Po trawie na szczyt - rozmowa z Sandrą Zaniewską, wielkoszlemową debiutantką

- Udało mi się przejąć inicjatywę, wprowadzić więcej slajsów i topspinów, ale górę wzięło doświadczenie Peng - opowiada portalowi SportoweFakty.pl o swoim wimbledońskim debiucie Sandra Zaniewska.

Anna Niemiec: Twój ulubiony turniej wielkoszlemowy?

Sandra Zaniewska: - Najbardziej lubię Rolanda Garrosa, ze względu na nawierzchnie. Wychowałam się na ziemi, od małego uwielbiam na niej grać i chyba dlatego mam taki sentyment do tego turnieju. Jednak chyba każda część Wielkiego Szlema ma swoją niepowtarzalną atmosferę i na swój sposób jest wyjątkowa.

To prawda, że na początku nie chciałaś jechać na Wimbledon? Do miejsca, które przez większość zawodników i sympatyków tenisa, postrzegane jest jako świątynia tenisa? Przecież każdy marzy, żeby chociaż raz tam zagrać. Możesz się nam jakoś z tego wytłumaczyć?

- To nie tak, że nie chciałam tam zagrać Przed rozpoczęciem tego sezonu postawiłam sobie za cel wejście do czołowej setki rankingu. Na trawie do tej pory nie czułam się zbyt komfortowo, więc zastanawiałam się czy łatwiej nie będzie mi "złapać" punkty w mniejszych turniejach rozgrywanych na ziemi. Na szczęście moja deblowa partnerka, Monique Adamczak, przekonała mnie, że warto jednak pojechać na Wimbledon, bo mam dobrą grę na tę nawierzchnię i to tylko kwestia zmiany nastawienia. I teraz na pewno nie żałuję.

Z czego wynikało twoje przekonanie, że ze swoim stylem gry nie nadajesz się do gry na trawie?

- Tu nawet nie chodziło o styl gry. Do tej pory, delikatnie mówiąc, nie miałam zbyt dobrych wyników na tej nawierzchni i przez to nie czułam się na niej zbyt dobrze. Brakowało mi pewności siebie, która jest przecież bardzo ważna.

Był jakiś przełomowy mecz, który zmienił twoje nastawienie?

- To chyba nie była zasługa jednego pojedynku, tylko bardziej proces. Dobre wyniki przyszły razem ze zmianą myślenia i nastawienia. Skoro potrafię dobrze grać i wygrywać na innych nawierzchniach, to dlaczego na trawie miałoby być inaczej. Wiem, że potrafię dobrze grać w tenisa i przejście na inną nawierzchnie przecież tego nie zmieni.

Podczas Roland Garros otarłaś się o awans do turnieju głównego, na Wimbledonie udało się postawić kropkę na „i”. Pomogło doświadczenie z poprzedniego turnieju?

- Zdecydowanie! Byłam już chociaż trochę oswojona z tymi emocjami i dzięki temu potrafiłam nad nimi zapanować w wystarczającym stopniu. Mogłam skupić się na swojej grze, a nie na tym, że to jakieś nowe, nieznane doświadczenie.

W tym roku podczas Wimbledonu mieliśmy sporą reprezentację. Było ci z tego powodu raźniej?

- Podczas eliminacji bardzo wspieraliśmy się nawzajem z Jerzykiem [Janowiczem]. Fajnie, że obydwojgu udało się nam przebrnąć przez elimki. Podczas turnieju głównego byłam w sumie tylko jeden dzień, więc niestety nie miałam okazji popatrzeć na grę innych Polaków. Na moim meczu w I rundzie było naprawdę dużo ludzi. Nie byłam w stanie dostrzec, czy ktoś z polskiej ekipy się pojawił.

Grałaś już wcześniej przy tak licznie zgromadzonych kibicach? Czy duża widownia pomaga ci czy wręcz przeciwnie - deprymuje?

- Parę razy zdarzyło mi się zagrać, gdy na trybunach było więcej ludzi niż garstka kibiców. Mi to zdecydowanie pomaga. Fajnie jest jak ludzie cię oglądają, twoją pracę - to na pewno motywuje.

Czy w Londynie pomagała ci, tak jak w Paryżu, trenerka Tina Pisnik?

- Nie, tym razem nie było jej ze mną. To nie jest stała współpraca. Od czasu do czasu umawiamy się, że pojedzie ze mną na jakiś turniej. Obecnie jestem na etapie szukania jakiegoś trenera, z którym mogłabym pracować w pełnym wymiarze czasowym.

W I rundzie turnieju głównego przyszło ci się zmierzyć z Shuai Peng, zawodniczką, która osiągała niedawno imponujące rezultaty, dzięki czemu była już w czołowej dwudziestce rankingu. Jak przebiegało to spotkanie?

- Moją przedmeczową taktykę była zmiana rytmu i uniemożliwienie mojej rywalce grania kątowo. Chciałam również wywierać presję na jej drugim serwisie. Wstyd się przyznać, ale zaczęłam ten mecz trochę "śpiąco". Grałam zdecydowanie za krótko. Chinka, jak przystało na zawodniczkę z czołówki, wykorzystała to błyskawicznie. Wchodziła na piłkę, zaliczyła dużo winnerów i wygrała pierwszego seta. W drugim gra była bardzo wyrównana. Udało mi się przejąć inicjatywę, wprowadzić więcej slajsów i topspinów. W końcówce wyszło mi kilka naprawdę dobrych akcji, dzięki czemu tę partię mogłam zapisać na swoje konto. W trzecim secie gra była dalej wyrównana, ale ona wygrywała ważniejsze, kluczowe punkty. Górę wzięło jej doświadczenie.

Grałaś już kiedyś z tak wysoko sklasyfikowaną rywalką?

- Tuż przed Wimbledonem, w eliminacjach w Birmingham, grałam przeciwko Jie Zheng. Ona jest chyba nawet kilka oczek wyżej niż Peng i muszę przyznać, że była chyba bardziej wymagającą przeciwniczką. Grała szybciej i ciężej było mi ją przełamać.

Jakie masz plany startowe na najbliższy czas?

- Teraz zagram kilka turniejów ITF w Europie. Między innymi w Niemczech, Francji i Belgii. Pod koniec lipca lecę do Stanów przygotować się jak najlepiej do US Open.

Ostatnie pytanie: kto według ciebie wygra tegoroczny Wimbledon?

- Mam nadzieję, że u mężczyzn wygra Rafa [Zaniewska mówi to przed przegranym meczem Nadala z Rosolem], po finale z Djokoviciem. A u kobiet? Kto wie, może czas na Agnieszkę?

Źródło artykułu: