Marcin Matkowski: Tenisowa fortuna zwróciła nam wszystko

Siedem z rzędu przegranych finałów i basta. Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg zdobyli w Barcelonie swój pierwszy tytuł od 681 dni, czyli od niemal dwóch lat. - Generalnie w tym sezonie gramy dobrze - mówi portalowi SportoweFakty.pl Matkowski.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

- Dotarliśmy do ćwierćfinału Australian Open, potem był finał w Dubaju, który też powinniśmy wygrać - komentuje Matkowski, który przed chwilą skończył rozmawiać z trenerem Radosławem Szymanikiem, nieobecnym z deblistami w Barcelonie. - Gramy dużo lepiej. Ten tydzień to kolejny dobry znak.

Broniąc trzech meczboli, Matkowski i Fyrstenberg zatrzymali w finale międzynarodowych mistrzostw Hiszpanii reprezentantów gospodarzy Marka Lópeza i Marcela Granollersa (2:6, 7:6, 10-8). Meczbola bronili już przeciw Brunonowi Soaresowi i Erikowi Butoracowi w II rundzie, od której jako rozstawieni z numerem czwartym rozpoczęli rywalizację.

- Pierwszy mecz był słaby - mówi Matkowski - bo wygraliśmy po bardzo ciężkiej walce. W ćwierćfinale odnieśliśmy zwycięstwo już na dużej pewności siebie. W półfinale wygraliśmy z bardzo dobrą parą: Mirny i Nestor. Dzisiaj z gospodarzami przetrwaliśmy trzy meczbole, trochę szczęśliwie. Cieszy tytuł, bo w paru finałach pod rząd nie daliśmy sobie rady. W sześciu, siedmiu, nawet nie pamiętam.

Frytka i Matka górą w Barcelonie!

Matkowski wcale nie stawiał siebie i Fyrstenberga (po dekoracji musiał jechać do hotelu, bo nie zdążył się spakować) w roli faworytów przed finałem. - Granollers i López to jest bardzo dobry debel, szczególnie na korcie ziemnym. Jakby to był hard kort, to ok: powinniśmy wygrać, ale na ziemi? Oni grali ostatnio bardzo dobrze. Dwukrotnie wystąpili w tym roku w Pucharze Davisa dla Hiszpanii. Poza wszystkim występowali na kortach własnego klubu - dodaje.

Publiczność stała za katalońskimi faworytami i bodaj tylko raz pojawiły się poważniejsze gwizdy: gdy Granollers oberwał piłką od Fyrstenberga, a ten nie przeprosił od razu rywala.

Według Matkowskiego w porządku zachowywali się także rywale. - Nie zwracaliśmy w sumie uwagi tak naprawdę na ich zachowanie. Grali bardzo fair. Wiadomo, pokazuje się tutaj hiszpański temperament: cały czas się mobilizowali, chcieli jak najlepiej grać u siebie w klubie.

- Finał to było fifty-fifty - mówi Matkowski. - Oni zaczęli mecz dużo lepiej, lepiej w niego weszli. Ale z biegiem czasu my się rozkręcaliśmy i toczyło się to wszystko potem bardzo równo, punkt za punkt. W końcówce mieliśmy więcej szczęścia.

Katalończycy nie dali się ani razu przełamać: obronili wszystkie sześć break pointów. - My też wyszliśmy obronną ręką z 15-40 - mówi szczecinianin, który został przełamany w gemie otwarcia. Szansa na powrót pojawiła się przy 1:2 (15-40). - Ale Lópeza też się przełamać nie dało. Teraz w deblu jedna piłka o wszystkim decyduje. Fortuna tenisowa oddała nam wszystko w tie breakach.

Fortuna tenisowa zadziałała przy trzeciej piłce meczowej dla zawodników Królewskiego Klubu Tenisowego Barcelona 1899. - Wracamy z dwóch meczboli i mamy dobrą piłkę, a on gra po taśmie - mówi, ale bez żalu w głosie, Matkowski. - Trochę złości było. Ale nie pozostaje nic innego, jak grać dalej: Mariusz wysoko zagrał forhend, wygraliśmy dwie następne piłki i cały tie break. W super tie breaku mogliśmy od razu też odskoczyć, ale jedna czy dwie piłki znowu poszły nie tak. Taka jazda: raz jesteś na górze, raz na dole.

To był pierwszy w tej edycji turnieju pojedynek Matkowskiego i Fyrstenberga na korcie centralnym. - Nawierzchnia była dobra. Tutaj nie można się do niczego przyczepić. Wiadomo, to są korty ziemne i jak czasami zrobisz ślizg, to zostają grudki i potem się o to piłka odbije. Tutaj kort był bardzo dobrze przygotowany.

Robert Pałuba
z Paryża
@rob_pal

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×