Poprzedni rekord kobiet w Wielkim Szlemie padł rok temu także w Melbourne, na korcie 11, kiedy po 4h19' Czeszka Barbora Záhlavová Strýcová pokonała 7:6(5), 6:7(10), 6:3 Rosjankę Reginę Kulikową, choć mogło skończyć się już dzięki siedmiu meczbolom w drugim secie. Schiavone-Kuzniecowa to drugi najdłuższy mecz kobiet wśród udokumentowanych w historii, a jako rekordowy podaje się ten z I rundy turnieju w Richmond w 1984 roku, gdy Vicki Nelson-Dunbar po 6h31' wygrała 6:4, 7:6(11) z Jean Hepner, a jedna tylko wymiana z 643(!) uderzeniami trwała wtedy 29 minut.
W IV rundzie Aussie Open herosem w spódnicy zostaje Schiavone, 30-latka, która przed rokiem ośmieliła się marzyć i sięgnęła w Paryżu po tytuł wielkoszlemowy, jedyny w historii włoskiego tenisa kobiet. Już na świeczniku dzięki niesztampowej grze, niezmiennie podziwiana za wytrwałość, teraz - gdy większość tenisistek w jej wieku ma już w życiu inne zajęcie - wpisuje sobie do CV udział i zwycięstwo w historycznym meczu (obroniła sześć meczboli), który sam żadnego tytułu jej nie przyniesie, ale da jeszcze jeden wpis jej nazwiska do annałów tenisa.
CZYTAJ: Po porażce Szarapowej nie ma już w AO byłych mistrzyń
Zachowując proporcje, wydaje się, że spotkanie Schiavone-Kuzniecowa zupełnie słusznie można odnieść do legendarnej już bitwy między Isnerem a Mahutem (70:68 w piątym secie) w ubiegłorocznym Wimbledonie. Panie, choć także grające na wysokim poziomie, nie zdobywają jednak jak mężczyźni tak wielkiej ilości tzw. wolnych punktów, samym serwisem, co nie znaczy, że nie walczą równie dzielnie. Brawa od publiczności na Hisense Arena zebrała zarówno Schiavone, która biegając od lewej do prawej popisała się szczególnie przy obronie meczboli, jak i Kuzniecowa (prowadziła w bilansie spotkań 7-3).
Schiavone postawiona została w decydującym secie w roli Mahuta, bo to on musiał przeciw Isnerowi serwować, by utrzymać się w meczu. Zanim obie przedłużyły tę epicką partię, włoska mistrzyni Roland Garros powróciła od 2:4. "Schiavo" serwisu jak Mahut nie ma i musiała trzykrotnie serwować na mecz, by w końcu wykonać zadanie. Wcześniej stała pod ścianą: przy 7:8 było już 0-40, a w jej kolejnym gemie serwisowym kolejne trzy szanse meczowe dla Rosjanki. A w międzyczasie 0-40 przy serwisie Kuzniecowej! Ach ten kobiecy tenis! Charakterystyczne jednak, że znakomici sportowcy zachowują zimną krew wtedy kiedy trzeba i tak było z tymi dwiema mistrzyniami Wielkiego Szlema.
W sposób świadczący o wielkiej klasie, przy okazji napotykając na pomoc ze strony rywalki, Schiavone zlikwidowała sześć meczboli, w czym pomógł jej serwis, ale zaraz potem także wielki zmysł do tenisa, czego brakuje wielu zawodniczkom bazującym na sile uderzeń. Zrobił się dramat: przy 9:9 dwie kolejne piłki zostały przez Kuzniecową podarowane starszej mediolance, gdy Rosjanka najpierw miała przy siatce otwarty kort, a potem stojąc w 3/4 swojej połowy posłała kros w aut. Gdy niecałego kwadransa brakowało do czterech godzin na zegarze, serwująca po raz pierwszy na mecz Schiavone straciła podanie po spektakularnej akcji przy siatce. Za chwilę było oczywiście kolejne przełamanie, tym razem dla Schiavone (11:10), po czym rywalki oddały się w ręce fizjoterapeutów.
Gdy Kuzniecowa po masażu mięśni ud wyrównała wynik passing shotem, zabawa zaczęła się na nowo, a ostatnie przełamanie - tym razem decydujące - nastąpiło przy 14:14, gdy Schiavone przy rozstrzygającej piłce wygrała wymianę wolejową, po czym tylko rakietą wsparła się przed upadkiem na kort. Po raz trzeci serwując na wygranie tej batalii, powróciła od 0-30 i uderzeniami znad głowy wypracowywała meczbol po meczbolu: przy pierwszym nawet nie ruszyła do płaskiego forhendu Swiety, przy drugim nie udała się akcja serw&wolej, przy trzecim w końcu znalazła się przy siatce w sytuacji, w której nie mogła już zmarnować szansy.