Międzynarodowe mistrzostwa Sydney od wielu lat uważane są za główny sprawdzian przed najważniejszą imprezą rozgrywaną na półkuli południowej, Australian Open. Turniej po raz pierwszy odbył się w 1885 roku, zatem ponad dwie dekady przed narodzinami samego Donalda Bradmana, który dzięki swoim krykietowym wyczynom stał się prawdziwą legendą wśród ludności zamieszkującej Nową Południową Walię oraz cały kontynent. W tenisowej imprezie biorą udział zarówno kobiety jak i mężczyźni.
Do tegorocznej edycji zawodów Apia International Sydney organizowanych pod egidą WTA zgłosiło się 30 najlepszych tenisistek globu i tylko dwie najwyżej notowane przystąpiły do rywalizacji od II rundy. O sporym pechu mogła mówić Urszula Radwańska, którą już na początku los skojarzył z własną siostrą, Agnieszką. Rodzinny bój zakończył się gładkim zwycięstwem starszej z krakowianek.
W kolejnej fazie rozstawiona z numerem siódmym Polka w dwóch setach rozprawiła się z Niemką Andreą Petković, dzięki czemu awansowała do ćwierćfinału, w którym czekała już na nią Karolina Woźniacka. Dunka przystąpiła do zawodów jako liderka rankingu, a rywalizację rozpoczęła od niezwykle ciężkiego starcia ze Słowaczką Dominiką Cibulkovą.
Pojedynek dwóch przyjaciółek, tenisistek doskonale siebie znających, okazał się spektaklem, którego nie powstydziliby się nawet artyści grający na deskach słynnej opery, która od blisko 40 lat stanowi prawdziwą wizytówkę Sydney. Obie panie rozegrały łącznie aż 193 punkty i mimo długich, morderczych wymian, wielokrotnie popisywały się niesamowitymi uderzeniami.
Spotkanie początkowo układało się po myśli tenisistki z Odense, która szybko odrobiła stratę breaka i potrafiła lepiej dostosować się do panujących na korcie wietrznych warunków. Ona też zapisała na swoje konto premierową odsłonę, uzyskując kluczowe przełamanie w ósmym gemie.
Prawdziwe emocje czekały jednak fanów białego sportu w kolejnej partii, w której Dunka objęła prowadzenie 5:4, a następnie podawała na mecz. Woźniacka przegrała ostatecznie własny serwis, a chwilę później to krakowianka miała kilka szans na skończenie seta. Nasza zawodniczka nie dała sobie wydrzeć zwycięstwa i ostatecznie wykorzystała piątą okazję.
Decydująca o awansie do półfinału trzecia odsłona nie miała już takiej dramaturgii co poprzednia część spotkania. Radwańska spokojnie wyczekiwała swoich szans i regularnie punktowała coraz bardziej słabnącą rywalkę. Ostateczny cios zadała w ósmym gemie, przełamując podanie Woźniackiej na sucho i zwyciężając tym samym 3:6, 7:5, 6:2.
- Jestem bardzo szczęśliwa i dziękuję wszystkim, którzy zostali, żeby obejrzeć nas mimo późnej pory. Karolina jest wielką zawodniczką, więc jestem zadowolona, że pokonałam ją i że przeszłam do półfinału - powiedziała Radwańska, schodząc z kortu koło północy czasu lokalnego. Dla naszej reprezentantki było to pierwsze w karierze zwycięstwo odniesione nad liderką rankingu.
Triumf krakowianki nad Woźniacką przyniósł powiew optymizmu w obozie naszej najlepszej tenisistki. - Dzisiejsze zwycięstwo, to na pewno świetne otwarcie sezonu, no i duży krok, który przerwał bardzo niekorzystną serię. Ostatnie pięć spotkań wygrała przecież Karolina, chociaż w październiku podczas Masters w Stambule było już bardo blisko zwycięstwa Isi. Wygrana z liderką rankingu WTA Tour to zawsze mocny akcent, szczególnie, jeśli udaje się to tuż przed startem w Wielkim Szlemie - wyznał po meczu ojciec krakowianki, Robert Radwański.
Zgoła w odmiennym nastroju była reprezentantka Danii, która mecz zakończyła z urazem nadgarstka. - Mam nadzieję, że to nic poważnego, choć jestem trochę zaniepokojona. Dzisiaj czułam coraz większy ból, szczególnie w trzecim secie. Jest późno, więc jutro sprawdzę czy wszystko jest ok. Wierzę, że tak właśnie będzie, bo chciałabym być w pełni zdrowa na Australian Open, a czasu zostało naprawdę mało - tłumaczyła dziennikarzom Woźniacka, mając łzy w oczach.
Wynik polsko-duńskiego starcia nie był również bez znaczenia dla Petry Kvitovej, która w przypadku triumfu w Sydney mogła zostać pierwszą rakietą globu. - Jestem na właściwym torze prowadzącym do fotela liderki rankingu, ale wciąż do niego daleko. Przede mną jeszcze dwa mecze, każdy kolejny będzie coraz trudniejszy. Jestem jednak dobrej myśli i widzę swój cel dość wyraźnie na horyzoncie - powiedziała Czeszka.
Ostatecznie, mistrzyni wielkoszlemowego Wimbledonu 2011 nie wygrała australijskiej imprezy, bowiem w półfinale lepsza od niej okazała się Chinka Na Li. Cały turniej padł łupem Białorusinki Wiktorii Azarenki, która dzień wcześniej w trzech setach ograła naszą reprezentantkę. Kvitová zmuszona była odłożyć realizację swoich marzeń...