Rafa Nadal: desperat czy uważny obserwator?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Rafael Nadal i Roger Federer niezwykle się szanują, zarówno na korcie, jak i poza nim. Dlatego też sensację wywołała wypowiedź Hiszpana podczas niedzielnej konferencji prasowej w Melbourne.

Na sugestię, że Szwajcar nie lubi tenisistów narzekających na obecną sytuację w zawodowym tourze, bowiem psują oni wizerunek tenisa, Nadal odpowiedział: - Całkowicie się z tym nie zgadzam. Jemu wygodniej nic nie mówić. "Wszystko mi pasuje, jestem dżentelmenem", a reszta niech się wypali - oburzył się.

- On lubi rozgrywki i ja też je lubię. Sytuacja jest znacznie lepsza niż w innych sportach, ale nie znaczy to, że nie można nic poprawić, że nie można nic zmienić. Generalnie tour ma się dobrze, ale niektóre rzeczy są złe. Tylko tyle.

W sobotę wieczorem odbyło się spotkanie Rady Zawodniczej Związku Tenisistów Zawodowych, której Federer jest przewodniczącym, a Nadal wice-przewodniczącym. Tenisista z Majorki oznajmił, że chce wreszcie przestać być "publiczną twarzą wszystkich zażaleń w ATP", i że wielu innych zawodników się z nim zgadza, a nie jest to tylko jego wizja.

Od maja zeszłego roku Nadal usiłuje forsować zmiany w kalendarzu tenisowym. Zmiany, które są niezbędne, jeśli chce się uniknąć kolejnej fali urazów i przedwczesnych emerytur. Oczywiście niektóre pomysły Hiszpana (na przykład dwuletni system rankingowy) nie mają racji bytu, jednak zwraca on uwagę na ważny problem, który dotyczy szerszego grona zawodowych tenisistów, a nie tylko jego defensywnej gry.

Od kilku lat korty twarde są wciąż zwalniane, a gra na nich jest bezlitosna dla organizmów tenisistów. Już samo bieganie po betonowej nawierzchni niezwykle obciąża stawy i ścięgna, a wielogodzinne maratony pełne niekończących się wymian nie poprawiają sytuacji. Co gorsza, wciąż panuje tendencja do spowalniania kortów (w ubiegłym roku np. zwolniono obiekty w Indian Wells, Miami i paryską halę Bercy, goszczące wielkie i prestiżowe turnieje), która promuje obronę i grę z kontry, wiążącą się z przebieganiem dziesiątków kilometrów za linią końcową.

- Boję się, co się stanie, gdy skończę już grać. Gra na kortach takich jak tutaj, w Indian Wells czy w Miami odciska swoje piętno na całym organizmie. Są niebezpieczne szczególnie dla dolnego odcinka pleców i kolan - mówił Nadal w ekskluzywnym wywiadzie udzielonym w Melbourne. Zapytany, czy nie kieruje się tylko własnym interesem, mówi: - Gdy już wygrałem Australian Open i US Open, zyskałem prawo do wyrażania takich opinii. Wcześniej nie mogłem.

Gra ofensywna po prostu się nie opłaca, co widać chociażby na przykładzie Federera. Skoro problemy z defensywnymi tenisistami z czołówki ma sam Szwajcar, który jest jednym z najlepiej wyszkolonych technicznie zawodników w historii dyscypliny, to jak ma sobie z nimi radzić zawodnik z niższych pozycji?

Wielu tenisistów nie wytrzymało tej zmiany. Z urazami w ostatnich latach zmagali się między innymi: Lleyton Hewitt, David Nalbandian, Juan Carlos Ferrero, Rainer Schüttler, Fernando González, Tommy Haas, Marcos Baghdatis, Andy Roddick czy wreszcie sam Nadal.

Obecnie, liczący się zawodnik musi teoretycznie zagrać we wszystkich turniejach wielkoszlemowych, w ośmiu turniejach ATP World Tour Masters 1000, trzech ATP World Tour 500 (w tym jeden z cyklu US Open Series) i dwóch ATP World Tour 250. Łącznie co najmniej 17 imprez (18. mogą być kończące sezon mistrzostwa), nie licząc igrzysk olimpijskich czy Pucharu Davisa.

Sensownym rozwiązaniem zdaje się zmniejszenie liczby turniejów obowiązkowych i danie tenisistom wolnej ręki. W przeciwnym wypadku sytuacje z tego sezonu będą się powtarzać. Nie jest normalne, że podczas trwania kończącego sezon Masters, Novak Đoković, który wygrał w jednym roku trzy turnieje wielkoszlemowe i siedem innych imprez, wprost mówi dziennikarzom, że nie ma żadnej motywacji do gry i startuje w Masters tylko dlatego, że musi. A Serb w zeszłym roku wcale nie szalał ze startami. Odpuścił imprezy w Monte Carlo i Szanghaju, zagrał tylko jeden turniej rangi 250 i dwa turnieje rangi 500. Czyli, krótko mówiąc, nie wyrobił nawet oczekiwanego minimum.

- Turnieje obowiązkowe są najgorsze. Początkowo miały być to tylko turnieje wielkoszlemowe i dziewięć turniejów Masters, łącznie 13. ATP namieszało z punktacją, dając mniejszym imprezom tylko 250 oczek za wygraną. Startowanie w nich nie ma zbyt dużego sensu, bo nie odgrywają większej roli w rankingu - mówił we wrześniu ubiegłego roku Andy Murray.

Rok 2011 idealnie ilustruje bolączkę współczesnego tenisa. Đoković i Nadal w zasadzie zakończyli grę na starcie w US Open, Murray po trzech tygodniach grania w Azji nie był w stanie dokończyć sezonu, a Federer po intensywnej końcówce rozpoczyna rok 2012 od poddania meczu. W zalanym lawiną kreczów i kontuzji WTA jest jeszcze gorzej.

Nie wolno tych sygnałów ignorować i wyjście z tej poniekąd patowej sytuacji powinno być głównym celem Boba Drewetta, niedawno wybranego na stanowisko przewodniczącego ATP. Czy to modyfikując kalendarz, czy też regulując turniejowe obiekty, trzeba w najbliższym czasie coś zmienić.

Źródło artykułu: