Oczekuję więcej od Janowicza - II część rozmowy z Radosławem Szymanikiem, kapitanem kadry narodowej

Sezon w wykonaniu biało-czerwonych i tenisowej kadry narodowej podsumowuje Radosław Szymanik, kapitan reprezentacji. Dlaczego Polska, z zawodnikiem na początku drugiej połowy Top 100 i czołowymi deblistami świata, gra w trzeciej lidze Pucharu Davisa?

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Straszak: Mecz, który mógł zmienić wszystko odbył się w marcu 2010 roku.

Radosław Szymanik: - Tak ważny był ten pojedynek z Finami w Sopocie. Nie ulega wątpliwości, że byliśmy faworytami. Też dlatego, że po raz pierwszy i - do tej pory - ostatni zagraliśmy w najlepszym składzie. Udało się w końcu sprawić, żeby przyjechał najmocniejszy team, bo wcześniej zawsze ktoś wypadał.

Niesamowite, jak wiele w zawodowym sporcie mogą zmienić centrymenty, jedna piłka. I pomyśleć, gdzie moglibyśmy teraz być, gdyby Przysiężny skończył spotkanie z Nieminenem.

- Jeśli ma się takiego zawodnika jak Łukasz [Kubot], który jest w okolicach 57. miejsca, ma się Michała, który jest w okolicach 200. miejsca [obecnie 245.], ale gra zupełnie inny tenis... Michał właściwie to grał, przed kontuzją, bo teraz gra słabo - wynikowo jest lepiej lub słabiej, ale generalnie słabo. Mając także Janowicza, który jeszcze do marca był na wznoszącej, wydawało się, że mamy w końcu najlepszą sytuację, jaka się mogła zdarzyć: trzech gości, z których wybieramy dwóch, mamy deblistów i drużynę, która walczy o Grupę Światową. Jeden jedyny mecz, który przegraliśmy w pełnym składzie, jedna piłka od zwycięstwa...

Czy to był z pańskiej perspektywy mecz najlepszy, jeśli idzie o poziom, emocje i atmosferę?

- Jeśli chodzi o emocje, to był najlepszy. Jeżeli chodzi o dramaturgię, to był najlepszy. I jeden z niewielu, który graliśmy w tym czasie w kraju. Publiczność była fantastyczna, bo jednak w Sopocie są tradycje tenisowe i ludzie lubią dopingować. Ciężko natomiast porównywać poziomy. Bo jeżeli graliśmy z Brytyjczykami w Liverpoolu, to byli zupełnie inni przeciwnicy, zupełnie inne nastawienie: wychodzi Murray, z którym ciężko było zawalczyć w tym czasie, bo był zdecydowanie lepszy i od Michała, i od Jurka [Janowicza]. Także trzeba było grać na drugą rakietę i tak też się stało.

Podobnie na Łotwie, gdzie wybroniliśmy się przed spadkiem do trzeciej dywizji w roku ubiegłym.

- Tak, z Łotwą przeciwko Gulbisowi. Ale jakby różnica między Jurkiem a Gulbisem, albo Michałem a Gulbisem była zdecydowanie mniejsza, bo udało się wygrać po secie i można było pokusić się o coś więcej, przy jakimś jeszcze łucie szczęścia.

Rok później nastrój zupełnie inny: w Izraelu, bez czołowych zawodników...

- To, co się działo w tym roku, to jest po prostu jakaś katastrofa. W Izraelu dwóch z czterech gości, którzy byli na miejscu, chorych. W następnym meczu, z Finlandią, dwóch czołowych zawodników kontuzjowanych i niezdolnych do gry, chociaż obaj twierdzili, że dają radę i mogą przyjechać... Ale ciężko było wziąć Łukasza [Kubota], który nie grał przez ileś tygodni, wystawić go na mecz i powiedzieć: masz Łukasz, graj, ale jak zepsujesz sobie bardziej nadgarstek, to przez następne sześć miesięcy nie grasz, bierzesz na siebie taką odpowiedzialność. Albo brać Michała [Przysiężnego], który już zaczął trenować, ale sam nie był świadom i pewien tego, czy będzie w stanie dokończyć mecz. Michał wtedy pojechał do Szczecina, gdzie nie wziął dzikiej karty, by zagrać w eliminacjach, bo on sam nie wiedział, co się z nim dzieje.

