Robert Pałuba: W Paryżu wystąpiła pani z byłą liderką rankingu i mistrzynią Wimbledonu, Květą Peschke. Jak udało się nawiązać współpracę z tą utytułowaną deblistką?
Alicja Rosolska: Umówiłyśmy się w Melbourne, ale nie było to jeszcze pewne. Wiedziałam, że partnerka Květy, Anna-Lena Grönefeld, jest kontuzjowana i nie będzie mogła grać. Znałam też jej plany, że planuje przylecieć do Paryża. Nie miałam partnerki na ten turniej i zapytałam, czy nie chciałaby ze mną zagrać. Czekałam jeszcze na decyzję, bo z Marcinem [Matkowskim] wciąż była w turnieju miksta i nie było wiadomo, czy się wyrobi.
Jak zareagowała pani, gdy okazało się, że wspólny występ będzie możliwy?
Bardzo cię ucieszyłam, że zagramy w parze. To bardzo dobra i doświadczona deblistka, bardzo dużo mogę się dzięki niej nauczyć. Jak teraz trenowałyśmy, dwa dni przed turniejem, to zdobyłam dużo wiedzy. Naprawdę fajnie się z nią gra.
W czym tkwi siła takiej zawodniczki, czym się wyróżnia?
Jej mąż też jest trenerem i bardzo dobrze zna tenisistki, specjalnie planuje taktycznie każdy mecz. Jak wcześniej grałam z dziewczynami, to ustalałyśmy praktycznie tylko gdzie serwis i to tak z grubsza, czasami się zgadzało. Brakowało komunikacji na korcie. Z Květą każda akcja jest zaplanowana i nawet jak coś nie wyjdzie, to wiadomo, że jesteśmy na dobrej drodze. Pilnujemy taktyki i wiemy, że może ona przynieść zwycięstwo. Oprócz pracowania rakietą, pracuje też głową.
Początek sezonu był dla pani niewątpliwie trudny. Gdzie tkwił największy problem?
Z żadnego meczu nie byłam tak naprawdę bardzo niezadowolona. Dobrze mi się w tym roku gra, czuję, że jestem w dobrej formie, choć wyniki mówią zupełnie co innego. Najbardziej szkoda mi spotkania w Australian Open, miałyśmy tam dużą szansę na zwycięstwo i jej nie wykorzystałyśmy. Cieszę się, że w końcu wygrałam pierwszy mecz, bo nawet to spotkanie było ciężkie. Fajnie, że się udało.
W ubiegłym sezonie pani sytuacja szkoleniowa była niejasna i niepewna. Czy coś się w tej materii zmieniło, poprawiło?
Na chwilę obecną nie mam trenera. Tak dokładniej, to nie mam i mam. Sezon zimowy przetrenowałam w Bradenton. Trenowałam z Mauricio Hadedem [opiekunem Heather Watson - przyp. red.] i miałam opiekę od przygotowania fizycznego, tam się właśnie przygotowałam. Trzy dni przed wyjazdem do Australii trenowałam z Maćkiem [Domką], a teraz, jak wróciłam do domu, trenowałam z siostrą i mamą, która też jest trenerką. Powróciłam do korzeni, ale nie mam stałego trenera, który jeździłby ze mną po turniejach.
Różnice między ośrodkiem na Florydzie i polskimi obiektami są znaczące?
Jest to przepaść i to duża. Nie tylko ja to widzę. Zawodnicy z innych krajów mówią, że jak tam przyjeżdżają, to warunki do treningu są niesamowite. Pogoda jest świetna, wszystko jest pod ręką i nie trzeba marnować czasu na przejazdy między siłownią, basenem czy odnową. Czuć też atmosferę pracy, w końcu to nie tylko tenis, ale i golf, rugby, wszystko.
Czym różni się trening i tenisistki specjalizującej się w deblu od przygotowania singlistki?
