Wyniki Rafaela Nadala przy Church Road są zaskakujące i na pierwszy rzut oka całkowicie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Jak to możliwe, że zawodnik specjalizujący się w ekstremalnej defensywie odnosi sukcesy na kortach trawiastych, przez dekady będącymi ostoją dla tenisistów skrajnie ofensywnych?
W poprzednich pięciu startach Hiszpan osiągał na Wimbledonie co najmniej finał, ale tak naprawdę tylko w roku 2008, będąc w życiowej formie, uczynił to bez rozgrywania niezwykle zaciętych pojedynków, często ocierających się o porażkę. Szczególnie w pierwszym tygodniu turnieju Nadal jest narażony na zaskakującą klęskę, gdy trawa w Londynie jest jeszcze gęsta, a korty naprawdę szybkie. Normą stały się dramatyczne pięciosetówki w wykonaniu Majorkanina, które rozgrywa w pierwszych rundach imprezy, cierpiąc katusze ze znacznie niżej notowanymi rywalami.
Podobnie było i tym razem. Już w meczu otwarcia z Thomazem Belluccim Nadal miał kłopoty, zaczynając pierwszego seta od dwóch przegranych gemów serwisowych. Okazało się, że był to zwiastun potężnego trzęsienia ziemi, do którego doszło dwa dni później.
Obserwatorzy i miłośnicy białego sportu nauczyli się nie przykładać większej uwagi do wczesnych pojedynków Nadala na kortach trawiastych. Każdorazowo musi on przestawić swoją grę i pokonać nawyki. A to przysunąć się do linii końcowej, a to agresywniej returnować czy częściej chodzić do siatki. To wszystko trwa i nikogo nie dziwi, gdy dobrze dysponowany ofensor wpędzi Hiszpana w tarapaty, urywając przy okazji seta lub dwa. Nikt jednak nie spodziewa się porażki. Gdy dwa dni później Hiszpan schodził pokonany z kortu centralnego w Londynie, cały świat przecierał oczy ze zdumienia. Co się stało? Kim jest Lukáš Rosol? Jak to w ogóle możliwe?
Ci, którzy widzieli Czecha w akcji w innych turniejach, znali odpowiedź na pierwsze dwa z powyższych pytań. Obdarzony doskonałym serwisem i potężnym forhendem, Rosol dysponował wszelkimi narzędziami, by sprawić jedną z największych sensacji Ery Otwartej, choć szanse na to, że wszystkie elementy tenisowego rzemiosła Czecha będą jednocześnie idealnie funkcjonować, były a priori minimalne. Nie bez powodu Rosol był przed tym pojedynkiem tenisistą w zasadzie anonimowym, znanym głównie koneserom imprez challengerowych.
Już pierwsza partia była dla Nadala niemałym wyzwaniem. Rosol wyszedł na spotkanie z jedynym słusznym nastawieniem "nie mam nic do stracenia" i od pierwszych piłek jasno dawał znać, że zamierza przede wszystkim korzystać z każdej chwili, którą może spędzić na najsłynniejszym korcie tenisowym świata. Pełne ryzyko i nuta szaleństwa w pełni się opłaciły, bowiem przy stanie 5:6 to Hiszpan musiał bronić piłki setowej. Kolejną szansę Rosol miał w tie breaku, choć i tam, przy stanie 8-9, Nadal wyszedł z opresji obronną ręką, wygrywając ostatecznie trwającą ponad godzinę partię.
Ciężko już zliczyć rozegrane na przestrzeni ostatnich lat pojedynki, w których pretendent - ten teoretycznie słabszy - po rozegraniu bardzo dobrego, acz ostatecznie przegranego seta, tracił chęć do walki i koleje partie oddawał bez stawiania poważniejszego oporu. Dalsze postępowanie Czecha w tym spotkaniu to całkowite przeciwieństwo tej pasywnej postawy i wzór dla wszystkich pozostałych tenisistów w stawce, którzy przedwcześnie składają broń. Rosol zaczął wywierać na Nadalu gigantyczną presję. Szachował przeciwnika znakomitym podaniem, a sam bez najmniejszego cienia zawahania atakował każdą krótszą piłkę Nadala. Karkołomne returny czeskiego tenisisty zdawały się momentami zaprzeczać prawom fizyki, a świetna skuteczność serwisu tylko potęgowała nacisk.
Hiszpan w kolejnych dwóch setach pękł i to wielokrotnie. W każdym z nich oddał serwis, co Rosol skrzętnie wykorzystał, nie dając Nadalowi w zasadzie żadnych szans na odrobienie strat. Zaskoczony, bezradny i wściekły był sam Rafa, który w pewnym momencie podczas zmiany stron celowo wpadł na podążającego ku krzesełku przeciwnika. Gdy mistrz 11 turniejów Wielkiego Szlema dość łatwo wygrał partię czwartą, można było pomyśleć, że będzie to kolejny "zwykły" wimbledoński pojedynek, w którym Nadal oszuka tenisowe przeznaczenie.
Sensacją zapachniało, gdy po przerwie na zasunięcie dachu Rosol przełamał Hiszpana. Na szczególną pochwałę zasługuje jednak sposób, w jaki Czech tę przewagę wykorzystał, bowiem Rosol wspiął się na poziom po prostu kosmiczny. Przez całą partię to on był bliżej wywalczenia drugiego breaka, niż Nadal odrobienia strat, a ostatni gem pojedynku wprawił wszystkich w osłupienie. Dwa asy, kończący forhend i na koniec as. Cztery punkty, w których Czechowi nawet przez myśl nie przeszło, że coś mogłoby potoczyć się nie po jego myśli. Niezachwiane przekonanie o własnej wyższości, sprawiające, że linie na korcie mają nagle metr szerokości i nie da się spudłować.
Po ostatniej piłce Rosol wyrzucił daleko rakietę i padł na kort nie wierząc w to, czego właśnie dokonał. Dawid pokonał Goliata. Rozegrał mecz życia, o którym będzie pamiętać się przez lata. - Nie wiem, co powiedzieć. Nie jestem zaskoczony, to po prostu cud. Nigdy się tego nie spodziewałem, nagle obudziło się tyle emocji - mówił po meczu Czech, do którego jeszcze przez wiele godzin po zakończeniu pojedynku nie docierał rozmiar odniesionego zwycięstwa.
- Przed meczem chciałem tylko zagrać trzy dobre sety i nie przegrać 0-3. Grałem dziś niesamowicie, mam nadzieję, że będę w stanie rozegrać kolejny taki pojedynek - dodał Rosol.
Nie był. W meczu trzeciej rundy Czech przegrał gładko, nie nawiązując walki. Nikt mu jednak już nie odbierze tego magicznego wieczoru, w czasie którego kiedy nazwisko mało znanego tenisisty z Przerowa było na ustach absolutnie całego tenisowego świata.
Jednakże nie potrafię przyłączyć się do wszystkich głosów opiewających czy to g Czytaj całość