Już po raz drugi w styczniu doszło do konfrontacji Wiktorii Azarenki i Agnieszki Radwańskiej. Polkę, tak jak w Sydney, było stać tylko na wygranie seta, ale w kolejnych miesiącach pierwszej części sezonu (do początku maja spotkały się jeszcze cztery razy, a później już wcale) przepaść między nią a Białorusinką tylko się powiększała. Krakowianka jednak przez pierwsze cztery pełne miesiące sezonu przegrywała jedynie z Azarenką.
Najpierw jednak słów kilka o zawodzącej co roku nadzieje gospodarzy ich największej gwieździe. Dla Samanthy Stosur powrót do Melbourne Park, tak jak przez lata na korty Rolanda Garrosa dla Amelie Mauresmo, był kontynuacją podróży w rydwanach ciemności. Poruszająca się po omacku Australijka, która we wrześniu 2011 roku wygrała US Open, zasmuciła obywateli Kraju Kangurów i już w meczu otwarcia przegrała z Soraną Cirsteą. Rumunka za to w II rundzie rozprawiła się z Urszulą Radwańską.
Agnieszka Radwańska turniej rozpoczęła od siłowania się z wiatrem i Bethanie Mattek. Polka nie dała się zdmuchnąć i wygrała 6:7(10), 6:4, 6:2 po równo trzech godzinach walki nie dopuszczając do powtórki sprzed trzech lat, gdy w tej samej fazie uległa Katerynie Bondarenko po meczu toczonym przy równie porywistym wietrze. Kluczem do opanowania przez krakowiankę sytuacji okazał się maratoński drugi gem III seta (ponad 13 minut walki), w którym obroniła cztery break pointy i firmową kombinacją drop szota i loba uratowała podanie.
Sunąc po autostradzie - Pauli Ormaechei, Galinie Woskobojewej i Julia Görges oddała w sumie 10 gemów - Radwańska po raz trzeci dojechała w Melbourne do ćwierćfinału, ale na zakręcie do półfinału zabrakło jej paliwa. Przegrała 7:6(0), 0:6, 2:6 z Azarenką, która była jej katem przez pierwszą część sezonu.
W pełnym przełamań I secie Radwańska bezapelacyjnie triumfowała w tie breaku. Polka skorzystała z pięciu błędów Białorusinki oraz dorzuciła bekhend po linii i asa odnosząc miażdżące zwycięstwo w dogrywce. W dwóch kolejnych partiach przyszła liderka rankingu wykończyła słabnącą w oczach krakowiankę returnem, każde krótsze odegranie wykorzystując do wbijania gwoździ swoim ulubionym bekhendem oraz dokonując wielkich rzeczy przy siatce.
Różnica w skuteczności Azarenki była kolosalna. W I secie miała 12 kończących uderzeń i 25 niewymuszonych błędów. W dwóch kolejnych partiach, w których wygrała 12 z 14 gemów, na jej konto zapisano 27 piłek wygranych bezpośrednio i tylko 12 błędów własnych. Białorusinka wykorzystała drugą piłkę meczową w ósmym gemie III seta, potężnym returnem sprowadzając Radwańską do rozpaczliwej defensywy i smeczem uchylając drzwi do raju.
- To było naprawdę ważne zobaczyć, jak potrafiłam wyprostować moją grę po słabym I secie. Całkowicie odwróciłam losy meczu i jestem z tego powodu zadowolona - mówiła Azarenka. - Może dwa lata temu bym pomyślała 'trudno, nic dzisiaj nie funkcjonuje'. Jednak dziś spróbowałam zapomnieć o I secie i rozpocząć wszystko od zera. Myślę, że to było inne mentalne podejście z mojej strony.
- To był bardzo dobry mecz, zwłaszcza w I secie - stwierdziła Radwańska. - Później Wiktoria zaczęła grać bardzo agresywnie, dużo lepiej i wpadłam w tarapaty. Uderzała piłkę bardzo ostro, a ja próbowałam skoncentrować się na mojej grze. W II secie nie byłam w stanie tego kontynuować.