Teraz, z Květą, mam bardziej sprecyzowany. Trenujemy różne rozwiązania taktyczne, różne warianty. Na przykład Kvera returnuje, a po kolejnym odbiciu mam przejść na siatce. W sezonie zimowym trenowałam jednak jak singlistki: returny, serwisy, uderzenia z głębi, woleje. Istnieją specjalne ćwiczenia dla deblistek, więcej gry na siatce czy same sparingi deblowe. W moim przypadku to nie jest jednak tak, że trenuję pod debla.
Wciąż występuje pani w kwalifikacjach singla. Sentyment? Przystosowanie się do kortu przed deblem?
Po prostu bardzo lubię grać w tenisa, czasami nawet tęsknię za singlem. Jak wychodzę na mecz gry pojedynczej, to czasem nawet dla samej radości, żeby znowu poczuć atmosferę singla. Ale niezależnie od tego, jest to bardzo pomocne, szczególnie na hali. Mogę poczuć nawierzchnię, piłki i cały obiekt. To też jest inny widok. Czasami, tak jak tutaj w Paryżu, jest ciemno, są ciemne plandeki i słabo widać piłki.
Jak prezentują się pani najbliższe plany startowe?
Na razie Puchar Federacji i później Dauha, ale jeszcze nie wiem z kim. Dubaj stoi pod znakiem zapytania, bo odpadło mi sporo punktów rankingowych, w tym za III rundę Australian Open.
Po wycofaniu się Wiktorii Azarenki Polki są chyba murowanymi faworytkami swojej grupy w rozgrywkach Pucharu Federacji?
Wcale nie mamy takiej łatwej grupy, bo trafiłyśmy na Rumunię, a tam też grają dobre zawodniczki. Już nieraz jechałyśmy z nastawieniem, że "Trzeba wygrać i awansować" i się nie udawało. Tym razem dziewczyny grają tak dobrze i porządnie, że wynik mogą załatwić już po singlach.
Możemy w ciemno założyć, że Alicja Rosolska pojawi się podczas turnieju WTA w Katowicach?
Oczywiście, planuję zagrać, ale jeszcze nie mam partnerki. Wspaniale, że turniej znowu wrócił do Polski. Szkoda tylko, że nie wszystkie polskie tenisistki mogą zagrać. Pozostaje mieć nadzieję, że zagra Ula, choć z tego, co wiem, to też jeszcze nie jest pewne. Promujemy tenis w Polsce, fani mogą przyjść i pooglądać. Często nas wspierają, przysyłają gratulacje, oglądają mecze gdzieś w Internecie - super, że będą mogli zobaczyć nas na żywo.
Nieco cofając się w czasie, w minionym sezonie osiągnęła pani dwa finały turniejów głównego cyklu, w Brukseli i Quebecu. Czego brakowało, by odnieść końcowe zwycięstwa?
W Brukseli bardzo żałowałam, że nie udało nam się wygrać meczu o tytuł, to już drugi finał z rzędu, który tam przegrałam. Miałam tam spore problemy ze zdrowiem, naprawdę słabo się czułam na korcie, ale jak się wychodzi na ostatni mecz, to daje się z siebie wszystko. W Quebecu było znacznie więcej możliwości, mecz był bardzo zacięty, piłki setowe i meczowe latały na obie strony, zadecydowały dwa punkty.
Wracając do reprezentowania Polski na arenie międzynarodowej, jakie były pani wrażenia związane z turniejem olimpijskim?
Bardzo ucieszyłam się z powołania, że znów zagramy. Większe wrażenia były w Pekinie, bo to pierwsze igrzyska. Na drugich planowałyśmy z Klaudią zagrać dużo lepiej i powalczyć o medal, tym bardziej, że bardzo lubię grać na trawie. Losowanie było jakie było, pierwszy mecz naprawdę ciężki. Walczyłyśmy jak umiałyśmy, przegrałyśmy i tyle wyszło z igrzysk. Szykujemy się na za cztery lata, może i Klaudia [Jans-Ignacik] wróci do tego czasu [śmiech].
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!