Tommy Haas, waleczne serce w kruchym ciele

Jest z jednym z najbardziej niespełnionych tenisistów w ostatnich latach. Tommy Haas - zawodnik, któremu na przeszkodzie do wielkiej kariery stanęły kontuzje, a także zwyczajny brak szczęścia.

W tym artykule dowiesz się o:

- To niesamowite, że w takim momencie kariery potrafię pokonać kogoś takiego jak Novak. Jestem bardzo szczęśliwy i dumny, że wygrałem z  tak znakomitym tenisistą - te słowa Tommy Haas wypowiedział po wspaniałym triumfie w IV rundzie turnieju ATP w Miami nad Novakiem Djokoviciem. Triumfie po którym przeszedł do historii, bowiem został najstarszym od 30 lat zawodnikiem, który pokonał aktualnego lidera rankingu w oficjalnym meczu tenisowym. Wreszcie triumfie, po którym o niemieckim tenisiście znów stało się głośno, bo historia Haasa nie jest zwyczajną opowieścią o zawodowym tenisiście. To historia przepełniona dramatami, heroizmem oraz zawziętością w realizowaniu postawionych przed sobą celów.

Tommy pierwszy raz za tenisową rakietę chwycił w wieku czterech lat. Bardzo szybko okazało się, że pociecha państwa Brigitte i Petera Haasów ma wielką smykałkę do białego sportu. Młodzian był bardzo pojętnym adeptem tenisa, szybko udoskonalał sztukę władania rakietą, a w wieku pięciu lat wygrał swój pierwszy turniej.

Kamieniem milowym w rozwoju Haasa był wyjazd na Florydę do słynnej akademii Nicka Bollettierego w Brandenton, gdzie tenisowe szlify zbierali choćby Andre Agassi, Jim Courier, czy Monica Seles. - Wyjechałem na Florydę będąc jeszcze dzieckiem. Miałem 13 lat, nie znałem języka angielskiego, ale wiedziałem, że aby się rozwijać muszę tam się udać - powiedział w jednym z wywiadów.

Mimo skończonych 35 lat, Tommy Haas wciąż zadziwia wigorem i głodem gry
Mimo skończonych 35 lat, Tommy Haas wciąż zadziwia wigorem i głodem gry

Pod okiem znakomitych amerykańskich specjalistów Niemiec błyskawicznie doskonalił swoje umiejętności. Bolletieri dość szybko zorientował się, że pod jego skrzydłami rozwija się prawdziwy brylant, który w przyszłości może zdominować męskie rozgrywki. W sierpniu 1996 roku miał miejsce debiut Haasa w zawodowym Tourze. 18-latek notowany wtedy na 390. pozycji w światowym rankingu szybko wzbudził zainteresowanie swoją postacią z powodu wielkiego talentu oraz niezwykle efektownego stylu gry. W swoim premierowym występie w zawodowym tourze Haas doszedł do ćwierćfinału zawodów w Indianapolis, gdzie zatrzymał go dopiero wielki Pete Sampras, a wcześniej pokonał dwóch tenisistów klasyfikowanych w czołowej "30" rankingu - Renzo Furlana i Marka Woodforde'a. Kilka tygodni później Niemiec doczekał się swojego wielkoszlemowego debiutu, przegrywając w czterech setach w I rundzie US Open ze swoim rodakiem, mistrzem Wimbledonu 1991 - Michaelem Stichem.

Talent gracza z Hamburga na dobre rozbłysł na przełomie XX i XXI wieku. Był to trudny czas dla niemieckiego tenisa. Boris Becker zakończył karierę, wspomniany Stich nie odnotowywał już spektakularnych sukcesów, u schyłku swojej tenisowej przygody była znamienita Steffi Graf, zaś Barbara Rittner i Anke Huber nie były w stanie zadomowić się w światowej czołówce. Dlatego też niemieccy fani w roli kontynuatora sukcesów widzieli właśnie Haasa, a wspaniały występ Tommy'ego w Australian Open 1999 w którym dotarł do półfinału, przegrywając z późniejszym mistrzem całej imprezy, Jewgienijem Kafielnikowem, tylko ich w tym utwierdził.

