiego tenisisty po raz pierwszy w historii brakuje w Top 10 rankingu ATP, Brad Gilbert porównuje do baseballu. - Yankees. Co roku oczekuje się od nich, że wygrają World Series - mówi uznawany za wielkiego stratega medalista olimpijski z Seulu. - Przywykliśmy do sukcesów - tłumaczy doświadczony Michael Russell.
27 turniejów wielkoszlemowych minęło odkąd Andy Roddick sięgnął po ostatni amerykański tytuł, w Nowym Jorku w 2003 roku. Z odbywającej się w tym tygodniu imprezy Masters 1000 w Toronto wycofał się zarówno on, jak i druga rakieta USA, John Isner. W Kanadzie Stany miały dwóch reprezentantów: Russella, którego w I rundzie pokonał Sam Querrey (cztery tytuły w sezonie, mniej tylko od Nadala), a ten z kolei uległ w II rundzie Andersonowi z RPA.