Ostatni debiutant w pańskiej kadrze: Marcin Gawron.

- W Izraelu drużyna była w rozsypce: Mariusz [Fyrstenberg] z Marcinem [Matkowskim] grają słabo, Jurek chory. Marcin Gawron przyjechał zupełnie nieprzygotowany, bo Michał się kontuzjował. Marcin był nieprzygotowany w takim sensie, że nie miał wcześniej występu w takim meczu, został ściągnięty z Futuresów. Dla niego to był chrzest bojowy w trudnych warunkach, z ciężkim przeciwnikiem, grającym wprawdzie bardzo podobny tenis, aczkolwiek lepszy, bo Dudi Sela był jednak 30. tenisistą świata i po tym meczu wygrał trzy challengery pod rząd i znów wrócił do Top 100. Gra nieprzyjemny tenis, bardzo techniczny, jest podobnych gabarytów, aczkolwiek dużo więcej Dudi potrafił zagrać i dyrygować Marcinem, a ten nie był w stanie w żaden sposób narzucić gry, którą mieliśmy ustaloną. W trzecim secie troszeczkę się to zmieniło i Marcin jakby zaczynał dawać radę, ale to ciągle było za mało na Selę.

W Ramat Hasharon wszystko i wszyscy przeciwko nam. Wiadomo było, że na trybunach będzie gorąco.

- Ostrzegano nas przed tym. Kibice są głośni, przeszkadzają. Fakt faktem, że to też rola sędziów na stołkach, że powinni uciszać publiczność. Niestety, ci sędziowie z ATP przyjeżdżając na mecze Pucharu Davisa są jednak trochę bardziej pobłażliwi. Nie wiem dlaczego tak jest: nie ma tego zapisanego w przepisach i większość sędziów się z tym nie zgadza, bo uważają, że warunki powinny być takie same dla wszystkich, ale liberalność sędziów pozwala jednak kibicom rozwinąć skrzydła. No i tak było: między punktami klaskali i z tym nie ma problemu, ale w momencie, gdy przygotowujesz się do serwisu i wszyscy zaczynają robić "szszsz", na zasadzie - niby się uciszają, ale tak naprawdę wydłużają przerwę, to sędzia powinien zareagować i wyraźnie dać znać, że się z tym nie zgadza i poprosić kapitana, a ten powinien poprosić publiczność, żeby szybciej dochodzili do ładu.

Rok temu wybroniliśmy się przed degradacją w Rydze, gdzie zabrakło Kubota, choć wcale nie był kontuzjowany: w tym samym tygodniu wystąpił w Szczecinie.

- Rozumiem, że niektórzy nie chcą grać we wszystkich rozgrywkach: bo żyją własnym życiem, karierą. Z drugiej strony jednak wydaje mi się, że reprezentowanie kraju, ta nutka patriotyczna jest u nas zaniedbywana w dyscyplinach indywidualnych. Bo jak się spojrzy na inne kraje, na Hiszpanię czy USA, to jednak przywiązanie do tradycji jest jednak troszeczkę większe. Popatrzmy na Nadala: zdobył tyle tytułów wielkoszlemowych, wygrywał turnieje na każdej nawierzchni, a chce grać w Pucharze Davisa, bo to jest coś, czego nie może osiągnąć indywidualnie - zdobyć tytuł w drużynie.

Ale czy w pańskim przekonaniu zawodnik zdolny do gry może odmówić występu w kadrze narodowej?

- Sytuacja jest prosta: jako kapitan mam do czynienia z zawodowcami, nie z zawodnikami mającymi 15-16 lat. Oni dostają też za to gratyfikację finansową, bo to nie jest tak, że ktoś gra za uścisk ręki prezesa, jak to było jeszcze kilka lat temu: zagraj, będzie ok. Dzisiaj zawsze najpierw jest rozmowa na temat finansów i w tej kwestii się dogadujemy. Nasze możliwości jakie są, takie są i zawodnicy są tego świadomi. I dogadujemy się, bo obie strony schodzą się na pewnej półce, a do tej pory nie było żadnej sytuacji z grą w Pucharze Davisa, żebyśmy nie dogadali się na kanwie finansowej. Bo zawodnicy rozumieją to, że związek nie jest bankiem produkującym pieniądze, bo skądś te pieniądze trzeba brać.