Australia była niezwykle szczęśliwym miejscem dla Haasa. Rok po swoim pierwszym wielkoszlemowym półfinale wywalczył srebrny medal Igrzysk Olimpijskich w Sydney, przegrywając w finale z Kafielnikowem, a w dwa lata po olimpijskim sukcesie doszedł do swojego drugiego w karierze półfinału w Wielkim Szlemie, gdzie musiał uznać wyższość Marata Safina.

Rozkwit kariery Niemca zbiegł się z wejściem na salony światowego tenisa grupy niesamowicie utalentowanych i wszechstronnie grających tenisistów wywodzących się z roczników 1980-1982, nazwanych pokoleniem "New Balls". Do pokolenia, które wraz z nastaniem 21. stulecia z rozmachem wkroczyło na salony, by wprowadzić "nowy porządek" należeli: Roger Federer, Lleyton Hewitt, Andy Roddick, Marat Safin, Guillermo Coria, Juan Carlos Ferrero oraz David Nalbandian. Haas ze względu na rok urodzenia nie jest oficjalnie zaliczany do "New Ballsów", ale wielu traktuje go jako pełnoprawnego członka tej grupy.
[nextpage]
W czym tkwił fenomen tego pokolenia? Najważniejszą cechą "New Ballsów" była różnorodność, każdy miał swój styl, każdy z tych zawodników był od początku wielką indywidualnością, która miała coś własnego i jedynego, czego nie sposób zapomnieć. Styl w jakim "New Balls" bezlitośnie potrafili wypunktować graczy z pokolenia Samprasa i Agassiego wzbudzał podziw i uznanie. Po dziś dzień trwają zażarte dyskusje, który z tych tenisistów jest najlepszy. Suche liczby wskazuję na Federera, Szwajcar zdobył 17. tytułów wielkoszlemowych, a dodatkowo pobił całą masę rekordów. Ale czy bazylejczyk to najbardziej utalentowany z "New Ballsów"? Tu zdanie są podzielone. Wielu zwolenników Safina, Nalbandiana, czy też Hewitta jest święcie przekonanych, że to ich idolowi należy się palma pierwszeństwa. Trudno to jednoznacznie stwierdzić, na pewno obok Federera każdy z tych graczy ma niewspółmiernie mniejsze sukcesy od skali tenisowych umiejętności. Do tego grona należy zaliczyć również Haasa.

Wspaniale rozwijająca się kariera niemieckiego tenisisty została nagle zahamowana w 2002 roku, kiedy zaledwie kilka tygodni po objęciu pozycji wicelidera rankingu ATP ojciec Tommy'ego doznał tragicznego wypadku po którym zapadł w śpiączkę. Haas sporą cześć czasu poświęcił opiece nad rodziną. Do tego doznał poważnej kontuzji ramienia i konieczna była operacja. Te liczne problemy spowodowały, że kariera Niemca po raz pierwszy się załamała.

Kolejne lata tenisowej przygody zawodnika z Hamburga to ciągła walka o powrót na kort po licznych ciężkich kontuzjach. W październiku 2006 roku z powodu problemów zdrowotnych musiał skreczować w finale turnieju w hali Bercy, przez uraz prawego ramienia stracił niemal całą pierwszą połowę sezonu 2008, pod koniec sezonu 2009 zachorował na świńską grypę. Jednak to, co najpoważniejsze, miało dopiero nadejść. W marcu 2010 roku Tommy doznał urazu biodra, który wykluczył go z gry na półtora roku.