Azarenka pokazała walory, które pomogły jej zostać królową pierwszej części i jedną z najlepszych tenisistek całego sezonu. W warunkach, gdy umysł się gotuje, a rakieta oraz poszczególne części ciała płatają czasem figle zademonstrowała rycerską determinację w dążeniu do celu. W przywdzianej przez nią zbroi do końca sezonu powstało raptem kilka, gołym okiem niezauważalnych, dziur. W meczu z Radwańską zrodziła się rządna władzy mentalna niszczycielka umysłów rywalek.
W pierwszej fazie turnieju tenisistki zafundowały kibicom kilka ciekawych widowisk, ale pod względem dramaturgii żadne nie przebiło meczu IV rundy, rewanżu za ubiegłoroczny finał, pomiędzy Kim Clijsters a Na Li. Była liderka rankingu obroniła cztery piłki meczowe (Chinka prowadziła 6:4 i 3:1 oraz 6-2 w tie breaku II seta) i wygrała 4:6, 7:6(6), 6:4. Przy czwartym meczbolu Clijsters wyświadczyła Li kangurzą przysługę zagrywając fatalnego drop szota, ale urodzona w Wuhan mistrzyni Rolanda Garrosa 2011 popisała się równie beznadziejnym odegraniem i Belgijka mogła z uśmiechem na ustach skończyć akcję prostym lobem. Na trybunach rozgorzała gorączka złotego tenisa.
Zanim nastąpił zwrot akcji, już w I secie mecz mógł się zakończyć dramatem Clijsters, której podwinęła się noga. Po interwencji medycznej cierpiąca Belgijka nie pozbierała się do końca seta, za to po wydobyciu zniewolonego umysłu z czeluści słonecznej matni w II secie, w III partii włączyła turbodoładowanie odskakując na 5:1. Drobne spowolnienie kosztowało ją utratę trzech kolejnych gemów. Jak gdyby nic się nie stało upolowała trzema returnami Chinkę, która przy piłce meczowej zepsuła prosty bekhend.
- Nie mogę uwierzyć, że wygrałam! - powiedziała Clijsters. - Parę razy w mojej głowie pojawiała się myśl, by to przerwać z powodu kostki, ale to mój ostatni występ w Australian Open i nie chciałam się poddać w ostatnim meczu. Moja ekipa i kibice zagrzewali mnie do walki, więc próbowałam wrócić do meczu. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie spodziewałam się, że tak to się ułoży. To było niesamowite.
W zgoła odmiennym nastroju z oczywistych względów była Li: - Oczywiście byłam zdenerwowana, a jak jesteś zdenerwowany to nie myślisz zbyt wiele, prawda? Po tie breaku musiałam pomyśleć - trochę się o siebie martwiłam, ponieważ miałam cztery piłki meczowe i żadnej nie wykorzystałam.
Karolina Woźniacka przegrywając w ćwierćfinale z Clijsters została strącona z tronu i wpadła w wielomiesięczny stan zawieszenia, by nie napisać wypalenia. Nową liderką została Azarenka, która w półfinale zatrzymała broniącą tytułu Belgijkę, w finale rozbiła Marię Szarapową (Rosjanka wcześniej zwyciężyła Petrę Kvitovę, której plan o skoku na tron legł w gruzach) i w kolejnych tygodniach kontynuowała zwycięski marsz.
Sprawczynią największej niespodzianki została Jekaterina Makarowa, która w IV rundzie wyeliminowała Serenę Williams. Amerykanka instynkt zabójcy odzyskała w drugiej części sezonu, a w meczu z Rosjanką zdarzyło się jej popełnić cztery podwójne błędy serwisowe w jednym gemie. Leworęczna Makarowa przeżyła swój pierwszy raz w ćwierćfinale Wielkiego Szlema, podobnie jak Sara Errani, dla której był to początek niezwykłych doznań w 2012 roku.