Łukasz Iwanek: Nie wolno wątpić w Justine!

Sezon 2010 miał być wielkim powrotem Justine Henin. Trudno jednoznacznie ocenić postawę Belgijki. Finał Australian Open wskazywał, że po odpoczynku szybko powróci dawna twarda jak skała Justine, potem szyki pokrzyżowały jej kontuzje. Nie radzę w nią jednak wątpić, bo ta gorzka pigułka tylko ją zmotywuje do jeszcze cięższej pracy. A poza tym jak można po jednym sezonie jej powrót oceniać jako porażkę, przecież ona z nie takich opresji wychodziła.

W tym artykule dowiesz się o:

Kiedy w pierwszym starcie po 1,5 rocznej nieobecności w Brisbane osiągnęła finał wydawało się, że to tylko kwestia czasu, gdy filigranowa Belgijka znowu będzie czarować na światowych kortach. Przegrała po niesamowitym dreszczowcu z Kim Clijsters. Potem doszła do finału Australian Open przegrywając jedynie z Sereną Williams. Wszystko zdawało się zmierzać w dobrym kierunku. Widzieliśmy nową Justine, jeszcze bardziej agresywną, z równie piorunującym jak kiedyś bekhendem, ale z lepszym forhendem, lepiej radzącą sobie w grze przy siatce.

Jej kolejny udany start to półfinał w Miami i porażka z Clijsters po kolejnym gigantycznym widowisku. Wreszcie w kwietniu w Stuttgarcie Henin zdobyła swój pierwszy od 2008 roku tytuł i tuż przed Roland Garros jej gra się załamała. W Madrycie w I rundzie przegrała z mającą tydzień konia Aravane Rezaï, a potem w swoim królestwie na Roland Garrros, gdzie triumfowała w 2003 roku i w latach 2005-2007, w 1/8 finału pokonała ją Samantha Stosur. To najgorszy wynik Belgijki na paryskiej mączce od 2004 roku, gdy odpadła w II rundzie. Przed Wimbledonem, który tak bardzo chciała wygrać, zdobyła tytuł w 's-Hertogenbosch. W All England Club w 1/8 finału los zetknął ją z Clijsters i znowu górą była jej rodaczka.

Na tym kończą się tegoroczne dokonania Henin, która później pauzowała do końca sezonu z powodu kontuzji prawego łokcia. I można zadać pytanie: po co ci to Justine było? Po co ci był potrzebny ten powrót? Nie lepiej było pozostać pierwszą liderką kobiecych rozgrywek, która zakończyła karierę? Te argumenty można jednak bardzo łatwo obalić. Dwa finały w pierwszych startach po powrocie to nic? Przecież wygrała dwa turnieje, fakt nieduże, ale powiększyła swoją kolekcję trofeów. W swoim paryskim królestwie poniosła pierwszą od 2004 roku porażkę, ale tak naprawdę powiedzieć, że ten powrót był katastrofą to wielkie nadużycie.

Justine wiedziała, że nie będzie łatwo. Tonowała nastroje nawet po finale Australian Open mówiąc, że forma ma przyjść dopiero na Wimbledon. I nie dowiemy się czy tak faktycznie by się nie stało, gdyby nie dopadły ją problemy natury zdrowotnej. Na powrót Henin wszyscy czekaliśmy z ogromną niecierpliwością, z wielkimi oczekiwaniami. Nie był to powrót z przytupem, tak jak w przypadku Clijsters, ale wielkiej tragedii też nie było. Można powiedzieć pierwsze koty za płoty, nie każdy powrót może być tak efektowny, jak w przypadku Clijsters. Widocznie taka wirtuozerka, jak Justine potrzebuje więcej czasu.

Jestem pełen nadziei, że Justine będzie jeszcze trząść kobiecymi rozgrywkami. Mam dziwne przekonanie graniczące z pewnością, że dopiero w sezonie 2011 filigranowa Belgijka pokaże swoje prawdziwie wielkie oblicze dawnej kilerki niszczącej kolejne rywalki. Nie po to wróciła, by po pierwszym oblanym teście się poddać.

Źródło artykułu: