Od siedmiu lat, od juniorskich triumfów Radwańskiej, każdy rok przynosi polskiemu tenisowi przełomy, ale dotąd były to przełomy dokonywane wciąż dzięki temu samemu materiałowi ludzkiemu: krakowskie siostry, Kubot, Matkowski i Fyrstenberg. Eksplozja Janowicza powinna i musi dać potężnego kopa dyscyplinie. Wysiłki wszystkich tych wymienionych ludzi to były wysiłki nie polskiego systemu szkolenia, nie rodzimego związku, a rodzin, wyprzedających swoje majątki i inwestujących właściwie w dziecięce marzenia.
Sukces horrendalny
Trzeba sobie uświadomić, czego może w niedzielę dokonać Janowicz, mało znany w premierowym cyklu 21-latek, tegoroczny ledwie debiutant w Wielkim Szlemie: otóż stoi przed szansą wygrania turnieju z prestiżowej serii liczącej dziewięć imprez w sezonie, serii, w której od dwóch lat Wielka Czwórka (Djoković-Federer-Murray-Nadal, w kolejności alfabetycznej) nie dopuściła do tytułu nikogo spoza swojego elitarnego grona.
Mistrzem nie zostaje się w jeden dzień: w tenisie trwa to najkrócej tydzień. Tyle wystarczy anonimowemu zawodnikowi, by stać się herosem. Ale takie historie nie zdarzają się często - nie w dzisiejszym białym sporcie. Można kręcić nosem na okoliczności turnieju: na termin tuż przed Mastersem, wycofanie się Federera, kontuzję Nadala, wczesną porażkę Djokovicia, po której przyszedł horrendalny sukces Janowicza nad Murrayem - ale Bercy to wciąż jeden z najważniejszych turniejów w kalendarzu.
Młody... Safin!
Rację mają najznamienitsi francuscy trenerzy, którzy w Paryżu oglądają Janowicza. On ma GRĘ. Nie ogląda się dzisiaj młodych tenisistów, którzy by z taką precyzją punktowali znacznie bardziej doświadczonych rywali. Na trybunach i przed telewizorami sypią się zwroty do niebios, gdy chłopak - po raz pierwszy grający o taką stawkę - z zimną krwią celuje piłkę w narożnik, posyła wygrywającego dropszota z returnu albo uderza przeciw biegnącym stopom Simona, który to przecież sam jest mistrzem tego, co polscy poeci mikrofonu nazywają kontrpiedem.
Zachodzą w głowę Francuzi: jak to się dzieje, że ten dryblas nie tylko nie potyka się o własne nogi, ale demonstruje taką zwinność i nienaganną technikę. Jak to się dzieje, że nie drży mu ręka w najważniejszych momentach. Jak ta ręka mu w końcu nie wysiądzie, gdy serwuje regularnie po 225 km/h, a akcje kończy forhendami pod 160 km/h.
Aż nie wypada tego robić - dla spokoju i tak już wystarczająco pobudzonej wyobraźni - ale w euforii, jaką Jerzyk powszechnie spowodował, gdy nawet u Patrice'a Domingueza (do ubiegłego roku trener francuskiej kadry) przywołuje Janowicz obraz młodego Safina, to może warto przypomnieć sobie, na przykład dzięki YouTube'owi, jak wyglądali w wieku 21 lat ci z ofensywnych zawodników, którzy stali się twarzami światowego tenisa i sięgali po wielkoszlemowe laury.
W poniedziałek będzie przed Janowiczem w rankingu tylko jeden młodszy od niego człowiek - Miloš Raonić. Kanadyjczyk był objawieniem poprzedniego sezonu, zakotwiczył w Top 25 i zmierza do czołowej dziesiątki, na tenisowe K2 - o czym opowiadał w maju w rozmowie z naszym hiszpańskim korespondentem. Jeśli w gronie tych najmłodszych pretendentów do sławy szukać kogoś z najchłodniejszą głową, to jest to zdecydowanie Raonić, którego jednak na nowej drodze kariery nieszczęśliwie nie omijały kontuzje. To zdrowotne przekleństwo zniszczyło zbyt wiele lat w życiu chociażby Michała Przysiężnego, tego z mających w ostatniej dekadzie szansę zasmakowania zawodowego tenisa Polaków, który został obdarzony ponoć (tak mówił i Fibak) najczystszym talentem.
Tak jak każdy pierwszy raz stykający się z powszechnym zachwytem nad własną osobą, Janowicz potrzebuje ostrzeżenia: przed popadnięciem w wiele urojeń wielkości, które u młodych aspirantów zwykły objawiać się brakiem szacunku dla rywali, prawie zawsze natychmiast brutalnie karconym - przez tych samych rywali. Nikt nie oczekuje od Janowicza, by wygrywał teraz każdy mecz, ale powinniśmy oczekiwać od niego, a przede wszystkim on powinien tego wymagać od siebie, by jeszcze bardziej niż zawsze pracować nad rozwojem. Ma u swojego boku odpowiednią - wydaje się - osobę: fińskiego trenera Kima Tiilikainena. Nie w Bercy, a po Bercy - i to niezależnie od wyniku meczu finałowego - rozpocznie się największe dla niego wyzwanie.
Tymczasem jednak: przeżyjmy z Jerzykiem najpiękniejsze dni w jego życiu, wspaniałe dni dla polskiego sportu!
krzysztof.straszak@sportowefakty.pl