Panie trenerze, usłyszę pańską opinię na pytanie?

- Prosto: jeśli ktoś gra przez wiele lat w reprezentacji i cały czas liczy się na świecie, a ma swoje plany, to ja jestem w stanie zrozumieć, że nie zagra wszystkich meczów i może z różnych przyczyn jakiś pojedynczy mecz w roku odmówić.

Czy w sezonie 2012 będzie mógł pan liczyć na Kubota?

- Patrząc na obecne przepisy, to Łukasz jest zmobilizowany do występu w Pucharze Davisa, bo jeśli chce wystąpić w igrzyskach olimpijskich, to musi grać w reprezentacji. W czterech latach między igrzyskami zawodnik musi zagrać dwa razy dla swojej kadry i co najmniej raz na dwa lata przed igrzyskami.

Jeżeli wystąpił z Finami w ubiegłym roku, to nie ma wyjścia i musi też zagrać z Madagaskarem.

- Igrzyska to jest dla Łukasza wielka szansa: na dzień dzisiejszy [trawa] to jego najlepsza nawierzchnia, także udział w igrzyskach jest dla niego dużym motywatorem.

Wiemy, że Kubot się nie oszczędza, ale źle to wpływa w tym roku na jego zdrowie.

- Styl Łukasza jest dosyć wymęczający także dla niego, także nie ma się co dziwić, że grając parę ładnych lat w tenisa, a jeszcze będąc takim człowiekiem jak Łukasz, który jest niesamowicie zmotywowany i sama jego rozgrzewka przed meczem zajmuje 40 minut, także grając singla i debla przez tyle lat, że cierpi urazy.

Czego prócz zdrowia brakuje Przysiężnemu, który po znakomitym okresie wbił do Top 100, by z hukiem stamtąd wylecieć?

- Na pewno nie ma pewności siebie. Bo ten rok kompletnie mu nie wyszedł, przez odnowiony czy nie do końca zaleczony uraz kręgosłupa. Na dzień dzisiejszy, a był z nami w Szanghaju, gdzie trenowaliśmy razem cały tydzień, mówił że jest ok. Trenuje intensywnie. Pod względem przygotowania fizycznego wszystko idzie w dobrym kierunku. Myślę, że potrzebuje paru wygranych meczów, żeby wrócić na właściwe tory. A Michał jest ambitną osobą i wybiera bardzo trudne warianty: eliminacje Masters 1000 w Szanghaju, potem leci na Challenger do Seulu, wcześniej grał jakiegoś tam Challengera, przechodził eliminacje, jedzie do Wiednia na następne eliminacje. Raż, że zmenia kontynenty, nawierzchnie i miejsca, to nie gra meczów, a on po przerwie potrzebuje pewności.

Każdy potrzebuje: Đoković po powrocie do rywalizacji ledwie dał radę Malisse'owi

- Wygrał 7:5 w trzecim secie z Malissem, który nie jest już młodym zawodnikiem, ale oczywiście był świetnym juniorem, rozpatrywanym nawet czy może to być nr 1 na świecie, ale to ciągle niebezpieczny gracz i pewnie jakby spotkali się nie po kontuzji to ten mecz byłby zupełnie inny. Nawet Đoković potrzebuje paru meczów, żeby się wgrać. Michał natomiast potrzebuje też trochę uspokojenia swojego planu startowego, a nie skakania po różnych rzeczach, tylko skoncentrowania się i zagrania paru meczów, zrobienia znowu okresu przygotowawczego w grudniu, bo i tak nie będzie miał gdzie grać, bo nie ma wtedy Challengerów. Dobre ułożenie kalendarza dla Michała pewnie da mu szansę powrotu do może Top 100.

Każdy kalendarz może zostać przekreślony, jeśli ból nie pozwala grać w tenisa.

- Niestety, Michał ma taką przypadłość, że często przytrafiają mu się urazy, i to takie długoterminowe. Jak się spojrzy na zawodników, to większość z nich pod koniec roku jest poobklejanych, borykających się z jakimiś urazami: to się zdarza, ale to są urazy z jakimi można sobie grać, a Michałowi zdarzają się takie rzeczy, które go wyłączają na dłuższy czas z w ogóle jakiejkolwiek aktywności. Jak to było z kręgosłupem czy z obydwoma operowanymi kolanami. Ma tego niefarta genetycznego.

