Portal SportoweFakty.pl rozmawia z Milošem Raoniciem, który w Barcelonie osiągnął życiowy sukces, pokonując w ćwierćfinale Andy'ego Murraya.
Kanadyjczyk szturmem zaatakował czołówkę zimą 2011 roku, kiedy nikomu nieznany, osiągnął IV rundę wielkoszlemowego Australian Open. Obdarzony nienaturalnie mocnym serwisem, awansował w trzy miesiące ze 152. miejsca w rankingu do Top 30. Podbój światowych kortów brutalnie przerwała mu kontuzja biodra, której doznał podczas Wimbledonu. Operacja i rehabilitacja w zasadzie wyłączyły go z rywalizacji do końca roku.
Raonić jest zwycięzcą trzech turniejów ATP World Tour: w ubiegłym sezonie wygrał turniej w San Jose, w tym zaś obronił tytuł w Kalifornii, a także był najlepszy na kortach w Madrasie. Kanadyjczyk pochodzący z Czarnogóry jest także dwukrotnym finalistą imprezy w Memphis, gdzie w ubiegłym sezonie rozegrał fenomenalny finał z Andym Roddickiem.
Krzysztof Straszak: Nic tak nie psuje wielkich planów jak problemy ze zdrowiem. Pamiętny upadek podczas Wimbledonu i związana z tym kontuzja postradały panu letnią część pięknego sezonu 2011. Czy dolega panu coś teraz?
Miloš Raonić: - Na szczęście już nic. Nie mam żadnych problemów zdrowotnych. Przygotowując się do sezonu na kortach ziemnych, byłem w stanie trenować bez zakłóceń, mogłem spokojnie realizować swój plan. Cel to przygotować się tak, by w trakcie meczu być najlepszym zawodnikiem, jakim tylko mogę. Na tym etapie jestem ze swojej pracy zadowolony.
W wieku 21 lat jest pan najmłodszym tenisistą w Top 25. Kolejny krok: Top 10.
- Nie jest daleko, jeśli weźmiemy pod uwagę punkty z Race, z rankingu obejmującego wyniki tylko tegoroczne. Moim celem jest być tam pod koniec roku. Mogę dużo zyskać. Na początku roku miałem wiele punktów do obrony i myślę, że całkiem dobrze dałem sobie radę. Teraz tylko muszę dać z siebie tyle, ile mogę na nawierzchni ziemnej. Czyli potwierdzić to, że jestem lepszym zawodnikiem niż w ubiegłym roku. Bo wiem, że jestem lepszy.
Pańską bazą w Europie jest Barcelona, co jest ściśle związane z trenerem Galo Blanco. Jak długo w ciągu roku przebywa pan w tym mieście, chyba nie tylko przed sezonem na kortach ziemnych?
- Byłem w Barcelonie przez sześć tygodni, od listopada do grudnia ubiegłego roku. Ponownie przyjechałem teraz, przed startem sezonu na mączce. Kiedy gram w Europie, przyjeżdżam na tak długo, jak tylko się da. W ubiegłym roku przyjechałem między Sztokholmem a Walencją. To dobry układ. Kiedy tutaj jestem, to izoluję się od wszystkiego, nawet zatrzymuję się poza miastem, w Sant Cugat, do Barcelony wpadając tylko trenować.
Raonić pokonał Murraya w Barcelonie
Mógł pan zagrać pokazówkę ze swoim idolem, Pete'em Samprasem. Czy utrzymujecie kontakt, czy on daje panu jakieś wskazówki?
- To było coś niesamowitego, miły dodatek do znakomitego sezonu. Ostatnio nie byłem z nim w kontakcie, ale jesteśmy umówieni na wspólny trening w Los Angeles.
Powiedział pan kiedyś, że różnica między "wielką czwórką" a resztą szerszej czołówki nie jest aż tak duża. Czy po dłuższym zapoznaniu się z grą na najwyższym poziomie utrzymuje pan tę opinię?
- Wielu umieszcza ich ponad innymi, podczas gdy naprawdę wielu zawodników ma duże szanse ich pokonać. Myślę jednak, że najważniejszą rzeczą wyróżniającą tych tych czterech tenisistów jest to, że niezależnie od sytuacji potrafią odnaleźć drogę do zwycięstwa. Niezależnie od tego, jak źle nawet grają, jak źle im idzie: umieją maksymalnie się skupić, zaryzykować, wszystko dla wygranej. Dlatego, jeśli idzie o same wyniki, są tak regularni. To dlatego w wielkich turniejach zwykli w komplecie meldować się w półfinale. Dla reszty nas, tenisistów, to sytuacja, z którą trudno się pogodzić, ale wciąż nie sądzę, by różnica poziomu między nimi a resztą była aż tak olbrzymia.
Z Djokoviciem może pan porozmawiać w ojczystym języku. Jakie są między wami relacje?
- Akurat w tym roku nawiązałem z nim dobry kontakt. Ciągle dowiadywał się, jak mi idzie. Ponad wszystko jest dobrym człowiekiem. Jeśli mówimy o nim jako o tenisiście, to może być inspiracją dla wielu, bo przecież przez parę lat był o krok za Nadalem i Federerem, by w ubiegłym roku w końcu wynagrodzić sobie ten cały wysiłek, jaki wkłada w swoją karierę.
Pokonując w tym roku Federera, i to do trzech wygranych setów, John Isner pokazał, że dwumetrowiec z armatą w ręce na korcie ziemnym nie stoi wcale na straconej pozycji w starciach na najwyższym poziomie. Czy taki Isner jest dla pana modelem do poprawy gry na mączce?
- Jeśli mielibyśmy wybrać dwóch zawodników o takim profilu, którzy najlepiej radzą sobie na korcie ziemnym, to byliby to jednak Söderling i Del Potro. Jeśli idzie o mnie, to wciąż niejako szukam swojej drogi do tego, by mój tenis był lepszy na korcie ziemnym. Niewątpliwie muszę dla swojej gry szukać podobnych rozwiązań jak ci dwaj tenisiści. Poruszanie się raczej nie jest już takim problemem, inaczej niż uderzenia, które wciąż próbuję doskonalić pod kort ceglany: w którym momencie wybrać odpowiednie. Potrzebuję więcej doświadczenia.
Jak zapatruje się pan na tendencje do zwalniania nawierzchni? To nie jest raczej ukłon w stronę pańskiej gry.
- W porządku, bo właściwie to preferowałbym wolniejsze niż szybsze korty twarde. Mój serwis jest bardzo efektywny, niezależnie od specyfiki nawierzchni. Mogę pochwalić się dużą dokładnością w tym elemencie gry. Tenis to jednak nie tylko mój serwis. Wolniejszy kort daje mi więcej okazji przy returnie. Ta tendencja działa zatem generalnie na moją korzyść.
Kanada jako jedyny kraj ma w Top 100 dwóch zawodników urodzonych w 1990 roku lub później. Jak pan widzi tamtejszy tenis za, powiedzmy, pięć lat?
- Jesteśmy zdecydowanie na dobrej drodze. Zawodnicy zostali skierowani we właściwą stronę. Mamy wielu utalentowanych, już teraz sporo potrafiących tenisistów. Ale teraz dopiero wytyczyło im się właściwą ścieżkę, dało im się możliwości, żeby wyciągnąć z nich maksimum możliwości: by dać im pewność, że są w stanie rywalizować na wysokim poziomie, na przykład w Top 100. Stworzenie takiej struktury w Kanadzie pozwala na to, by ciągle pojawiające się talenty doskonaliły się, a nie marnowały.
Krzysztof Straszak
z Barcelony
@straszak