Grająca na początek sesji siódmego dnia Australian Open Woźniacka pokonała Sevastovą i udała się na konferencję z mediami, gdzie popisała się już w piątek, kiedy poprosiła o śmieszne pytania, krytykowana za udzielanie wciąż tych samych odpowiedzi, ale za to - co podkreśliła - wciąż na te same pytania. Po meczu IV rundy pojawiła się historia o kangurze, na pytanie na otwarcie, dotyczące nie meczu a najbardziej ekscytującej rzeczy, którą zrobiła.
- Chciałam wrócić, by przeprosić jeżeli wyrządziłam jakąś szkodę albo sprawiłam, że wasza praca stała się trudniejsza - zaczęła potem wyjaśnienia Dunka. - Wymyśliłam historię o kangurze, ponieważ brzmiała lepiej niż faktycznie to miało miejsce. Po prostu wpadłam na bieżnię elektryczną, to ten mój blond. Nie chciałam źle. Wytłumaczyłam wszystko telewizji i duńskiej prasie. Myślę jednak, że jestem dobrą aktorką i może dostałabym rolę w jakimś filmie - zaznaczyła.
Zagadnięta o ewentualną irytację złym wymawianiem jej nazwiska podczas wcześniejszej konferencji, tej od razu po meczu: - Od kiedy byłam mała Duńczycy mieli trudności z poprawnym wymawianiem i mówili Wozniacki, więc ja także powiedziałam Wozniacki. Zostałam przy tym i pomyślałam, że tak powinno na razie zostać. Polacy nazywają mnie Woźniacki lub Woźniacka [transkrypcja konferencji nie rozróżnia tych dwóch form].
Nietrudno się domyślić, że to zakochany tak samo w tenisie, jak i speedwayu red. Tomasz Lorek zapytał Woźniacką o "wspaniały" Stadium Park w Kopenhadze i czerwcowe Grand Prix na żuzlu: - Oglądałam raz te zawody kilka lat temu. Myślę, że są interesujące, ponieważ zarówno Polacy, jak i Duńczycy są nieźli w tym sporcie. Fajnie gdy możesz dopingować swoich reprezentantów.