Błyskotliwa kariera Haasa została brutalnie storpedowana przez kontuzje
Błyskotliwa kariera Haasa została brutalnie storpedowana przez kontuzje

Mimo tych wszystkich kłód, które pod nogi rzucał mu los, Haas nie poddał się. - Nigdy nie wiesz co cię czeka za rogiem, dlatego trzeba ciągle wierzyć i walczyć - zwykł mawiać. Ciężko pracował, aby móc powrócić na kort i niemal za każdym razem był to powrót w triumfalnym stylu. Tak jak w 2004 roku, gdy po ponad rocznej nieobecności w Houston wygrał z Andym Roddickiem, czy jak trzy lata później gdy osiągnął trzeci półfinał w Australian Open i wygrał turniej w Memphis wyrównując rekord w ilości triumfów w tej imprezie należący do Jimmy'ego Connorsa. Podobnie jak cztery lata temu - gdy doszedł do półfinału Wimbledonu, wcześniej wygrywając imprezę w Halle, a w Roland Garros będąc krok od wyeliminowania Rogera Federera, czy też jak w ubiegłym sezonie.

Rok 2012 był szczególny dla Niemca. Haas, który po kontuzji biodra zaczął na nowo odzyskiwać miejsce w szerokiej czołówce cyklu ATP, postawił sobie nowy cel: przekroczenie bariery 500 wygranych meczów na poziomie ATP World Tour. Za realizacje nowo wytyczonego założenia Tommy zabrał się z rozmachem - W kwietniu miałem około 472 zwycięstw, wiedziałem, że nie będzie łatwo odnieść kolejnych 28 - oznajmił w jednej z wypowiedzi. Chyba nawet on sam nie przypuszczał, że złamanie tej magicznej bariery będzie możliwe tak szybko. Haas notował wspaniałe wyniki: półfinał w Monachium, wygrana w Halle (w meczu o tytuł zwyciężył Federera), finały w Stuttgarcie i Waszyngtonie oraz parę innych świetnych rezultatów sprawiło, że przed turniejem w wiedeńskiej Stadthalle licznik Niemca wskazywał 499 wygranych spotkań.

18 października dzięki pokonaniu w II rundzie zmagań w Wiedniu Jesse'ego Levine'a, Haas zrealizował swój cel: odniósł 500. zwycięstwo w zawodowych rozgrywkach, za co od władz ATP otrzymał upominek w postaci samochodu, fiata 500 - To wszystko sprawia, że jestem z siebie bardzo dumny, to na pewno jedno z moich największych osiągnięć. Fakt, że stało się to właśnie w Wiedniu, czyni go wyjątkowym - powiedział po meczu wzruszony rezydent Brandenton na Florydzie, stając się tym samym 38. tenisistą w Erze Otwartej, który pokonał granicę 500 wygranych pojedynków. Wybitna postawa Niemca została doceniona również przez jego kortowych rywali, bowiem otrzymał nagrodę za "comeback sezonu".
[nextpage]Wiedeński sukces Tommy zadedykował swojej rodzinie. Haas nie kryje wielkiej więzi emocjonalnej, która łączy go z najbliższymi. 27. stycznia 2010 roku wstąpił w związek małżeński z piękną aktorką Sarą Foster: - To wspaniała kobieta, w każdej sytuacji jest dla mnie oparciem i mogę na nią liczyć - chwalił swoją partnerkę, natomiast niespełna jedenaście miesięcy później na świat przyszła córeczka Sary i Tommy'ego, Valentina. Tenisista nie ukrywa, że to właśnie córka była dla niego największą motywacją do powrotu na kort: - Od zawsze marzyłem, żeby Valentina mogła zobaczyć jak gram. W San Jose pierwszy raz wyszła na kort i odbiła kilka piłek, a po meczu z Djokoviciem przyszła, aby mi pogratulować. Oczywiście cieszę się, gdy siedzi na trybunach i mnie dopinguje, ale zarazem nie mogę się rozpraszać i muszę być skoncentrowany na grze. Ona jest moim talizmanem - mówił w Miami Haas, który jest jednym z zaledwie czterech notowanych w czołowej "50" rankingu tenisistów-ojców.