Gdyby był pan jego trenerem, inne planowanie startów byłoby najważniejszą dla niego radą?

- Tak, bo Michał jest pod dobrą opieką. Jak jest we Wrocławiu to trenuje i gra z Pawłem Stadniczenko. Z kim innym pracuje nad przygotowaniem fizycznym. Poza tym jeździ też do trenera Rogera Federera do Szwajcarii, także na takie cykle 10-dniowe czy tygodniowe i na tej bazie chce dalej pracować. Mam nadzieję, że limit jego zdrowotnego pecha się wyczerpał i będzie grał.

Nie bójmy się słów: Przysiężny to najważniejszy singlista polskiej kadry, od kiedy jest pan jej kapitanem.

- Gdy walczyliśmy z Wielką Brytanią, ich kapitan powiedział, że też chciałby mieć takiego 600. zawodnika [w rankingu] w swojej drużynie: to jest cały Michał. Jeśli idzie o rękę i talent, to ma niesamowite i pod tym względem na pewno przewyższa Łukasza, ale jeżeli chodzi o pracę to chciałbym, żeby wszyscy byli takimi Kubotami.

A czego życzyłby pan sobie w związku z Janowiczem?

- Mówi się, że wielkiego zawodnika poznaje się po tym, jak odbija się od dna i wraca do czołówki. Jurek jest bardzo ambitny, choć tego po nim nie widać: często daje zupełnie inny przykład swoim zachowaniem i językiem ciała. Ale znam go od małego, jeszcze z okresu jak był wzrostowo mniejszy ode mnie: to wtedy miał problem z motywacją, ale od jakiegoś czasu nastapiła bardzo duża transformacja. Myślę, że duża zasługa w tym Kima Tiilikainena, który przekazał mu bardzo dużą wiedzę. Też pewnie duża rolą odegrał Mieczysław Bogusławski, który od małego pracował z Jurkiem nad przygotowaniem fizycznym i zaprzeczył poglądowi, że wysocy ludzie nie mogą być sprawni.

Janowicz latem już prawie widział Top 100, by na koniec sezonu wypaść z Top 200...

- Każdy ma w swojej karierze taki czas, że przychodzi moment, który można wykorzystać, albo i nie. Jurek go nie wykorzystał, nie wszedł do Top 100, gdzie pewnie by się utrzymał. Utrzymałby się, bo wszystko predysponuje go do tego, by być w Top 100: wielki chłop, z serwisem, sprawny, mający od długiego czasu trenera, rodzice sportowcy, czyli w domu wiedzą, jak smakuje sport. Gdzieś coś było nie tak, coś się zatrzymało. Ciężko mi powiedzieć, co się zdarzyło. Zeszły rok i początek tego, gdy widziałem go w Australii: widać było zdecydowany postęp, bo grał bardzo dobry tenis i podobało mi się jego nastawienie. Ale w momencie, kiedy przyjechał na Puchar Davisa do Izraela, to raz, że był chory i grał słabo, ale było widać po jego grze, że nastąpiła stagnacja. Bardzo w niego wierzę i chcę, żeby mu się udało, ale jako trener jestem trochę rozczarowany, bo oczekuję więcej. Wiadomo, że nie można się ciągle wznosić, że kariera jest trochę jak sinusoida: są lepsze i gorsze momenty. Niestety, ten gorszy moment u Jurka trwa już trochę długo.

I znowu zaczepi o turnieje ITF.

- To nie jest łatwa rzecz dla ambitnego człowieka, kiedy się nie udaje, trzeba się odbijać. Jemu ciężko będzie wrócić: wypadnięcie poza Top 200 zimą w obecnych czasach jest fatalne, bo trzeba jednak grać te Futuresy, a to jest tenisowy Hades - zdecydowanie inna ilość punktów i jakość turniejów. Spotyka się tam świetnych graczy, którzy z różnych powodów roztrwonili swoją karierę, powracających po kontuzji, ale też ludzi, dla których to sposób na spędzanie czasu, jeżdżąc z turnieju na turniej, zabawiając się, gadając, załatwiając różne rzeczy poza kortem.

Komentarze (0)