Po obowiązkowym spotkaniu z mediami miała iść spać. Mecz ze Swietłaną Kuzniecową trwał 4h44' (- Spoglądałam na zegar i mówiłam sobie: "Brawa Francesca, jesteś mocna fizycznie"), zakończył się rezultatem 16:14 w decydującym secie. Wygrała Schiavone, mistrzyni Roland Garros 2010. - Mam nadzieję, że pewnego dnia pokażę synowi dvd ze swoimi sukcesami - powiedziała Włoszka, która już zapewniła sobie awans na co najmniej czwarte miejsce w rankingu po zakończeniu wielkoszlemowego turnieju w Melbourne. Marzenia o starciu z Henin w IV rundzie nie spełniła, ale zyskała miejsce w historii. Co dalej? - Gdy ma się jednego dolara, chce się mieć drugiego, potem trzeciego i bla bla bla. Taki jest sport. To pasja i tylko z nią da się iść naprzód.
Francesca Schiavone, 30 lat, jako pierwsza Włoszka wygrała turniej Wielkiego Szlema (foto PAP/EPA)
W karierze Kuzniecowej to porażka po największej liczbie niewykorzystanych szans. - Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jestem religijna i wierzę w Boga: jeżeli On pozwala mi przez to przejść, nie spuszczam głowy i pracuję jeszcze ciężej. Rosjanka z całą powagą potwierdziła, że... chciała pobić rekord Isnera i Mahuta: - Ale najwyraźniej nie wyszło. Ona skończyła mecz wcześniej niż myślałam - powiedziała zawodniczka z Sankt Petersburga. - Nie pamiętam co działo się przy sześciu meczbolach, ale nie sądzę, że były to łatwe piłki. Czasami nie wiedziałam nawet kto prowadzi. Mecz mógł potoczyć się inaczej przy tak wielu sytuacjach... To był po prostu dzień Franceski. Mimo wszystko czułam jednak, że to ja byłam na korcie lepsza. Być może za kilka dni obejrzę sobie wideo i zrozumiem lepiej co się stało.