Maria Szarapowa i... Valentina Haas (foto: Twitter Sary Foster)
Maria Szarapowa i... Valentina Haas (foto: Twitter Sary Foster)

Hamburczyka można z całą pewnością zaliczyć w poczet tenisistów niespełnionych. Aż nie chce się wierzyć, iż zawodnik posiadający tak niezwykły talent i brylantową technikę, który pokonał niemal wszystkich mistrzów tej dyscypliny sportu z którymi przyszło mu rywalizować - począwszy od Samprasa, poprzez Agassiego, Couriera, Kafielnikowa, Safina, Djokovicia, skończywszy na Federerze - wygrał w karierze zaledwie 13 turniejów (tylko jeden z serii Masters), ani razu nie był w wielkoszlemowym finale, a tylko cztery razy gościł półfinale imprez najwyższych rangą w światowym tenisie.

Na pewno wytłumaczeniem, obok licznych kontuzji, jest tendencja do autodestrukcji, którą przejawia. Wystarczy jedna kontrowersyjna decyzja sędziego, jedna źle zagrana piłka w ważnym momencie, jeden niewykorzystany break point, by Haas w mgnieniu oka z tenisisty genialnego przemienił w obrażonego na cały świat frustrata, sprawiającego wrażenie jakby wszystko i wszyscy w jednej chwili obrócili się przeciw niemu. - Tommy jest chyba największym pechowcem w naszym środowisku - powiedział kiedyś o Niemcu oraz o jego niewytłumaczalnych porażkach Roger Federer. I na pewno słynny Szwajcar ma w tym wiele racji.

Jednak jest jedna rzecz, której Haasowi wielu może pozazdrościć - czas trwania jego kariery. Przepis na długowieczność? - Chciałbym go znać - śmieje się Haas. - Kilkanaście lat temu nigdy bym nie przypuszczał, że w tym wieku będę jeszcze zawodowcem. Co myślę teraz? "40" to liczba absolutnie abstrakcyjna, nie wybiegam aż tak daleko w przyszłość, choć na razie czuję się świetnie - dodaje już zupełnie na poważnie.

Wychowawca talentu niemieckiego tenisisty Nick Bolletieri twierdzi, iż nie jest zaskoczony tak doskonałą postawę ucznia swojej akademii: - Mimo długiego stażu w zawodowym tenisie Tommy wciąż potrafi zaskakiwać. Nie jestem zaskoczony jego formą. To wielki talent. Tylko dwóch zawodników mojej szkoły mogło grać na najwyższym poziomie w tak zaawansowanym dla zawodowca wieku: wcześniej był to Andre Agassi, teraz jest to Tommy. Jego wszechstronna gra pozwoliła mu być tam gdzie jest dzisiaj. Ma pięknego slajsa, świetnie gra minięcia, cudownie operuję wolejem, umie uderzyć płasko z forhendu i bekhendu, ale gdy trzeba potrafi też użyć topspinu. Jest w świetnej formie fizycznej, a także ma oparcie w rodzinie. To wszystko wpływa na niego bardzo pozytywnie - rozpływał się w zachwytach 81-letni Amerykanin.

Znakomity występ Tommy'ego Hassa w Miami był jak pierwszy w pełni ciepły dzień po srogiej zimie. W dzisiejszej erze białego sportu, gdy tenis z dyscypliny taktyczno-technicznej przeobraża się w grę szybkościowo-wytrzymałościową, w której nie liczy się piękno i estetyka zagrań, tylko jak najlepsze przygotowanie wydolnościowe i umiejętność wytrzymywania kilkugodzinnych maratonów, a technika gry została wyparta siłą mięśni i wytrzymałością biegową, magiczny tenis Niemca jawi się niczym coś z innego wymiaru. Coś innego, piękniejszego, bo przecież o to w tenisie chodzi: aby wygrać punkt, gema, a następnie cały mecz poprzez finezyjną, opartą momentami na krawędzi ryzyka grę. Lecz niestety dla tenisowych romantyków w obecnych czasach, erze ujednolicania i spowalniania nawierzchni, artyzm został wyparty przez regularność, wytrzymałość i umiejętność przebicia w wymianie kilkudziesięciu piłek, co prowadzi do gry na zasadzie "żeby w końcu rywal popełnił błąd", czego najlepszym przykładem jest choćby ostatni finał turnieju na Florydzie. Całe szczęście, że jest jeszcze Haas i mała grupka tenisistów z jego pokolenia.

Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!

Źródło artykułu: